W męskim świecie wszystko po staremu. Recenzujemy premierę 2. sezonu "Billions"
Mateusz Piesowicz
22 lutego 2017, 20:02
"Billions" (Fot. Showtime)
W 2. sezonie "Billions" nic się nie zmieniło – emocje tu jak na grzybach, a wszystkie scenariuszowe wady tuszuje świetna obsada. Rok temu to wystarczyło, ale czy nie pora, by liczyć na coś więcej?
W 2. sezonie "Billions" nic się nie zmieniło – emocje tu jak na grzybach, a wszystkie scenariuszowe wady tuszuje świetna obsada. Rok temu to wystarczyło, ale czy nie pora, by liczyć na coś więcej?
Nie powiem, że odliczałem z niecierpliwością dni do premiery 2. sezonu serialu Showtime. Prawdę powiedziawszy, musiałem poświęcić chwilę, by przypomnieć sobie, na czym w ogóle stanęliśmy poprzednim razem i Wam również polecam taką powtórkę, bo nowa odsłona "Billions" kontynuuje opowieść niemal dokładnie od punktu, w którym ją przerwano. Nie spodziewajcie się jednak przyspieszenia tempa i dynamicznego wejścia w nowy sezon. Można wręcz odnieść wrażenie, że stoimy w miejscu, a co gorsza, perspektywy na ruch do przodu wyglądają mizernie. Ale po kolei.
Jak pamiętacie, finał poprzedniego sezonu przyniósł nam bezpośrednią konfrontację Chucka Rhoadesa (Paul Giamatti) z Bobbym Axelrodem (Damian Lewis), albo coś w tym rodzaju, bo ostatecznie niemające wiele wspólnego z etyką metody prokuratora zmusiły go zrobienia kroku wstecz. Konsekwencje niefortunnej decyzji ciągle odbijają mu się jednak czkawką, gdyż ma na karku śledczego z Departamentu Sprawiedliwości, Olivera Dake'a (Christopher Denham), no i na tyle zdenerwował Axe'a, że ten postanowił przejść do ofensywy. W tutejszym świecie oznacza to tyle co złożenie pozwu zbiorowego, ale z braku innych emocji niech będzie i to.
Podstawowy problem z "Billions" jest więc dokładnie taki sam jak przed rokiem i polega na tym, że serial nie przekłada swojego prężenia muskułów na nic konkretnego. W porządku, twórcy nieco przesunęli środek ciężkości pomiędzy bohaterami i teraz to Axe wygląda na lekkiego paranoika zafiksowanego na punkcie swojego przeciwnika, a Chuck na bardziej wyważonego i rozsądniejszego z tego duetu, ale… co z tego?
Oczywiście, ze nie spodziewałem się, iż "Billions" nagle zamieni się w kino akcji, lecz jeden sezon oczekiwania na kulminację napięcia to już i tak zdecydowanie za dużo. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że tutaj czeka nas powtórka z rozrywki – panowie będą na siebie warczeć, padnie mnóstwo dużych słów, a wszyscy dookoła robić poważne miny i utwierdzać nas w przekonaniu, że toczy się tu gra o bardzo wysoką stawkę. Niestety coraz trudniej mi w te zapewnienia uwierzyć, bo poza słowami nie dostrzegam niczego, co by je potwierdzało.
Nie znaczy to rzecz jasna, że "Billions" w 2. sezonie stało się szczególnie gorszym serialem. Jeśli z przyjemnością oglądaliście jego pierwszą odsłonę, to i tą nie będziecie rozczarowani, bo styl opowieści nie uległ zmianie. Bohaterowie prowadzą mniej i bardziej znaczące rozmowy, pojawia się trochę finansowego języka w miarę zrozumiałego dla takich laików jak ja, od czasu do czasu ktoś rozluźni atmosferę, a Axe i Chuck uraczą nas pouczającą historyjką (ta o szachach wypadła nawet całkiem, całkiem). Wszystko to wpadłoby jednym uchem i wypadło drugim, gdyby znaczenia dialogom nie nadawali wykonawcy – na Giamattiego i Lewisa nadal patrzy się znakomicie, niezależenie od tego, jak wielkie banały przychodzi im wygłaszać i jak bardzo nieistotne się to wydaje.
Po obiecującej końcówce liczyłem jednak na to, że "Billions" zrobi w tym sezonie jakiś znaczący krok naprzód, bo historię o świecie, w którym rzeczy nie do kupienia za żadną cenę występują bardzo rzadko i jego mieszkańcach, już widzieliśmy. Twórcy są najwyraźniej zdania, że zobaczyliśmy za mało, bo lekko tylko poprzesuwali pionki na szachownicy i każą nam po raz kolejny obserwować tę samą, wprawdzie intensywną, ale coraz bardziej nużącą rozgrywkę między Bobbym a Chuckiem. Bo nie da się ukryć, że to właśnie dwaj panowie i ich niebezpiecznie skręcająca ku niezamierzonej śmieszności rywalizacja, nadal odgrywają tu najważniejszą rolę.
Po zeszłorocznym finale miałem spore nadzieje co do tego, że serial odważniej postawi na swoje bohaterki, a zwłaszcza na Wendy (Maggie Siff), która okazała się największą wygraną męskiej szarpaniny. Pani Rhoades nie tylko wyszła obronną rękę z patowej sytuacji i pozbyła się ciążących jej partnerów, ale przede wszystkim pokazała, że "Billions" może wyjść poza utarte schematy i naprawdę zainteresować losem swoich postaci. Premierowy odcinek nowego sezonu nie poszedł jednak za ciosem i w dalszym ciągu spycha Wendy do roli pośrednika między Axem i Chuckiem, nie pozwalając jej w pełni się od nich oderwać, jakby bojąc się, że bez tych dwóch nie będzie ona nikogo interesować. Wręcz przeciwnie!
Choć daleko mi jeszcze do stwierdzenia, że serial cierpi przez brak pomysłu na swoich głównych bohaterów, to coś musi być na rzeczy, jeśli przez cały odcinek rozpaczliwie wyszukuję czegokolwiek innego, co przyciągnęłoby moją uwagę. A to nieźle wygląda wspomniany już Oliver Dake, a to Bryan Connerty (Toby Leonard Moore) nadal próbuje przebić się na pierwszy plan, a to pojawia się pierwsza w historii telewizji postać neutralna płciowo (poprawcie mnie, jeśli termin gender non-binary ma jakiś bardziej pasujący polski odpowiednik) – o Taylor i Asii Kate Dillon możecie się więcej dowiedzieć z poniższego wideo. Wszystko to jednak tylko dodatki do głównego wątku, a ten uparcie nie chce ruszyć się z miejsca.
"Billions" naprawdę ma wszystko, by zostać serialem, obok którego nie da się przejść obojętnie, ale nadal nie potrafi swoich atutów w pełni wykorzystać. Rywalizacji Axe'a i Chucka coraz wyraźniej brakuje dynamiki, podczas gdy potencjał odtwórców głównych ról marnuje się w szeregu mało zajmujących scen. Czasem aż żal patrzeć, jak na bok spychane są postaci, które powinny świecić pełnią blasku na pierwszym planie (Malin Akerman i jej Lara Axelrod znów pakuje się w jakiś wątek do zapomnienia), bo twórcy nie mają na nie pomysłu lub brakuje im odwagi. Nie wiedzą również, jak nadać całej historii znaczenie, opierając się tylko na aktorskim talencie do zamieniania każdej strony scenariusza w ekranowe złoto. Patent ciągle jeszcze działa, ale raczej ma swoją datę ważności. Póki co oglądam dalej, jednak nie zamierzam nikogo do tego szczególnie namawiać, bo i serial nie daje ku temu żadnych konkretnych powodów.