Historyczne bzdurki. Recenzja pilota "Making History" – sitcomu FOX-a o podróżach w czasie
Marta Wawrzyn
6 marca 2017, 20:02
"Making History" (Fot. FOX)
W niedzielę wystartowały dwa nowe seriale o podróżach w czasie – "Making History" i "Time After Time". Przegląd zacznijmy od komedii FOX-a, który dobrze wie, że jest głupiutka i może jej to wyjść na zdrowie.
W niedzielę wystartowały dwa nowe seriale o podróżach w czasie – "Making History" i "Time After Time". Przegląd zacznijmy od komedii FOX-a, który dobrze wie, że jest głupiutka i może jej to wyjść na zdrowie.
W tym sezonie wszyscy w amerykańskiej Wielkiej Czwórce chcą mieć swojego "Doktora Who", tylko nikomu do tej pory to nie wyszło. Niestety, ale podróże w czasie to motyw tak mocno wyeksploatowany, że trudno sobie wyobrazić coś nowatorskiego na ten temat w telewizji ogólnodostępnej. Z pewnością żadnym przełomem nie będzie nowy sitcom FOX-a, "Making History", ale od takich produkcji jak "Timeless" i "Time After Time" różni go to, że jest totalnie bezpretensjonalny i nikt go sztucznie nie próbuje wykreować na hit sezonu. To urocza bzdurka, która świetnie sobie zdaje sprawę z tego, czym jest. A to nie najgorzej wróży na przyszłość, nawet jeśli pilot mógłby być bardziej udany.
Serial bez większych ceregieli wrzuca widzów w sam środek zdarzeń, przedstawiając profesora informatyki Dana Chambersa (Adam Pally), jego kolegę, historyka o imieniu Chris (Yassir Lester) i pewien niepozornie wyglądający worek, który co prawda nie jest większy w środku, ale i tak spełnia swoje zadanie. To znaczy kryje w sobie skomplikowany wehikuł czasu. Zdaje się, że do tej pory Dan używał go tylko do jednego celu – aby móc odwiedzać w 1775 roku swoją dziewczynę, Deborah (Leighton Meester), która "przypadkiem" jest córką Paula Revere'a. Tak, tak, mówimy tu o facecie, który rozpoczął amerykańską wojnę o niepodległość. W czasie jednej z takich wypraw coś poszło nie tak i w efekcie wydarzenia historyczne mocno się poplątały, a współcześni Amerykanie zaczęli zajadać się rybą z frytkami.
Głupie to strasznie? Pewnie! Ale też całkiem wdzięczne, bo i znany z "Happy Endings" Adam Pally, i Leighton Meester, która robi co może, żeby nikomu już się nie kojarzyć z Blair z "Plotkary", wkładają w te głupotki tyle serca, że ogląda się to z przyjemnością. Nawet jeśli gdzieś z tyłu głowy cały czas pokutuje myśl o tym, co by było, gdyby ten wątek poprowadzić inaczej, tamten żart trochę przepisać i może jeszcze wyciąć gagi z wymiotami, kupami i moczem Ojców Założycieli w roli głównej. To nie jest tak, że "Making History" zostało wypakowane takimi koszmarkami, ale sam fakt ich pojawienia się gdzieś na marginesach dla mnie wystarczy, żeby obniżyć notę serialu o jedną czy dwie gwiazdki.
Bo to niestety wskazuje, że scenarzyści będą stawiali raczej na mainstreamowy humor i szli po linii najmniejszego oporu. Jak to w komedii telewizji ogólnodostępnej. To samo zresztą można powiedzieć o fabule, która składa się z powielanych wielokrotnie schematów. Skoro mamy podróże w czasie, to muszą być komplikacje, paradoksy i ratowanie świata, który zaczyna wariować, kiedy coś spróbuje się zmienić. "Making History" to wie i z tego korzysta, ale niestety nie robi tego w szczególnie odkrywczy sposób. Raczej przepisuje po raz kolejny historie, które już widzieliśmy, tyle że na wesoło.
Nieco lepiej niż picie prosto z nocnika z ojcami amerykańskiej rewolucji wypada watek romantycznej relacji Dana i Deborah. Pally świetnie się odnajduje w roli nerda, który w naszych czasach jest nikim, a w XVIII wieku może zaimponować dziewczynie piosenką z "Titanica" albo jakże zaskakującymi poglądami na rolę kobiet w społeczeństwie. Meester zawsze pasowała do wszelkiego typu historii miłosnych i tutaj też jest urocza, a przy tym zaskakująco naturalna, biorąc pod uwagę absurdalność całej sytuacji. Jej Deborah to fajna, śmiała dziewczyna z charakterem – i przy okazji pionierka feminizmu – której przygody w XXI wieku mogą okazać się dokładnie tym, czego serial potrzebuje. Już w pilocie nasza dawna Blair udowadnia, że ma wiele talentów, w tym także i komediowy – a to zapewne dopiero początek.
O ile zazwyczaj nie mam problemów z wystawieniem jednoznacznej oceny po pierwszym odcinku, w tym przypadku 22 minuty to zdecydowanie za mało, żeby stwierdzić, czy mamy do czynienia z hitem, kitem, czy czymś pośrodku. Ani dość banalny wstęp do tej historii, ani mainstreamowy humor nie świadczą o "Making History" najlepiej, ale tego typu niedostatki może uratować kilka pomysłowych zwrotów akcji w kolejnych odcinkach i przede wszystkim pełna energii obsada, która ewidentnie świetnie się bawi, kręcąc te bzdurki. Nowy sitcom FOX-a to najbardziej bezpretensjonalna rozrywka na świecie, która tak czy siak historii telewizji nie odmieni, ale ma wszystko, czego trzeba, aby dołączyć do grona lekkich, łatwych i przyjemnych średniaków z pomysłem.
Na drugie "The Good Place" co prawda bym tu raczej nie liczyła, ale w morzu identycznych komedii o wesołych rodzinkach i grupach przyjaciół, zasiedlających lofty, bary i samotne kanapy, komedia o podróżach w czasie brzmi całkiem świeżo. Mam nadzieję, że w kolejnych odcinkach twórcy, z Juliusem Sharpe'em z "Family Guya" na czele, zaczną odważniej wykorzystywać jej potencjał.