Czy Rosjanie też kochają swoje dzieci? Recenzujemy premierę 5. sezonu "The Americans"
Andrzej Mandel
8 marca 2017, 22:02
"The Americans" (Fot. FX)
Na powrót "The Americans" czekałem z utęsknieniem. Choć poprzednie sezony wysoko postawiły poprzeczkę, to wydaje się, że kolejny raz nasi ulubieni radzieccy szpiedzy podnieśli ją wyżej. Spoilery!
Na powrót "The Americans" czekałem z utęsknieniem. Choć poprzednie sezony wysoko postawiły poprzeczkę, to wydaje się, że kolejny raz nasi ulubieni radzieccy szpiedzy podnieśli ją wyżej. Spoilery!
Przyjemnie jest oglądać serial, który kolejny rok utrzymuje niezmiennie wysoki poziom. To właśnie przypadek "The Americans", którego nowy sezon rozpoczął się znakomicie, w charakterystycznym dla serialu stylu – niby nic się specjalnego nie działo, ale ileż się wydarzyło! Mam też wrażenie, że powinienem ponowić powtórkę starych odcinków, by dokopać się znaczeń ukrytych w "Amber Waves".
Otwarcie odcinka to wprowadzenie nowych postaci – i warto tu docenić dowcip Joego Weisberga i Joela Fieldsa, którzy jedną z nich nazwali Paszą Morozowem. Szczególnie w kontekście roli, jaką mimowolnie ten młody człowiek w "Amber Waves" odegrał. Ciekawi mnie, jak będzie się młody Morozow rozwijał w serialu. Równolegle pojawia się Tuan (Ivan Mok), niepokojąca postać nowego "syna" Jenningsów, który od Paige różni się przede wszystkim tym, że jest autentycznie szpiegiem, w dodatku wietnamskim. A niepokojący jest choćby z powodu tego, co mówi o Aleksieju Morozowie. Nawet miny Elizabeth i Philipa nie były za szczególne.
Jak sugerowały trailery, rzeczywiście sporo koncentruje się wokół potomstwa Jenningsów – choć Henry na razie jest głęboko w tle, to widać jak istotna stała się postać Paige. I jak ważna jest dla swoich rodziców, podobnie zresztą jak każde dziecko w każdym wieku – zwróćcie uwagę na to, co dzieje się między Olegiem a jego matką. Notabene, bardzo dobrze wypadają tu przeskoki między USA a ZSRR – nawet jeżeli Weisberg i Fields przesadzili z szarością ubrań na moskiewskim lotnisku w scenie, w której Misza (syn Philipa) opuszcza socjalistyczny raj, to widać, że dbają o realia.
Wątków na 5. sezon mamy więc dużo: Paige i jej problemy oraz jej relacja z synem Stana. Nowa "rodzina" Jenningsów wynikająca z konieczności infiltracji rodziny uciekinierów z ZSRR. Podróż Miszy w celu odnalezienia ojca. Mamy też powrót Olega do Moskwy i zadziwiająco spokojną reakcję Stana na wiadomość o tym. Jak zwykle pojawia się dużo pytań, odpowiedzi za to nie ma prawie żadnych. Kim był człowiek w samochodzie przed domem Morozowów, po którym prześlizgnęła się kamera? Kim jest tajemniczy spacerowicz z Moskwy obserwujący Burowa? O co chodzi z rolnictwem w ZSRR? Czy będziemy zajmować się stanem produkcji żywności w ZSRR (na co wskazywałby zarówno Morozow, jak i zadanie Olega w KGB)?
Szczególną uwagę w "Amber Waves" warto zwrócić na trzy sceny. Pierwsza to rozmowa przy posiłku u Morozowów. Krytyka ZSRR wygłaszana głośno przez uciekiniera pozornie była akceptowana, ale już po chwili Elizabeth w kuchni delikatnie ciągnęła panią Morozow za język i dowiedziała się, że Paszka nie chciał uciekać.
Druga, króciutka, to ten moment gdy Elizabeth zaczyna uczyć Paige samoobrony. W tej scenie zobaczyliśmy kawał dobrej roboty aktorskiej – szczególne oklaski należą się Holly Taylor za to, że jej lęk i zaskoczenie wyglądały tak realistycznie, ale i Keri Russell pokazała co potrafi.
Trzecia to mocne 10 minut, kończące odcinek, bez jednego nawet słowa. Jeszcze nigdy oglądanie, jak kilka osób kopie dół, nie było tak fascynujące. Widać, jaka to ciężka robota, a i powód tej pracy był kłopotliwy. Przyznam, że gdy Elizabeth i Philip zabrali się do wycinania tego, co mieli wyciąć, to zrobiłem się zielony. A to, co stało się potem, choć było do przewidzenia, to jednak musiało być bardzo trudne dla Elizabeth. Biedny Hans, niech spoczywa w pokoju. Ten moment, w którym Elizabeth najpierw mówi Hansowi, że wszystko jest w porządku, a potem go bez mrugnęcia zabija, jest naprawdę wstrząsający. Szczególnie kiedy uświadomimy sobie, że ona de facto ulżyła Hansowi w cierpieniu, bo przecież pamiętamy, w jakich męczarniach umierał William. Widać też, jak ważna w pracy szpiega jest umiejętność szybkiej reakcji na okoliczności, no ale to akurat truizm.
"The Americans" wraca w znakomitej formie i otwiera akurat tyle nowych wątków ile trzeba, byśmy mogli odczuwać przyjemne podniecenie przed następnymi. Warto pochwalić dbałość o szczegóły i realia lat 80. (Drużyna A!) zarówno po amerykańskiej, jak i radzieckiej stronie. Tym zaś, co cieszy mnie nieustannie, jest piękny i poprawny rosyjski używany przez Rosjan w serialu. Niby drobiazg i w najlepszych serialach standard, ale wciąż raduje serce. Do tego mieliśmy perełki w postaci przeróbki "God Bless America" po rosyjsku (z montażem amerykańskiego i radzieckiego rolnictwa) czy też zaskakującego hołdu dla roli Noaha Emmericha w "Truman Show", gdy Stan zapukał do drzwi Jenningsów z sześciopakiem piwa.
Szczęśliwie "The Americans" ucieka z pułapki, jaką mogłoby być zakamuflowane krytykowanie obecnych porządków poprzez serial o minionym okresie. Nie widzę w nim, ku dużej uldze, aluzji do współczesności. Za to cały czas nasuwa mi się też myśl, że zachowanie Jenningsów jasno daje odpowiedź na pytanie ze starej piosenki Stinga.