Jak Wam się podobała "niespodzianka" z najnowszego odcinka "Dziewczyn"? I co powinna zrobić Hannah?
Marta Wawrzyn
11 marca 2017, 18:02
"Dziewczyny" (Fot. HBO)
Odcinek "Painful Evacuation" obejrzałam z opóźnieniem i jestem nieco zaskoczona, że to właśnie Lena Dunham zafundowała nam taki wątek. No ale zastanówmy się, co to oznacza. Spoilery!
Odcinek "Painful Evacuation" obejrzałam z opóźnieniem i jestem nieco zaskoczona, że to właśnie Lena Dunham zafundowała nam taki wątek. No ale zastanówmy się, co to oznacza. Spoilery!
Odcinki, w których twórcy seriali planują zrzucić na widzów bombę, często mają to do siebie, że wydają się średnie, trochę nudnawe, trochę niespójne – aż tu nagle bum! Tak właśnie było z "Painful Evacuation". Początek był nieco dziwny, bo oto Hannah robi wywiad ze starszą pisarką (Tracey Ullman), a ta kilka razy podkreśla, że nie ma dzieci i że "brak dzieci to naturalny stan dla kobiecej autorki".
Potem mamy mnóstwo nie mających ze sobą większego związku scen. Marnie dalej niańczy Desiego i daje się wkręcać w jego gierki. Adam i Jessa dostają fioła na punkcie filmu na własny temat, który byłby metaforą wszystkiego – wojny, korporacji i niesnasek religijnych. Pomysł tak głupi, że aż zabawny, a dodatkowo Jessa była na swój sposób urocza, kiedy odkryła, że była "dziecięcą psychopatką", tylko z tego wyrosła za pomocą cudu. W kolejnym wątku Rayowi przyszło się zmierzyć najpierw z jedną, a potem od razu drugą śmiercią.
To wszystko było zaskakująco oderwane od siebie i – może pomijając Raya i śmierć jego szefa – średnio angażujące, tak że bomba, która została zrzucona na Hannę, rzeczywiście miała moc. Bo oto pośród tego wielkiego chaosu, kiedy jej znajomi zachowują się jak dzieci, nasza kandydatka na głos pokolenia dowiaduje się, że jest w ciąży – jeśli jej wierzyć, z Paulem-Louisem (Riz Ahmed), instruktorem surfingu, którego spotkała w Montauk w pierwszym odcinku sezonu.
W tym momencie muszę przerwać streszczenie, by podzielić się z Wami dwiema uwagami. Pierwsza jest taka, że byłam zaskoczona, kiedy HBO podrzuciło nam przed premierą tylko trzy pierwsze odcinki "Dziewczyn". Zazwyczaj udostępniają przynajmniej połowę sezonu, stąd też zastanawiałam się po cichu, o co chodzi – czy ten sezon jest dalej kiepski? A może po prostu taki zaskakujący? Określenie "zaskakujący" jest chyba bliższe prawdy – rzeczywiście, gdybym o ciąży Hanny wiedziała wcześniej, moja przedpremierowa recenzja tego sezonu wyglądałaby inaczej i być może napisałabym nieumyślnie coś, co naprowadziłoby Was na odpowiedni trop. Rozumiem, czemu HBO chciało zdjąć ten ciężar z krytyków i zarazem uniknąć niebezpieczeństwa, że cokolwiek wycieknie. To po pierwsze.
Po drugie, tydzień temu porównywaliśmy – my i dosłownie wszyscy – "American Bitch" do "One Man's Trash". Trudno tego było uniknąć, bo to dwa odcinki butelkowe, w których Hannah spędza dzień ze starszym od niej mężczyzną. Pewnie kojarzycie, że tym pierwszym był doktor o imieniu Joshua, grany przez Patricka Wilsona. Odcinek był głośny, wszyscy mieli jakąś opinię na jego temat i wszyscy go pamiętają nieźle do dziś. A jednak wydaje mi się nieprzypadkowe, że Wilson pojawia się w "Dziewczynach" tydzień po Matthew Rhysie – jak gdyby Lena Dunham i spółka tydzień temu chcieli nam przypomnieć o istnieniu postaci Patricka Wilsona i tamtej przygodzie Hanny. Przypadek? Sami zdecydujcie.
Moment, w którym Hannah i Joshua spotkali się ponownie w szpitalu, był przekomiczny (zazwyczaj w takich sytuacjach mówi się "hello", a nie "oh fuck" i oh shit"), wypada także docenić to, że wybrano akurat tę postać, aby całkowicie mimochodem dostarczyła głównej bohaterce "Dziewczyn" wiadomość, na którą ta zdecydowanie nie czekała. To, co nastąpiło potem, było dziwne i niezręczne pod każdym względem. Hannah zareagowała na wieść o ciąży w taki sposób, że Joshua instynktownie ją przytulił i z miejsca zasugerował aborcję. Na co nasza heroina oznajmiła, że nie, ona wcale nie chce aborcji, i wyparowała stamtąd jak najszybciej, nie biorąc nawet przepisanych pigułek na infekcję dróg moczowych.
Adam i Jessa, którzy czekali na nią na klatce schodowej, żeby powiedzieć o swoim genialnym pomyśle na film, wyglądali w tym momencie jak dwójka rozbrykanych dzieciaków, którym tylko bzdury w głowie. Elijah nie wiedział, co się dzieje, ale wiedział, że Hannę należy przytulić i pogłaskać po głowie. A przede wszystkim nagle wszystko stało się takie dorosłe. Koniec kręcenia się w kółko, koniec zajmowania się bzdurami – Hannah jest kobietą, która stoi przed poważną decyzją. Cokolwiek nie zrobi, nie będzie odwrotu. Dorastanie oficjalnie się skończyło.
Nie da się ukryć, że część mnie jest po prostu ciekawa, co zrobi Hannah. Z Paulem-Louisem spędziliśmy 40 minut (chyba był to najdłuższy odcinek w historii "Dziewczyn", poprawcie mnie, jeśli się mylę) i poznaliśmy go całkiem nieźle. Wiemy, że materiałem na tatusia to on nie jest, ale nie jest też facetem, który by powiedział dziewczynie, że ma usunąć ciążę. To typ mężczyzny, którego Hannah prawdopodobnie musi całkowicie usunąć z tego równania i założyć, że jeśli będzie wychowywała dziecko, to bez jego pomocy. Ale pewnie wpadnie jej do głowy, że to mogłoby to być całkiem fajne, miłe i inteligentne dziecko, tak jak Paul-Louis jest fajnym, miłym i inteligentnym człowiekiem.
Tylko czy rzeczywiście Hannah urodzi i wychowa to dziecko? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że nie. "Dziewczyny" już kiedyś podejmowały temat aborcji (pamiętacie, jak na samym początku Jessa planowała usunąć ciążę?) i to jest ten moment, kiedy prawdopodobnie do tego powrócą. Hannah żyje w kraju, gdzie kobiety (jeszcze) mają wybór, i pewnie z możliwości wyboru skorzysta. Tak sądzę, biorąc pod uwagę poglądy Leny Dunham, która jakiś czas temu rzuciła nawet wyjątkowo idiotyczny tekst, że żałuje, iż nigdy nie miała aborcji. Hannę czeka aborcja, bo Lena za jej pomocą będzie chciała przekazać kobietom komunikat, że mają prawo decydować o swoim życiu i ciele. Tak myślę.
Niezależnie od tego, co zrobi Hannah i jak bardzo jestem ciekawa tego, co zrobi – przypadkowe ciąże w serialach zawsze mnie irytują i z tą nie jest inaczej. Raz że odkąd ludzkość wynalazła antykoncepcję i uczyniła ją powszechnie dostępną – zwłaszcza jeśli jesteś niezależną kobietą, mieszkającą w dużym mieście – wpadki są raczej wyjątkiem, niż regułą. A po drugie, "Dziewczyny" właśnie zrobiły to co "Gilmore Girls", czyli wykorzystały ciążę, aby zmusić bohaterkę do dorośnięcia. Irytuje mnie to, wydaje mi się to niepotrzebne i oderwane od rzeczywistości.
Żyjemy w na tyle szczęśliwych czasach, że mamy wybór. Nie musimy dorastać w takim sensie, w jakim dorastały nasze mamy i babcie. Możemy mieć 30 lat i być samolubne, niezależne i zajęte przede wszystkim spełnianiem własnych marzeń. Możemy poświęcać 80 godzin w tygodniu na prowadzenie serwisu o nazwie Serialowa i nikomu nie musieć tłumaczyć się, że nie mamy "jeszcze" męża, dzieci i kredytu na mieszkanie. Chciałabym, żeby seriale to pokazywały, zwłaszcza w przypadku bohaterek, które nie mają ochoty ani predyspozycji, żeby być matkami. Szkoda, że "Dziewczyny" nie okazały się takim właśnie serialem.
Szkoda też, że ciążową bombę "Dziewczyny" zrzucają na nas w połowie finałowego sezonu. Cokolwiek nie zrobi Hannah, konsekwencje jej wyboru nie zostaną dogłębnie przedstawione. Lena Dunham ma sześć odcinków na zamknięcie wszystkich wątków, nie ma więc żadnej szansy na to, żebyśmy dowiedzieli się, jak właściwie niechciana ciąża wpłynęła na Hannę. To musi być i będzie pokazane pobieżnie. A koniec końców pewnie i tak zapamiętamy Hannę jako dziewczynę, która albo usunęła ciążę i postawiła na karierę, albo zdecydowała się wychować dziecko surfera.
Bohaterkę, której losami przejmowaliśmy się przez sześć sezonów, zdefiniuje ciąża, a nie pełna wzlotów i upadków walka o to, żeby zajmować się w życiu pisaniem i robić to na swoich warunkach. Nie podoba mi się ta myśl.