Blondynka w męskim świecie. Recenzja "Prime Suspect 1973" – prequela kultowego serialu kryminalnego
Marta Wawrzyn
13 marca 2017, 21:40
"Prime Suspect 1973" (Fot. ITV)
"Prime Suspect 1973" byłby przyzwoitym kryminałem w klimatach retro, gdyby jego bohaterka nie nazywała się Jane Tennison. A tak przyszło mu się zmierzyć z oryginałem – i na razie przegrywa.
"Prime Suspect 1973" byłby przyzwoitym kryminałem w klimatach retro, gdyby jego bohaterka nie nazywała się Jane Tennison. A tak przyszło mu się zmierzyć z oryginałem – i na razie przegrywa.
Brytyjska telewizja ITV niewątpliwie ma doświadczenie w "odmładzaniu" kultowych postaci detektywów. Kryminalny hit pod tytułem "Endeavour" to nic innego jak perypetie młodszej wersji inspektora Morse'a, w którego wciela się Shaun Evans. I chyba tylko on wie, jak trudne zadanie miała Stefanie Martini – aktorka praktycznie debiutująca na małym ekranie – której przyszło zagrać bohaterkę mającą do tej pory twarz Helen Mirren. To postać bez mała ikoniczna, serialowy symbol walki z seksizmem w policyjnym środowisku.
Emitowany od 1991 do 2006 roku "Prime Suspect" tym się wyróżniał spośród licznych telewizyjnych procedurali kryminalnych, że od początku miał feministyczne zacięcie. Jane Tennison ostro walczyła o swoje i choć serial nigdy nie był pod tym względem subtelny, trudno się dziwić, że dziś uważany jest za kultowy nie tylko przez Brytyjczyków. To była świetna sprawa, oglądać na ekranie kobietę z charakterem, której walka coś wtedy znaczyła. "Prime Suspect" zresztą ogólnie nie uciekał przez trudnymi tematami – oprócz seksizmu dotykano takich kwestii jak rasizm, homofobia, pedofilia. Sprawy tygodnia oglądało się dobrze, bo nie były zapychaczem, tylko coś mówiły o świecie – tak jak teraz sprawy w "Żonie idealnej"/"The Good Fight". Zaś sama Jane miała mocno niepoukładane życie i nieustannie zmagała się z psychicznymi skutkami swojej pracy, popadając chociażby w alkoholizm.
Odtworzenie po latach tego klimatu ciągłej walki o sprawiedliwość w mocno kobiecym wydaniu nie jest takie proste, bo "Prime Suspect" miał nie tylko genialną odtwórczynię roli głównej, ale też trafił w swój moment. Kiedy Amerykanie próbowali to powtórzyć w 2011 roku, okrutnie się na tym wyłożyli. Ciągle wściekła na wszystkich facetów dookoła Maria Bello prezentowała się jak parodia oryginalnej bohaterki. Zwłaszcza że nawet nie pozwolono jej bohaterce normalnie się ubierać, stawiając na podkreślający karykaturalność całego przedsięwzięcia prochowiec i kapelusz.
"Prime Suspect 1973" miał o tyle łatwiej, że twórcy postanowili nam pokazać po prostu młodszą wersję Jane. Tak jak Morse, Tennison kiedyś zaczynała swoją karierę, a pokazanie atmosfery tamtych czasów nie mogło przecież być takie strasznie trudne… prawda? No właśnie nieprawda. Nowy serial ITV załamuje się pod ciężarem swojej tematyki i porównań do oryginału. Gdyby był zwykłą produkcją kryminalną o dziewczynie z londyńskiego dobrego domu, która w latach 70. postanowiła zostać policjantką, zamiast znaleźć sobie męża i mieć "życie, na jakie zasługuje", prawdopodobnie bym go zaakceptowała jako kolejnego solidnego przeciętniaka z Wysp. Zwłaszcza że Stefanie Martini ma bardzo dużo uroku i pewnie będzie też potrafiła pokazać pazur, kiedy zajdzie taka potrzeba.
Po dwóch odcinkach mogę o niej powiedzieć, że to całkiem fajna dziewczyna, ale… niezbyt wiarygodna Jane Tennison. Poznajemy ją u samych początków kariery, a w pierwszym odcinku jej rola sprowadza się do patrzenia i od czasu do czasu zadania jakiegoś pytania. W drugim Jane dostaje już trochę więcej do roboty, ale serial wciąż bardziej skupia się na sprawie kryminalnej, niż na swojej bohaterce. Znajdując przy tym czas, by mniej i bardziej subtelnie sugerować widzom, że oto jest sobie miła blondynka, która znalazła się w męskim, by nie powiedzieć: samczym, świecie. Panowie policjanci – w większości dwa razy starsi od niej – traktują ją protekcjonalnie, wykorzystują do podawania herbaty i dziwią się, kiedy wykazuje zainteresowanie sceną zbrodni albo nie mdleje na widok zwłok.
Widać, że to bohaterka z charakterem, która będzie rozwijała się i przerośnie wszystkich facetów dookoła. Na to jednak widzowie będą musieli poczekać, bo na razie serial wydaje się bardziej skupiony na sprawie, niż na Jane. Co ciekawe, "Prime Suspect 1973" nie jest proceduralem. Sprawa nastoletniej prostytutki, która została zabita w pierwszym odcinku, jest kontynuowana w kolejnym, a stopień jej skomplikowania rośnie. Do rozplątania mamy całą przestępczą siatkę, z gangsterami, narkomanami i starszym więźniem o twarzy Aluna Armstronga, planującym zza krat napad na bank. Choć na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się pasować do klimatu "Prime Suspect" – oto znów faceci mordują bez sensu kobiety – to jednak nie jest wystarczająco angażująca, żebym chciała oglądać ją przez cały sezon.
Być może nowy serial ITV oglądałoby się lepiej, gdyby konstrukcją przypominał "Endeavour" – czyli składał się z 1,5-godzinnych odcinków, skupiających się każdy na innej sprawie. Jak nie lubię procedurali, tak średnio napisany serial z dłuższym wątkiem kryminalnym tym bardziej mnie nie kręci.
Nie zainteresowali mnie też na razie koledzy Jane z posterunku, choć na pewno tutaj wyróżnia się Sam Reid jako Len Bradfield, przełożony głównej bohaterki. To oczywiście kolejny facet, którego sposób myślenia i działania determinowany jest przez czas i miejsce, w którym przyszło mu egzystować. Ale wygląda też na sensownego człowieka, który może być dla Jane kimś w rodzaju mentora. Niepotrzebnie ten duet już na dzień dobry przekroczył granicę, której nie powinien był przekraczać, ale wydaje się, że akurat ta relacja będzie jedną z ciekawszych w serialu.
Nieźle wypada cała otoczka retro – kostiumy, fryzury, scenografia, auta, muzyka. Brytyjskie telewizje raz po raz udowadniają, że można pokazać w wiarygodny sposób lata 60. czy 70., nie wydając na to milionów funtów. "Prime Suspect 1973" nie odstaje wizualnie od swoich znakomitych poprzedników, ale scenariuszem już nie dorasta im do pięt. Serial ciągle przypomina widzowi, że tak, to naprawdę lata 70., a ta pani to rzeczywiście młoda Jane. Trudno nie uśmiechnąć się ironicznie, kiedy jeden policjant tłumaczy drugiemu, co to takiego Watergate. W innej scenie panowie wymieniają zespoły muzyczne: "Bolan, Quo, Slade, Kinks – ale nie cholerni Beatlesi". Po co ta łopatologia? Czy naprawdę nie dało się subtelniej?
Koniec końców mamy więc kryminalnego przeciętniaka, który pewnie trochę by zyskał, gdyby jego bohaterka nie nazywała się Jane Tennison. Porównań z oryginałem serial nie wytrzyma, Stefanie Martini nie ma szans zostać drugą Helen Mirren, a fakt, że projekt porzuciła Lynda La Plante, twórczyni postaci Jane, nie najlepiej wróży na przyszłość.