Nasz top 10: Najlepsze seriale lutego 2017
Redakcja
14 marca 2017, 19:35
"Wielkie kłamstewka" (Fot. HBO)
W lutym serialowa zima rozkręciła się już na dobre. W naszym top 10 doceniamy takie produkcje, jak "Wielkie kłamstewka", "Legion", "Dziewczyny" czy "This Is Us", które zabrało nas w emocjonalną podróż do Memphis.
W lutym serialowa zima rozkręciła się już na dobre. W naszym top 10 doceniamy takie produkcje, jak "Wielkie kłamstewka", "Legion", "Dziewczyny" czy "This Is Us", które zabrało nas w emocjonalną podróż do Memphis.
10. "Tabu" (spadek z 3. miejsca)
Solidny spadek w porównaniu ze styczniowym rankingiem zanotowało "Tabu, czego przyczyn należy upatrywać w dwóch niezaprzeczalnych faktach. Po pierwsze, brytyjskiemu serialowi przybyło naprawdę znakomitej konkurencji, której miesiąc temu nieco brakowało. Po drugie natomiast, samo "Tabu" nie podobało nam się już tak mocno jak na początku, bo wyraźnie spuściło z tonu i popadło w swego rodzaju fabularną apatię. Ciągle wyglądało to nieźle, Toma Hardy'ego i resztę nadal obserwowało się z przyjemnością, ale historia snuła się w tempie wyjątkowo niemrawego żółwia.
I wtedy nadszedł finałowy odcinek, którym twórcy postanowili wynagrodzić naszą wytrwałość, serwując godzinę wypełnioną akcją i szalonym tempem zamykania poszczególnych wątków. Dziury logiczne? Oczywiście, że były, ale skoro dotarliśmy do tego momentu w serialu, to mogliśmy do nich przywyknąć. Zwłaszcza że "Tabu" potrafi swoje braki wynagradzać jak mało kto, dając nam satysfakcjonujące zakończenie sezonu i pobudzając apetyt na więcej.
A skoro o tym mowa, to tak, będzie więcej. I całkiem szczerze mogę napisać, że jestem z tego faktu zadowolony. [Mateusz Piesowicz]
9. "Santa Clarita Diet" (nowość na liście)
Bez dwóch zdań najgłupsza pozycja na liście, ale czego innego oczekiwać od serialu, którego bohaterka ni stąd, ni zowąd zamienia się w zombie? A dodać jeszcze trzeba, że żadna to heroina, policjantka, agentka czy kogokolwiek tam sobie wyobrażacie. Sheila Hammond (Drew Barrymore, która wyraźnie świetnie bawiła się na planie) oraz jej mąż, Joel (mający równie dużą uciechę Timothy Olyphant), zajmują się pośrednictwem nieruchomości i zamieszkują typowe amerykańskie przedmieścia w słonecznej Kalifornii. Jakkolwiek by tego nie ugryźć (wybaczcie mój suchy humor), nie jest to typowa sceneria dla krwawego horroru.
A jednak serial Netfliksa nic sobie nie robi z obowiązujących konwenansów i radośnie wywraca do góry nogami schematyczne myślenie, przeplatając lekką komedyjkę z naprawdę dosadnym gore. Fabuła jest absolutnie głupiutka, ale w pozytywnym znaczeniu – stanowi bowiem bezpretensjonalny "odmóżdżacz", którym można sobie skutecznie uprzyjemnić kilka wieczorów. O ile rzecz jasna wczujecie się w klimat, który rozrywkę odnajduje w fakcie, że Sheila zaczęła spożywać bardziej i mniej przypadkowych ludzi.
W żadnym wypadku nie należy traktować "Santa Clarita Diet" jako serialu wielkiego czy nawet takiego, który zapamiętacie na dłużej. Zapewniam jednak, że jeśli dacie mu szansę i wybaczycie pewne oczywiste wady, to będziecie bawić się co najmniej dobrze – a nie sądzę, by twórcy życzyli sobie czegokolwiek więcej. [Mateusz Piesowicz]
8. "Dziewczyny" (powrót na listę)
Serial Leny Dunham znalazł się na naszej liście, bo miał świetny początek finałowego sezonu. Każdy z trzech pierwszych odcinków zdecydowanie miał coś w sobie i był jakiś. Najpierw zobaczyliśmy Hannę w Hamptons, zapoznającą się bliżej z surferem (Riz Ahmed), który patrzył na świat zupełnie inaczej niż ona i jej znajomi. Potem pojechaliśmy dla odmiany do Poughkeepsie, gdzie byliśmy świadkami dramatycznej, ale i slapstickowej, wojny domowej pomiędzy Marnie i Desim, w środku której znalazła się Hannah. Na koniec zaś spędziliśmy dzień ze sławnym pisarzem/gwałcicielem granym przez Matthew Rhysa.
Każdy z tych odcinków miał świetne momenty i pokazywał, że Lena Dunham nie tylko potrafi rewelacyjnie pisać, ale też ma jeszcze bardzo dużo pomysłów. Bardzo dobrze patrzyło mi się na wyluzowaną wersję Ahmeda, którego znałam właściwie tylko z "Długiej nocy", a który przecież, zanim zajął się aktorstwem, był raperem. Matthew Rhys stworzył w 30 minut kreację, która sprawiła, że kiedy go teraz oglądam w "The Americans", ciągle widzę ten obleśny uśmieszek, którym potraktował Hannę. Podziwiam również tę kotłowaninę emocji, którą zobaczyliśmy w odcinku z Marnie i Desim, oraz to, z jaką naturalnością wpasowały się w to szaleństwo zarówno komediowe akcenty, jak i całkiem poważne rozmowy naszych bohaterek o życiu. To właśnie wtedy obie przyznały, że są samolubne, skupione na sobie i kompletnie nic nie wiedzą o życiu. Poza tym zawdzięczam jeszcze "Dziewczynom" powrót do uzależnienia od Joni Mitchell – ależ fantastyczna była klamra z "Free Man in Paris"!
Krótko mówiąc, serial Leny Dunham świetnie rozpoczął swój finałowy sezon, a marcowych odcinkach pogadamy kiedy indziej. [Marta Wawrzyn]
7. "Riverdale" (awans z 9. miejsca)
Kolejny w tym miesiącu serial, którego próżno będzie szukać na listach pozycji obowiązkowych, ale trudno czynić mu z tego powodu jakieś wyrzuty. "Riverdale" nie ukrywa wszak, że jego ambicje sięgają raczej tylko kategorii guilty pleasure, co nie przeszkodziło nam w docenieniu go już miesiąc temu. Awans w rankingu sugeruje natomiast, że produkcja CW w kolejnych odcinkach nie tylko nie spuściła z tonu, ale potrafiła podtrzymać początkowe zainteresowanie. Rzeczywiście, trudno znaleźć w aktualnej ramówce inny tytuł, który tak najzwyczajniej w świecie dobrze by się oglądało.
A "Riverdale" właśnie takie jest, z lekkością i wdziękiem opowiadając po trosze tajemniczą, a po trosze typowo młodzieżową historię i zapewniając nam cotygodniową porcję serialowej przyjemności. Lubimy tutejszych bohaterów (choć nadal najmniej głównego, który uparcie nie chce wyjść z roli rudowłosego modela), lubimy popkulturowe odniesienia (#JusticeForEthel!) i klimat, dzięki któremu każda wizyta w tytułowym miasteczku mija bez zgrzytania zębami na problemy wieku dojrzewania. Jak na serial o nastolatkach i dla nastolatków to znacznie więcej, niż początkowo zakładałem. [Mateusz Piesowicz]
6. "Broadchurch" (nowość na liście)
Do lutowego zestawienia łapie się tylko premierowy odcinek 3. sezonu serialu, ale to i tak wystarcza, by od razu zająć w nim wysokie miejsce. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że taki stan rzeczy wyjątkowo nas cieszy, tym bardziej że kompletnie nie wiedzieliśmy, czego należy się spodziewać po kolejnej wizycie w południowej Anglii.
Na szczęście twórca "Broadchurch", Chris Chibnall, wyciągnął wnioski z nie do końca udanego eksperymentu pod tytułem "sezon 2" i wrócił do tego, co wychodzi mu najlepiej. Nowa odsłona serialu to kryminał w pełnym tego słowa znaczeniu. Jest zbrodnia (tym razem gwałt, nie zabójstwo), jest przerażona ofiara (w tej roli fantastyczna Julie Hesmondhalgh), są tajemnicze okoliczności, mało konkretnych tropów i z każdą chwilą się powiększający krąg podejrzanych. Jest też rzecz jasna duet detektywów, bez których to wszystko nie miałoby sensu.
Alec Hardy i Ellie Miller nadal pałają do siebie tą samą "miłością" co poprzednio i w dalszym ciągu świetnie się uzupełniają, a patrząc na sprawę, z jaką przyjdzie im zmierzyć się tym razem, będą potrzebowali siebie nawzajem. To jednak dopiero w kolejnych odcinkach. Póki co wypada cieszyć się z tego, że jeden z najlepszych brytyjskich seriali ostatnich lat powrócił ze swoją finałową odsłoną w formie i znów nie będzie nam dawał o sobie zapomnieć momentami, których próżno szukać gdzie indziej (odtworzenie procedury postępowania z ofiarą przemocy seksualnej wręcz poraża drobiazgowością). Całe szczęście, bo czego jak czego, ale żegnać "Broadchurch" po kiepskim sezonie z pewnością bym nie chciał. [Mateusz Piesowicz]
5. "The Good Fight" (nowość na liście)
Nowa odsłona naszego ukochanego procedurala prawniczego okazała się być kolejną wersją czegoś, co już dobrze znamy. OK, przeskoczyliśmy o rok do przodu, o istnieniu Alicii Florrick nikt już nie pamięta, a i kancelarię mamy nową – poza tym jednak wiele się zgadza. Robert i Michelle Kingowie, twórcy serialu, bawią się swoimi ulubionymi zabawkami, ale na szczęście niczego przy tym nie psują. Wręcz przeciwnie, wprowadzają pewne ulepszenia.
"The Good Fight" od "Żony idealnej" różni się tym, że skupia się raczej na prawie niż polityce, pozwala swoim bohaterom wkurzać się w dorosły sposób (czyli po prostu rzucić od czasu do czasu jakimś fuckiem) i ma wybuchową czołówkę. Dobrze nam znani bohaterowie – przede wszystkim Diane Lockhart, Lucca Quinn i Marissa Gold – od razu świetnie zintegrowali się z nowymi, których też dobrano bezbłędnie. Świetnie w tym chaotycznym świecie odnalazła się Rose Leslie, grająca chrześnicę Diane. Całkiem interesujący wydają się właściciele nowej kancelarii, grani przez Ericę Tazel i Delroya Lindo. Podobają mi się też gierki uprawiane przez Luccę i prokuratora, w którego wciela się Justin Bartha.
Serial oczywiście nie jest odkrywczy – to dalej procedural prawniczy, dbający o rozwój swoich postaci i przy pomocy spraw tygodnia komentujący bieżące wydarzenia oraz kontrowersyjne tematy. Nie ma tu nic nowego, ale jest to dobrze zrobione, a dzięki wymianie części bohaterów mamy wrażenie świeżości. Choć oczywiście nie brak też w tym wszystkim poczucia, że oto odzyskaliśmy naszą ulubioną "Żonę idealną". To wszystko razem złożyło się na nasze miejsce piąte. [Marta Wawrzyn]
4. "Na wylocie" (nowość na liście)
Nasz numer 4 jedno łączy z numerem 5 – to też nie jest serial odkrywczy, a jednak cenimy go bardzo wysoko. "Na wylocie" to nowa komedia HBO, za którą stoi Pete Holmes, komik do tej pory słabo znany poza Stanami Zjednoczonymi. Ten facet zrobił to, co wielu jego poprzedników, czyli zamienił swoje życie na telewizyjną komedię, wkładając w to bardzo dużo serca. I to widać – przygody serialowego Pete'a, faceta lekko po 30-tce, którego życie diametralnie się zmienia, kiedy dowiaduje się, że jego ukochana małżonka sypia z innym, są autentyczne.
Pete Holmes naprawdę był takim grzecznym chłopcem, który poszedł na katolicką uczelnię, ożenił się w bardzo młodym wieku i długo bezskutecznie próbował przebić się jako komik. W serialu katalizatorem staje się rozwód i to, że Pete z dnia na dzień traci wszystko, włącznie z miejscem do spania. Z paroma rzeczami w torbie przenosi się do Nowego Jorku, gdzie korzysta z gościnności znanych komików, jak Artie Lange i T.J. Miller (potem będą jeszcze kolejni).
I już pierwsze odcinki wystarczyły, byśmy zauważyli, że Holmes ma swój styl – jest przesympatycznym życiowym pierdołą, którego aż chce się przygarnąć. Specyficzne żarty głównego bohatera, jego rozbrajające podejście do życia i świetne, autentyczne rozmowy z kolegami komikami to największe zalety "Na wylocie". To skromny serial, który ma bardzo dużo do powiedzenia, co czyni go prawdziwym skarbem. [Marta Wawrzyn]
3. "This Is Us" (awans z 7. miejsca)
Ciekawa sprawa: "This Is Us" jeszcze nigdy nie było tak wysoko na naszej liście – a dzieje się to w miesiącu, kiedy wlepiliśmy serialowi pierwszy w historii kit za źle prowadzony wątek trójkąta miłosnego z Kate. Czemu? Jakim cudem? Ano za sprawą "Memphis", który chyba spokojnie możemy nazwać najlepszym, najbardziej poruszającym odcinkiem w historii "This Is Us".
To był prawdziwy wyciskacz łez i rewelacyjny teatr dwóch aktorów – Rona Cephasa Jonesa i Sterlinga K. Browna – którzy bardzo dobrze czują się w scenach wypakowanych emocjami. A w tym przypadku innych właściwie nie było. Cała nostalgiczna podróż do domu, wypełniona flashbackami i świetną muzyką, to jedna wielka emocjonalna bomba. Zanim William odszedł, zdążyliśmy całkiem nieźle go poznać i zrozumieć jego motywacje oraz jego życiową ścieżkę – my i Randall.
Nie wiem, co jeszcze szykuje Dan Fogelman, ale myślę, że nawet finał nie będzie w stanie przebić tych niesamowitych 45 minut, które zafundował nam w lutym. Jeśli do tego dodać genialnie zagrane załamanie nerwowe, które przeszedł Randall w odcinku "Jack Pearson's Son", mamy rzeczywiście dobry miesiąc dla "This Is Us". [Marta Wawrzyn]
2. "Wielkie kłamstewka" (nowość na liście)
Fakt, że ten serial nie wylądował na samym szczycie zestawienia, świadczy tylko o jednym – ogromnej klasie jego przeciwnika. Bo "Wielkie kłamstewka" mają absolutnie wszystko, by wygrywać nie tylko nasze comiesięczne rankingi. Choćby genialną obsadę, której wielkość nie kończy się tylko na nazwiskach. Reese Witherspoon, Nicole Kidman, Shailene Woodley i inni sprawdzają się znakomicie w pozornie całkiem zwykłej obyczajowej opowieści z twistem, potęgując wrażenie, że mamy do czynienia z produkcją najwyższej klasy.
Działa tu dosłownie wszystko, poczynając od rewelacyjnej historii zbudowanej wedle zaleceń Alfreda Hitchcocka (najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie ma wzrastać), poprzez świetnie napisane, niejednoznaczne postaci, a kończąc na ścieżce dźwiękowej, która po każdym odcinku uzupełnia moją playlistę o nowe kawałki. Nikt tu nie odkrywa Ameryki, ale poszczególne elementy stoją na tak wysokim poziomie, że całość wygląda na prawdziwe objawienie.
Niby wiem, że to HBO, doskonale zdaję sobie sprawę ze stojących za produkcją nazwisk (scenariusz – David E. Kelley, reżyseria – Jean-Marc Vallée), ale nadal nie mogę uwierzyć, że historia o matkach z kalifornijskiego miasteczka i ich siedmioletnich pociechach wciągnęła mnie w aż takim stopniu. Jeśli to nie jest magia telewizji, to nie wiem, co mogłoby się kryć za tym pojęciem. [Mateusz Piesowicz]
1. "Legion" (nowość na liście)
"Wielkie kłamstewka" pewnie zgarną mnóstwo nagród Emmy, ale zwycięzca naszego lutowego rankingu mógł być tylko jeden. "Legion" to serial, który przewrócił nasz świat do góry nogami i sprawił, że jeszcze bardziej pokochaliśmy naszą pracę. Bo to rzeczywiście ogromna przyjemność, oglądać, jak w telewizji przekraczane są kolejne granice i realizowane są innowacyjne pomysły. Wyobrażacie sobie, że Marvel robi taki film o Legionie i wypuszcza go do kin? Ja nie, bo wiem, że filmy superbohaterskie muszą trafić do masowej publiki. Serial tymczasem może egzystować bez schlebiania masom.
I tak właśnie jest w tym przypadku, bo coś, co wygląda jak pijacki sen Wesa Andersona i Charliego Kaufmana, nie może być produktem masowym. Komuś nie spodoba się duża dawka psychodelii, ktoś będzie narzekał na słodki romans głównego bohatera, komuś nie będzie pasowało to, że naprawdę niełatwo tutaj oddzielić rzeczywistość od fantazji, wspomnień, snów i mnóstwa innych rzeczy miksujących się w szalony sposób w umyśle Davida Hallera.
Ale jeśli już Was to wciągnie, to na całego. Pokręcona podróż po przeklętym umyśle prawdziwego antybohatera ze świata X-Menów to jazda bez trzymanki pod każdym względem. To serial, który nie boi się odważnych eksperymentów zarówno w zakresie formy, jak i treści. Jego scenariusz to kompletny odlot, a wizualnie i muzycznie to prawdziwe cudo, gdzie wszystko jest świeże, pomysłowe i zrobione z pazurem. Nie zapominajmy wreszcie o aktorach – Dan Stevens zachwyca w każdej ze swoich licznych wersji, Rachel Keller jest wspaniałą Bardotką, a Jean Smart, Aubrey Plaza, Bill Irwin i reszta ekipy też mają wiele okazji, by pokazać, co potrafią.
Jesteśmy bez reszty zachwyceni tym, jak Noah Hawley zredefiniował seriale o superbohaterach i wyczekujemy wiadomości o zamówieniu 2. sezonu. [Marta Wawrzyn]