Prawdziwe zbrodnie na wesoło. Recenzja "Trial & Error" – obiecującego nowego sitcomu NBC
Marta Wawrzyn
19 marca 2017, 14:32
"Trial & Error" (Fot. NBC)
Jeśli Wam się wydawało, że zachowanie Roberta Dursta z "The Jinx" aż się prosi o parodię, oto i ona. "Trial & Error" to nowy sitcom NBC, w którym John Lithgow gra podejrzanego o zabójstwo.
Jeśli Wam się wydawało, że zachowanie Roberta Dursta z "The Jinx" aż się prosi o parodię, oto i ona. "Trial & Error" to nowy sitcom NBC, w którym John Lithgow gra podejrzanego o zabójstwo.
Jeśli jakaś amerykańska telewizja ogólnodostępna może stworzyć fajny nowy sitcom, który nie obraca się wokół perypetii wesołej rodzinki albo grupy przyjaciół, to jest nią NBC. OK, zdarzają się sporych rozmiarów wtopy, jak "Powerless", które okazało się wtórną komedią o pracy w biurze ze średniej jakości dodatkiem superbohaterskim. Ale zdarzają się też perełki jak "The Good Place". Widać, że szefostwo stacji nie boi się eksperymentów – najlepszy przykład to wypełnione twistami "This Is Us" – i mam nadzieję, że to podejście zacznie wreszcie popłacać.
Zwłaszcza że właśnie zadebiutował serial, który ma wszystko co trzeba, żeby zostać naszym nowym "Parks and Recreation", tylko ze sprawami kryminalnymi, potencjalnymi zbrodniarzami i prawnikami zamiast urzędników najmniej ekscytującego departamentu miejskiego ratusza. Twórcy "Trial & Error", Jeff Astrof i Matt Miller, nie ukrywają, że inspiracja w tym przypadku była bardzo konkretna – produkcje true crime, a dokładniej miniserial "The Staircase". Jeff Astrof oglądał go kilka lat temu i pamięta, jak oznajmił wtedy, że gdyby tego faceta grał Steve Carell, to byłaby najzabawniejsza komedia na świecie. Projekt takiej komedii udało się wcielić w życie dopiero po sukcesie "The Jinx", kiedy prawdziwe zbrodnie stały się telewizyjnym hitem.
Sądząc po przeciętnej oglądalności pierwszych dwóch odcinków, "Trial & Error" na razie bardzo daleko do hitu, ale jeśli forma nie spadnie, z pewnością jest szansa na ustabilizowanie widowni i kolejne sezony, z innymi zbrodniami. W pierwszym sezonie oglądamy sprawę The People vs. Larry Henderson, dotyczącą morderstwa żony Larry'ego Hendersona (John Lithgow), lekko ekscentrycznego profesora poezji. Oskarżonym jest sam Henderson, który zachowuje się trochę jak Robert Durst, czyli kłamie, plącze się w zeznaniach i zdecydowanie na niewinnego nie wygląda.
Ponieważ sprawa, która rozgrywa się w East Peck w Karolinie Południowej, stała się głośna na cały kraj, w obronę angażuje się duża kancelaria prawna z Nowego Jorku. W miasteczku pojawia się młody prawnik Josh Segal (znany z "Gotham" czy "Masters of Sex" Nicholas D'Agosto, który zaskakująco dobrze czuje się w głupiutkich komediowych klimatach) i rozpoczyna się proces.
"Trial & Error" zrobiony jest w stylu mockumentary, ale to nie jedyna rzeczy, która go zbliża do "Parks and Recreation". East Peck, podobnie jak Pawnee, okazuje się być wypełnione prawdziwymi oryginałami. Największym jest sam Henderson, który na pierwszy rzut oka przypomina starego dziwaka, mającego artystyczną duszę i nietypowe hobby. Czy to cała prawda o nim, czy raczej zasłona dymna? Serial oczywiście nie mówi nam prawdy, wręcz przeciwnie, robi, co się da, żeby zagmatwać sprawę.
Rozplątanie jej łatwe nie będzie, bo dwuosobowa ekipa, która pomaga Joshowi, ma wiele zalet, ale z umiejętnością logicznego myślenia różnie u nich bywa. "Śledczy" Dwayne Reed (Steven Boyer) to sympatyczny idiota, z kolei "researcherka" Anne Flatch (Sherri Shepherd) cierpi na tyle przedziwnych i utrudniających normalne funkcjonowanie chorób, że trudno sobie wyobrazić sytuację, w której mogłaby okazać się przydatna. Powagi nie dodaje im także fakt, że rezydują w sklepie z wypchanymi zwierzętami.
W obsadzie znajdują się także Krysta Rodriguez jako Summer Henderson, córka podejrzanego i zarazem potencjalna przyszła dziewczyna Josha, oraz Jayma Mays jako Carol Anne Keane, pani prokurator, zdeterminowana, by kogoś wreszcie skazać na krzesło elektryczne – i zarazem potencjalna kandydatka do szalonego seksu z Joshem. Znana z "Glee" aktorka, która tutaj ma rewelacyjny południowy akcent, kradnie każdą scenę, w jakiej się pojawia, i widać, że bawi się przy tym doskonale.
"Trial & Error" co prawda stawia na mniej wyrafinowany typ humoru słownego niż "Parks and Recreation" czy "The Good Place", ale nadrabia humorem sytuacyjnym. Przede wszystkim serial ma świetny pomysł na siebie – historie pokazywane w dokumentach true crime często balansują na granicy czy to śmieszności, czy też niewiarygodności. Trudno pojąć, jak coś takiego rzeczywiście mogło się zdarzyć; jak taki człowiek był w stanie dokonać koszmarnej zbrodni, wymknąć się wymiarowi sprawiedliwości – itp., itd. Ponieważ tutaj tego człowieka gra John Lithgow – klasa sama w sobie – absurd wylewa się z ekranu. I za nic nie da się powiedzieć, czy patrzymy na niewinnego staruszka, czy na bezwzględnego mordercę.
Nieźle wyśmiano nie tylko schematy powtarzające się w produkcjach opowiadających o prawdziwych zbrodniach, ale także klimat amerykańskiej prowincji (ach, te przepisy sprzed 225 lat, które wciąż obowiązują!), zasiedlonej mieszkańcami jakże innymi od najczęściej chyba oglądanych w sitcomach nowojorczyków. Zgromadzono znakomitą obsadę, która dobrze czuje się, grając mocno przerysowane postacie i ciągle przełamując w mniej lub bardziej oczywisty sposób czwartą ścianę. Serial ma bardzo fajną energię, umiejętnie stosuje cliffhangery i potrafi zaszaleć nawet z przekleństwami, których oczywiście oficjalnie nie zawiera, bo to telewizja ogólnodostępna.
Choć po dwóch odcinkach nie jestem w stu procentach przekonana, że wyrośnie z tego kolejna wielka komedia NBC, zdecydowanie jestem na tak. "Trial & Error" jest świeże, inteligentnie napisane i bezbłędnie zagrane. Dwa odcinki minęły mi w okamgnieniu i chcę więcej.