Jaka piękna propaganda! Recenzujemy "Five Came Back" – dokument Netfliksa o wojnie okiem filmowców
Mateusz Piesowicz
30 marca 2017, 19:02
"Five Came Back" (Fot. Netflix)
II wojna światowa to niezmiennie inspirujący temat. Najlepszym dowodem nowy dokumentalny serial Netfliksa, opowiadający o legendarnych hollywoodzkich filmowcach i ich roli na froncie.
II wojna światowa to niezmiennie inspirujący temat. Najlepszym dowodem nowy dokumentalny serial Netfliksa, opowiadający o legendarnych hollywoodzkich filmowcach i ich roli na froncie.
"Five Came Back" to trzyczęściowa adaptacja bestsellerowej książki Marka Harrisa "Five Came Back: A Story of Hollywood and the Second World War" opowiadającej o losach słynnych reżyserów wysłanych na front, by udokumentować działania wojenne. Brzmi nudnawo? Zapewniam, że nieco ponad trzy godziny opowieści skutecznie przykują Was do ekranu i dadzą sporo powodów do zastanowienia oraz niespodziewanych emocji. Jeśli podobnie jak ja nie liczyliście na szczególne wzruszenia podczas oglądania, to zdziwi Was, jak bardzo osobisty ton wybrzmiewa w "Five Came Back".
Historia piątki reżyserów, którzy porzucili ciepłe posadki w Hollywood, by poświęcić kilka lat życia na służbę armii, bywa nierówna, a czasem wręcz domaga się pogłębienia pewnych kwestii, lecz wynagradza braki autentyczną pasją. Bije stąd szczere uwielbienie dla bohaterów, które łatwo udziela się podczas oglądania, ale twórcy uniknęli budowania pozbawionych rys pomników, skupiając się na ludzkim wymiarze opowieści. Ta, choć w ciągu trzech odcinków przechodzi od jednego wielkiego wydarzenia do drugiego, nie pozwala zapomnieć, że za każdym z nich kryje się człowiek po drugiej stronie kamery.
Dokładnie rzecz biorąc, to piątka ludzi – Frank Capra, George Stevens, John Huston, William Wyler i John Ford. Jedni z największych reżyserów nie tylko swoich czasów, ale w całej historii kina, którzy z własnej woli zostali wtłoczeni w tryby wojennej machiny, by służyć jej niesławnej odsłonie – propagandzie. "Five Came Back" śledzi ich losy od lat przedwojennych aż po efekt, jaki konflikt, którego byli naocznymi świadkami, wywarł na ich późniejsze życie i twórczość. Dość krótki format nie pozwala wprawdzie na bardzo szczegółowe przedstawienie, pewnym kwestiom poświęcając zdecydowanie za mało miejsca i pozostawiając czasami zastanawiające braki, ale mimo wszystko nie powinniśmy szczególnie narzekać na płytkość scenariusza. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę ogrom materiału, jaki miał w swoich rękach twórca serialu, Laurent Bouzereau.
To uznany dokumentalista, choć do tej pory specjalizujący się raczej w krótszych formach (zrobił m.in. całe mnóstwo materiałów zza kulis filmowych produkcji), przy których "Five Came Back" wygląda na znacznie większe wyzwanie. Zestawiono tu wszak ze sobą archiwa, fragmenty filmów oraz komentarze współczesnych reżyserów, co w mniej sprawnych rękach mogło zamienić się w ekranowy bełkot. "Five Came Back" się jednak broni, bo przez tonę historycznych źródeł przeprowadza nas płynnym komentarzem narratorki (w tej roli Meryl Streep – nie wiem, czy kojarzycie, taka mocno przeceniana aktorka). Dzięki temu całość ogląda się z dużą łatwością, nie zauważając, kiedy mijają kolejne minuty.
A wcale nie jest to tak oczywista sprawa, bo mylicie się, sądząc, że historie piątki reżyserów układają się w ciągłą opowieść. Nic z tych rzeczy. Choć losy bohaterów są ze sobą połączone i nieraz przecinały się w latach wojny, to serial prowadzi narrację w taki sposób, by wątek każdego z nich był wyraźnie oddzielony od reszty. I zwykle wychodzi mu to bardzo dobrze – pewne problemy ma tylko na początku, gdy nie bardzo wie, ile należy powiedzieć o każdym reżyserze. Tu trochę życiorysu, tam szczypta osiągnięć, gdzie indziej rys charakterologiczny. Efektem jest miszmasz, w którym najlepiej odnajdą się ci, którzy przynajmniej w pewnym stopniu kojarzą twórczość poszczególnych panów. Pewnie, że to nie serial biograficzny, ale w niektórych momentach macie prawo poczuć się nieco zagubieni.
Inna sprawa, że "Five Came Back" zostało bez wątpienia pomyślane jako produkcja skierowana do entuzjastów tematu (bardziej kina niż wojny) – ci będą zachwyceni od samego początku. Zaangażowani do skomentowania pracy swoich słynnych poprzedników współcześni filmowcy (Steven Spielberg, Francis Ford Coppola, Guillermo del Toro, Paul Greengrass i Lawrence Kasdan) robią to z prawdziwą pasją w oczach i głosie. Czasem aż chciałoby się przekląć montażystę, który pociął ich wypowiedzi, bo sposób, w jaki opowiadają o swoich idolach z przeszłości sprawia, że chce się ich słuchać znacznie dłużej niż kilka sekund. Celują w tym zwłaszcza del Toro i Greengrass, autorzy bez dwóch zdań najbardziej przenikliwych komentarzy, ale i reszta ma swoje świetne momenty. Choćby Spielberg, z zachwytem opowiadający o Williamie Wylerze i jego filmie, który ogląda co roku od kilkudziesięciu lat. Czyste złoto.
To jednak tylko dodatki, bo sedno historii leży w piątce, która oddała swój talent w służbę ojczyźnie. Brzmi to górnolotnie i takie jest – nie łudźcie się, że "Five Came Back" uniknie popadania w patos. Hasła o magicznej mocy kina zmieniającego ludzką perspektywę, dodającego otuchy i poruszającego odpowiednie struny w oglądających są tu na porządku dziennym. Co jednak istotne, choć serial opowiada o czystej propagandzie, sam się nią nie staje. Od początku czuć tu raczej szacunek dla kunsztu reżyserów i podziw ich zaangażowania w sprawę, a nie usilnie wbijaną w głowę ideologię. Nie da się jej oczywiście całkiem uniknąć, ale tam, gdzie to możliwe, serial stara się podkreślać wątpliwości. Pojawia się różnorodne podejście twórców do tematu, często zdarzają się także rozbieżności pomiędzy nimi – wykonawcami, a zlecającymi konkretne zadania wojskowymi.
"Five Came Back" w każdej sytuacji stoi zdecydowanie po stronie swoich bohaterów, problem polega na tym, że oni sami często mają problemy z określeniem tego, co należy zrobić, a co sami chcieliby osiągnąć. Cienka linia odgraniczająca patriotyzm od nacjonalizmu, w filmach propagandowych szczególnie łatwa do przekroczenia, jest tu niemal nieustannie napięta, a bywa przekraczana (jak w koszmarnych przedstawieniach Japończyków autorstwa Capry), czego serial nie przemilcza. Daleki jest jednak od krytyki, starając się raczej zrozumieć i w miarę możliwości oddać głos samym zainteresowanym.
Ci zresztą wypowiadają się często i chętnie, dając nam jedyną w swoim rodzaju możliwość zobaczenia wojennych kronik sprzed ponad siedemdziesięciu lat z odautorskim komentarzem. Sprawa jest wyjątkowa, bo zupełnie inaczej wyglądają rzeczone filmy w oryginale, gdy ich celem było przede wszystkim podbudować morale i przekonać zwykłych Amerykanów, że warto się w tę sprawę angażować, a zupełnie inaczej, gdy oglądamy je, wiedząc, jakie uczucia towarzyszyły ich autorom. Serial tworzy fascynujące portrety psychologiczne ludzi, którzy przechodzili przez różne stany emocjonalne. Od entuzjazmu, poprzez zmęczenie i zniechęcenie, a skończywszy na kompletnej rozpaczy.
Tutaj właśnie pojawiają się wspominane na początku emocje. Całkiem prywatne, gdy historia jednego z piątki reżyserów zatacza tragiczne koło w wyludnionym francuskim miasteczku albo uniwersalne, gdy niczego się niespodziewający filmowcy zostają dokumentalistami największej zbrodni w historii ludzkości. "Five Came Back" nie przesadza z drastycznymi widokami, ale to, co pokazuje, w zupełności wystarcza, by wywrzeć odpowiednie wrażenie i na długo zapaść w pamięć. Niegłupia rozrywka potrafi się tu w jednej chwili zmienić w coś znacznie poważniejszego, nie tracąc przy tym rytmu i nie rażąc sztucznością.
Pozostaje przy tym opowieścią, która naprawdę wciąga, zabierając nas w podróż od wysp Pacyfiku, przez północną Afrykę, aż do Europy, racząc niesamowitą historią z każdego miejsca. Opowiada, jak eskapistyczne, hollywoodzkie fabuły zamieniano na prawdziwą wojnę, a wykreowany plan na pozbawioną scenariusza i możliwości dokrętek rzeczywistość. Nie mówi o tym, jak kino znalazło się w łapskach propagandy, a raczej jak propaganda została podniesiona do rangi sztuki i przedstawiona jako mit czy przygoda. Nic dziwnego, że po takich przeżyciach piątce reżyserów ponowna praca w studyjnych warunkach wydawała się koszmarnie sztuczna. Dzięki "Five Came Back" mamy szansę choć w małym stopniu zrozumieć, co przebija magię kreowaną w fabryce snów. Bardzo mocno polecam, nie tylko miłośnikom kina.
Recenzja jest przedpremierowa. "Five Came Back" pojawi się w Netfliksie w piątek 31 marca.