Czas wojny. Recenzja finału 7. sezonu "The Walking Dead"
Michał Kolanko
3 kwietnia 2017, 23:02
"The Walking Dead" (Fot. AMC)
Finał 7. sezonu "The Walking Dead" był niemal idealnym odwzorowaniem całego sezonu. Było w nim kilka ciekawych momentów, ale to wyjątki między długimi okresami, gdy tylko słuchaliśmy o tym, co się będzie działo. Spoilery!
Finał 7. sezonu "The Walking Dead" był niemal idealnym odwzorowaniem całego sezonu. Było w nim kilka ciekawych momentów, ale to wyjątki między długimi okresami, gdy tylko słuchaliśmy o tym, co się będzie działo. Spoilery!
Wojna grupy Ricka (wraz z sojusznikami) ze Zbawcami i Neganem była nieunikniona. To dobrze, bo w 7. sezonie okazało się, że nie ma nic gorszego dla "The Walking Dead" niż sytuacja, w której główni bohaterowie pogrążą się w apatii i zniechęceniu. To po prostu do Ricka nie pasowało. I dlatego gdy tylko rozpoczął montowanie koalicji przeciwko Neganowi w drugiej połowie sezonu, to niemal od razu jakość odcinków poszła do góry. Szkoda tylko, że w pierwszym starciu tej wojny niemal całkowicie zabrakło suspensu.
Fakt, zdrada Śmieciarzy – jednej z ciekawszych grup w postapokaliptycznym świecie serialu – wygenerowała krótki moment, w którym wydawało się, że naszych dzielnych bohaterów znowu spotka coś bardzo złego, a my będziemy do następnego sezonu zastanawiać się co. To sprawiło, że konfrontacja Ricka z Neganem ponownie mogła stać się naprawdę interesująca. Nic jednak z tego! W chwili, gdy wydaje się, że Negan tryumfuje po raz kolejny, na pomoc przychodzi kawaleria – i to całkiem dosłownie. Następująca później wielominutowa strzelanina ma swój rytm – podkreślany nietypową jak na serial elektroniczną muzyką – ale jej rezultat jest już oczywisty. "Nasi" wygrają, a Negan będzie musiał salwować się ucieczką.
Oczywiście, wszystko to stanowi tylko ustawienie całej rozgrywki w następnym sezonie, która ma być totalną wojną między Rickiem a Neganem i ich grupami. Scena, w której Negan ogłasza rozpoczęcie starcia tłumom swoich "zwolenników", na pewno robi wrażenie, podobnie jak finałowy monolog Maggie podsumowujący podróż Ricka i jego grupy – od Atlanty, poprzez farmę i więzienie, aż do Aleksandrii. Mimo ckliwości, to jeden z lepszych momentów całego odcinka – klamra, która spina też poświęcenie Sashy i wszystko, co Rick zbudował w drugiej połowie sezonu. Jednak to budowanie koalicji – mimo sukcesu w chwili, gdy Aleksandria rzeczywiście potrzebowała pomocy – tylko w częściowy sposób przeniosło się w emocje na ekranie.
Pod pewnymi względami to był niezwykle męczący odcinek. Dialogi Sashy z Neganem. Dziwaczna retrospekcja i dyskusja z Abrahamem – której nikt się chyba nie spodziewał i która nie przyniosła odcinkowi niczego dobrego. Te kilkadziesiąt minut przed starciem mogło być dużo lepiej wykorzystane, ale można złośliwie powiedzieć, że twórcy "The Walking Dead" nigdy nie potrafili dobrze zarządzać czasem swoim i swoich widzów.
Dwie dobre rzeczy to budowanie świata oraz Eugene, a dokładniej jego transformacja. Zacznijmy od świata, który poznaliśmy w 7. sezonie. Za to twórcom należą się prawdopodobnie największe brawa. Od Królestwa, przez społeczność Oceanside i Śmieciarzy, po ponury świat Negana i kast, które stworzył – "The Walking Dead" nie jest już tylko wędrówką Ricka i starciem ze szwendaczami. Po raz pierwszy poznajemy nowe społeczności, które rzeczywiście mogłyby powstać po apokalipsie. Zróżnicowane i rządzące się swoimi prawami, ale takie, w które możemy uwierzyć. To wielka zaleta 7. sezonu. Jedna z rzeczy, które sprawia, że nie było on do końca startą czasu.
Druga z nich to transformacja Eugene'a. O ile Negan szybko stał się postacią z kreskówki, to oportunizm Eugene'a mógł jednak zaskoczyć. I został poprowadzony z rzadką dla serialu zręcznością. Jego rola w "The Walking Dead" nie jest stracona – ani dla widzów, ani oczywiście dla Negana i Ricka. Eugene przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, ale (przed)ostatnia scena sezonu sprawia, że widzowie maja wątpliwości. To, co się z nim stanie w przyszłości, jest w pewnym sensie dużo ciekawsze niż wynik wojny. Bo chociaż można spodziewać się wielu strat, wielu okropnych chwil, to chyba jednak nikt nie ma wątpliwości, że Negan ją przegra.
Przewidywalność stała się jedną z największych wad "The Walking Dead". Kilka dobrych scen w finale czy przyzwoitych odcinków 7. sezonu tego nie zmienią. I chociaż nikt, kto przez lata – od Atlanty do Aleksandrii – oglądał przygody Ricka i jego przyjaciół raczej już ich oglądać nie przestanie, to bardzo źle świadczy o samym serialu. Bo nagle okazuje się, że już nic poza sentymentem nie zostaje, by pozostać do następnego sezonu. Niezależnie od tego, czy będzie w nim wojna z Neganem, czy też nie.