Jeszcze jedna upiorna gra. Podsumowujemy premierę finałowej serii "Pretty Little Liars"
Marta Rosenblatt
20 kwietnia 2017, 18:02
"Pretty Little Liars" (Fot. Freeform)
Wiosenna premiera "Pretty Little Liars" to powrót do zabawy, którą dobrze znamy. Na szczęście koniec serialu coraz bliżej. Uwaga na spoilery z premiery sezonu 7B.
Wiosenna premiera "Pretty Little Liars" to powrót do zabawy, którą dobrze znamy. Na szczęście koniec serialu coraz bliżej. Uwaga na spoilery z premiery sezonu 7B.
Zacznijmy od tego, że pierwszą część 7. sezonu "Pretty Little Liars" nadrobiłam dopiero niedawno. Jakoś nie miałam ochoty oglądać "dorosłych" kłamczuch, przypuszczając, że to będzie katastrofa. O dziwo, spotkała mnie niespodzianka, bo początek 7. sezonu oglądało się nawet przyjemnie. Dalsze losy dziewczyn były poprowadzone spójnie i logicznei. No, może poza Ali nauczycielką, ale odkąd Toby w dwa tygodnie został policjantem, nic mnie w tym serialu nie zdziwi. Pomijając ten mały zgrzyt, przyznaję, że Marlene się postarała. Absurdów było jak na lekarstwo, dziewczyny w końcu przestały snuć się bez sensu po szkole w tych swoich strojach od Chanel. Nawet przestały się ganiać z tajemniczą postacią w kapturze.
Na nieszczęście, bądź szczęście – bo przyznajmy, że wszyscy te absurdy typowych dla "Pretty Little Liars" trochę lubimy, inaczej nigdy nie dotarlibyśmy razem do tego miejsca – wszystkie te bezsensy Marlene nadrobiła z nawiązką w "The DArkest Knight", finale pierwszej części ostatniego sezonu. Przypomnę tylko, że skończył się on tak:
Tak, to głowa Noela. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, możliwym tylko i wyłącznie w tym serialu, dziewczyny odcięły głowę Noela. O mój Boże, który to już trup na koncie kłamczuch? Zanim jednak to zrobiły, znowu znalazły się same w obcym domu. Co prawda na samym początku odcinka zadzwoniły na policję, co jest przełomem na skalę znalezienia wody na Marsie. Koniec końców znalazły się jednak w tym samym położeniu co zawsze. A potem było jak u Hitchcocka – napięcie rosło. Skończyło się na postrzelonej Spencer, wypadku Toby'ego i porwanej Jennie. No i nie zapomnijmy o wyznaniu rodem ze "Star Wars": "Jestem twoją matką". Nieźle jak na jeden odcinek.
Co zaserwowała nam Marlene w "Playtime"? Nic szczególnego. Jak można się było tego spodziewać, wszyscy, poza głową Noela, żyją mają się całkiem nieźle. Może tylko za wyjątkiem Spencer i Toby'ego. Wszystko wskazuje na to, że policja nie prowadzi dochodzenia w sprawie tego, co stało się w finale 7A. Nie ma to jak nagromadzić mnóstwo sensacyjnych wątków w jednym odcinku, a potem je uciąć. Typowe PLL.
I tak, Emily uwikłała się w jakiś absurdalny miłosny trójkąt. Dajcie Ems jakąś normalną dziewczynę, bo aż mi szkoda tej postaci.
Ezra poleciał do Nowego Jorku spławić swoją byłą/obecną dziewczynę. Hanna bawi się w projektantkę, a pomaga jej nie kto inny jak Mona. Spencer dowiedziała się, że tak naprawdę jest dzieckiem niestabilnej psychicznie siostry bliźniaczki Jessiki. Ach, i wszystko wskazuje na to, że ojciec zapłodnił Mary przez przypadek, myląc Mary z matką Ali. Dzień jak co dzień w Rosewood.
No i najważniejsze. Nowe A wysłało dziewczynom grę w planszową, w którą muszą grać. Nie mogą jej tak po prostu wyrzuć do pieca i wyjechać z tego cholernego miasteczka. To właśnie jest PLL. Wiem, że nowe A ma 150 haków na kłamczuchy, bo kłamczuchy są kłamczuchami i niczego się nie nauczyły przez siedem poprzednich sezonów, ale fatum krążące nad Rosewood to jakaś groteska. Zwłaszcza, że przypominam – dziewczęta są już dorosłe i dużo łatwiej jest im się odciąć od tego wszystkiego.
Tak więc przez kolejne dziewięć odcinków będziemy wraz z dziewczynami grać w tę upiorną grę. Czym się zakończy? Cholera wie. Może nawet się dowiemy, kto jest tym jedynym – prawdziwym – głównym A.
P.S. Przy okazji, też macie wrażenie, że producenci mają jakiś problem z nakręceniem odcinka z więcej niż jednym rodzicem?