"Futurama" wraca na ekrany. Warto dalej oglądać?
Daniel Nogal
11 czerwca 2011, 10:27
23 czerwca, po kilkumiesięcznej przerwie, Comedy Central zaprezentuje widzom dwa nowe odcinki przygód Bendera i spółki.
23 czerwca, po kilkumiesięcznej przerwie, Comedy Central zaprezentuje widzom dwa nowe odcinki przygód Bendera i spółki.
O tym, jak Matt Groening, twórca "Simpsonów", wyobraża sobie XXXI wiek, widzowie po raz pierwszy mogli się przekonać 28 marca 1999 roku. Mogli zobaczyć, że przez tysiąc lat wiele się zmieniło, by jednak tak na dobrą sprawę pozostać takie samo. W XXXI wieku bowiem internet wciąż służy przede wszystkim do oglądania porno, biurokracja nadal rozrasta się w zastraszającym tempie, a Al Gore (czy raczej to, co z niego zostało) nie ustaje w walce ze zmianami klimatu.
Retrofuturystyczna wizja Groeninga na tyle przypadła do gustu publice (szczególnie najbardziej geekowskiej części, zakochanej w science fiction i matematycznych żartach), że do roku 2003 na antenie telewizji FOX wyświetlono, w czterech seriach, 72 odcinki. I trzeba przyznać, że przez te cztery sezony serial trzymał poziom – i widzów przed telewizorami. Mimo to telewizyjna wierchuszka zdecydowała o zakończeniu emisji.
Niespodziewanie (no, może nie dla wszystkich) do produkcji "Futuramy" powrócono po czterech latach, tym razem jednak zdecydowano się na formę obrazów pełnometrażowych, które dopiero później podzielone zostały na odcinki i pokazane jako 5. sezon serialu, ale już nie na antenie FOX, lecz Comedy Central. Co z tego wyszło?
Pierwszy film, "Wielka wyprawa Bendera", choć sprawiał wrażenie wydłużonego odcinka serialu, zrealizowany był na tyle dobrze, że fani odetchnęli z ulgą. Podróże w czasie, kosmici wysyłający spam i kosmiczna bitwa z całą eskadrą złotych Gwiazd Śmierci. Czego chcieć więcej?
Drugi obraz pełnometrażowy, "Potwór o miliardzie grzbietów" opowiadający o romansie ludzkości ze stworem o niezliczonych mackach, był nie mniej zabawny i, co istotne, bardziej przypominał film z prawdziwego zdarzenia. Zatem wykonano krok w dobrą stronę.
Ale najlepsza z serii była zdecydowanie "Gra Bendera". Fani mogli się dowiedzieć, czym grozi granie w "Dungeons & Dragons", a także co powstanie z połączenia "Futuramy" i "Władcy Pierścieni".
Natomiast czwarty film, "W zielonej dzikiej dali", to część najsłabsza, sprawiająca wrażenie, jakby autorom zabrakło dobrych pomysłów. Na szczęście więcej pełnometrażowych odsłon "Futuramy" nie powstało, ale za to zapadła decyzja o powrocie do pierwotnej formy – serialu. Czy była słuszna? Czy jednak ostatni film nie był świadectwem, że ze sceny należało zejść po całkiem niezłej "Grze Bendera"?
W zeszłym roku wyświetlono pierwsze 13 odcinków szóstego sezonu i jedno można stwierdzić na pewno: niedobór pomysłów (przy realizacji "W zielonej dzikiej dali") był chwilowy. Po przywróceniu "Futuramie" dawnej serialowej postaci twórcy odzyskali kreatywność.
Co jeszcze można uznać za atut nowej serii? Aktualność kpin. Z szerokim uśmiechem ogląda się rzesze fanboyów-zombie maszerujących po najnowszy model iPhone'a… pardon, eyePhone'a – albo Fry'a i Bendera toczących bezwzględny bój o to, kto zdobędzie więcej followersów na Twitcherze.
A wady 6. sezonu? Dopatrzyłem się tylko jednej – lecz istotnej. Dialogi to już nie te, panie, co przed wojną, nawet Benderowi rzadziej przydarzają się naprawdę śmieszne riposty. Jednak mimo to każdemu, kto obejrzał pierwsze cztery sezony serialu i, tak jak ja, przebrnął przez wszystkie filmy, nawet ten ostatni, mogę z czystym sumieniem powiedzieć: póki co, warto oglądać dalej.
Ekipa Planet Express wciąż jest w nienagannej (choć nie w szczytowej) formie. I może jeszcze przez jakiś czas tak pozostanie.