Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
23 kwietnia 2017, 19:02
"Fargo" (Fot. FX)
Za nami tydzień świetnych powrotów – bohaterowie "Fargo" znów pogrążają się w chaosie, w "Pozostawionych" najwyraźniej nadchodzi koniec świata, a w "Veepie" frustracja sięga zenitu. To wszystko i jeszcze więcej doceniamy w naszych hitach.
Za nami tydzień świetnych powrotów – bohaterowie "Fargo" znów pogrążają się w chaosie, w "Pozostawionych" najwyraźniej nadchodzi koniec świata, a w "Veepie" frustracja sięga zenitu. To wszystko i jeszcze więcej doceniamy w naszych hitach.
HIT TYGODNIA: Czysta magia – "Pozostawieni" zmierzają do końca w świetnym stylu
Finałowy sezon "Pozostawionych" miał być zachwycający i wszystkie znaki na ziemi i w niebie wskazują na to, że właśnie taki będzie. No dobrze, właściwie to wskazuje na to po prostu znakomity premierowy odcinek – wybaczcie, chyba udzieliła mi się atmosfera końca świata.
Myślę, że mogę jednak czuć się usprawiedliwiony, bo po takiej godzinie jak "The Book of Kevin" łatwo poddać się niezwykłej atmosferze. A taką "Pozostawieni" emanowali przez cały odcinek, nieważne, czy akurat byliśmy w XIX wieku, czy we współczesnym Jarden, gdzie wielkimi krokami zbliża się siódma rocznica Nagłego Odejścia, która przyniesie… no właśnie, co?
Jedni twierdzą, że koniec świata, inni, że absolutnie nic, a jeszcze inni mówią, że cokolwiek to będzie, należy się trzymać blisko Kevina Garveya, bo to człowiek tak istotny w Boskim (?) planie, że zasługuje na własną ewangelię. Najmniej zadowolony z tego faktu jest główny zainteresowany, ale w gruncie rzeczy nie ma czasu, by zawracać sobie tym teraz głowę – nie, gdy dookoła biegają szaleńcy wierzący w ludzi-psy, a ty w jednej chwili zostajesz ochrzczony w zatrutej wodzie, a w następnej dusisz się foliowym workiem założonym na głowę.
Uff, sporo tego, prawda? A to dopiero początek, zarówno w tym odcinku, jak i całym sezonie. Jeśli ten zostanie opowiedziany z taką fantazją i emocjonalnym wyczuciem, jak jego premiera, to o jakość nie mamy się co martwić. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Pomyłki, znaczki i Nikki Swango – "Fargo" przypomniało, jak bardzo go nam brakowało
Nie wiem, jak długo będzie trwać świetna serialowa passa Noah Hawleya, ale premierowy odcinek 3. sezonu "Fargo" nie zwiastuje jej szybkiego końca. Dostaliśmy bowiem dokładnie to, czego mogliśmy się spodziewać, w stylu, który już poznaliśmy i niezmiennie uwielbiamy.
Nie znaczy to oczywiście, że nic w tym odcinku nie zaskoczyło. Wręcz przeciwnie, zaskakiwani byliśmy permanentnie od samego początku, bo po tym spodziewaliśmy się chyba wszystkiego, oprócz wizyty w NRD. Potem zaś robiło się jeszcze dziwniej, a my wpadliśmy po uszy w opowieść o skonfliktowanych braciach, drogocennych znaczkach, gangsterach z zepsutymi zębami i niebezpieczeństwach wynikających z przystawania pod klimatyzatorami.
A wszystko to podlane jedynym w swoim rodzaju absurdalno-brutalnym sosem i okraszone paletą barwnych postaci, wśród których na dobry początek wyróżniamy Nikki Swango, najseksowniejszą brydżystkę małego ekranu. Już jest świetnie, ale chyba nie tylko ja mam nadzieję, że dopiero się rozkręcamy. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "To nigdy nie wystarczyło" – mówią Bette i Joan
"Konflikt: Bette i Joan" zbliża się do końca, a my właśnie zdążyliśmy poznać obie panie z najbardziej ludzkiej strony. Do tej pory więcej okazji do błyszczenia miała Jessica Lange w roli Joan Crawford, w odcinku "Abandoned" szala przechyliła się w stronę Susan Sarandon i Bette Davis.
Jeśli zastanawialiście się, czemu ta sarkastyczna, twardo stąpająca po ziemi kobieta aż tak nienawidziła swojej rywalki, by dawać się wciągać w idiotyczne gierki, teraz macie odpowiedź. Bette na początku swojej kariery usłyszała od Jacka Warnera, że ma "zero seksapilu", w przeciwieństwie do Joan Crawford. I te słowa z nią zostały na zawsze, mimo że w międzyczasie przecież zdążyła osiągnąć wszelkie możliwe szczyty w Hollywood.
Odpowiedź na pytanie, czemu aż tak ją to ubodło, otrzymaliśmy w krótkim dialogu obu pań, w którym jedna zapytała drugą, jak to było być najpiękniejszą/najbardziej utalentowaną dziewczyną w Hollywood – i obie udzieliły identycznej odpowiedzi. "Świetnie! Ale to nigdy nie wystarczyło". Ta wymiana zdań jest bardzo w stylu Ryana Murphy'ego, czyli teatralna, przedramatyzowana i, co tu dużo mówić, daleka od subtelnej. Ale jak to niesamowicie działa! I jak wiele mówi o obu bohaterkach – te niezwykłe kobiety niby były wielbione przez rzesze fanów, ale cały czas w nich tkwiło poczucie, że są w jakiś sposób wybrakowane.
Ten krótki dialog to i perfekcyjne podsumowanie całego tytułowego konfliktu, i świetny moment sam w sobie, bo w ciągu tych kilkunastu sekund obie panie odsłoniły przed sobą nawzajem – i nami zarazem – wszystkie swoje największe koszmary. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Cyniczni jak zawsze, bezrobotni jak nigdy – nowa rzeczywistość w "Veep"
6 sezonów to dużo, ale twórcy "Veep" wydają się w ogóle nie zwracać uwagi na mijający czas. Dobra forma serialu nie przekłada się jednak na powodzenie jego bohaterów, bo ci znajdują się aktualnie w najbardziej żałosnym położeniu, w jakim kiedykolwiek mogliśmy ich oglądać.
Selina i reszta po poniesionej ostatnio klęsce cierpią na syndrom politycznego odstawienia, z którym żadne z nich nie radzi sobie zbyt dobrze. Amy próbuje udawać, że Nevada może być drugim Waszyngtonem, Dan cierpi w telewizji, Mike w domu z gromadką dzieci, a Ben w korporacjach w stylu Ubera. Główna bohaterka snuje tymczasem plany triumfalnego powrotu na szczyt, nie licząc się z opiniami praktycznie wszystkich dookoła. Nie wliczając Gary'ego, on i tak będzie za nią chodził z torbą do końca świata.
Warty odnotowania jest fakt, że choć u bohaterów zmieniło się wszystko, serial jest nadal tak samo zabawny, wulgarny i cyniczny jak zawsze. Cudowniejszych wiązanek nie znajdziecie nigdzie indziej, a słuchanie ich z ust bohaterów, którzy jeszcze przed momentem mieli wszystko, a skończyli z niczym, nadaje całości bardzo gorzkiego tonu. Co oczywiście nie oznacza, że należy im się współczucie. Witajcie w życiu po polityce – tu jest jeszcze brutalniej niż wcześniej. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Stary znajomy w "Better Call Saul"
Nie kazali nam długo czekać twórcy "Better Call Saul" na pojawienie się starego dobrego znajomego. Gus Fring i jego fastfoodowy przybytek Los Pollos Hermanos wprawdzie ciągle skrzętnie skrywają swoje sekrety przed Mike'iem (i Jimmym, który z pełnym poświęceniem wziął udział w misji – wliczając w to grzebanie w śmietniku), ale samo pojawienie się Giancarlo Esposito w tej roli wystarcza na hit.
A to rzecz jasna nie wszystko, bo serial niezmiennie podąża swoją typową, hipnotyzującą ścieżką. Tym razem zamiast maniakalnego szukania nadajnika, mieliśmy bardzo precyzyjną inwigilację restauracji z kurczakami, po której Mike mógł zobaczyć na własne oczy, że wreszcie ma godnego przeciwnika. Nie mogę się już doczekać, aż tych dwóch stanie oko w oko.
Przebieg tego spotkania trudno przewidzieć, ale idę o zakład, że będzie spokojniejsze niż ostatnia wizyta Jimmy'ego u Chucka. Ktoś tu stracił cierpliwość i zamiast spokojnie zrywać taśmę ze ściany przy pomocy kciuków, postanowił zerwać ją jednym ruchem. Duży błąd, o czym Jimmy przekona się zapewne już wkrótce. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: Niepotrzebny finałowy odcinek "Dziewczyn"
Tu nie chodzi nawet o to, że był to zły odcinek, nie. Ale finał "Dziewczyn" był zupełnie niepotrzebny, zdecydowanie lepiej jako zakończenie całej serii sprawdziłby się odcinek przedostatni, w którym wydarzyło się to, co w sumie powinno wydarzyć się już dawno temu. Przez cały 6. sezon Lena Dunham udowadniała nam, że Hannah dorasta – do tej pory ta bohaterka nie musiała nigdy podejmować tak wielu ważnych decyzji – i żebyśmy to zrozumieli, wcale nie był potrzebny odcinek, w którym oglądamy jej dziecko i wysłuchujemy o problemach z laktacją.
Subtelnością ten odcinek nie grzeszy, wręcz wali on nas po twarzy dosłownością, ale to jeszcze byłbym w stanie mu wybaczyć – Lena nigdy nie lubiła być szczególnie subtelna. Większe pretensje mam o to, że zaprzeczył on nawet tytułowi. Okazuje się, że choć to niby serial o dziewczynach, tak naprawdę liczy się tylko Hannah, ewentualnie Marnie, którą sprowadzono tutaj do roli pomocy domowej swojej najlepszej przyjaciółki. Gdzie Jessa, gdzie Shosh? Szkoda, że potraktowano je w taki sposób, jakby ostatecznie nie miały one żadnego znaczenia.
Lena Dunham sama stwierdziła, że sama traktuje ten odcinek bardziej jako epilog, a prawdziwym zakończeniem jest "Goodbye Tour". My jednak tak czy siak musimy potraktować go jako integralną część całej historii i tutaj mamy już zgrzyt, bo ta zupełna zmiana stylu oraz miejsca akcji w ogóle się nie sprawdza. Owszem, jest kilka sympatycznych momentów, ale przez większość czasu ta 30-minutowa opowieść o tym, jak Hannah wydoroślała, serwuje nam stek banałów. To już kolejny przykład serialu, w którym wszystko się sypie, gdy pojawia się dziecko. Naprawdę, nic by się nie wydarzyło, gdybyśmy go nie zobaczyli na ekranie, i bez tego wiedzielibyśmy, że ono pojawi się w życiu Hanny i wywróci wszystko do góry nogami, a jej będzie ciężko. Niestety, Lena Dunham chyba stwierdziła, że widzowie serialu mogą nie być tego świadomi i postanowiła zaserwować nam historię, której chyba nikt nie chciał oglądać.
A tak już na koniec, zupełnie na marginesie, mam jeszcze dwa pytania – jakim cudem Hannę stać na taki dom i z czego, do cholery, utrzymuje się Marnie? [Nikodem Pankowiak]