"Pozostawieni", "Zagubieni" i sens życia w serialach. Rozmawiamy z Damonem Lindelofem i Justinem Theroux
Marta Wawrzyn
23 kwietnia 2017, 21:05
"Pozostawieni" (Fot. HBO)
Z ekipą "Pozostawionych" rozmawialiśmy o religii, nauce, miłości do seriali i poszukiwaniu nadziei tam, gdzie jej nie widać. Nie zabrakło też pytań o finał "Lost", który do dziś budzi kontrowersje.
Z ekipą "Pozostawionych" rozmawialiśmy o religii, nauce, miłości do seriali i poszukiwaniu nadziei tam, gdzie jej nie widać. Nie zabrakło też pytań o finał "Lost", który do dziś budzi kontrowersje.
Damona Lindelofa, twórcę "Pozostawionych", oraz Justina Theroux, odtwórcę roli Kevina Garveya, spotkałam w Wielki Piątek w Paryżu, dzień po europejskiej premierze serialu w ramach festiwalu Series Mania. O tym, jak fantastycznie jest zorganizowana ta impreza i co Lindelof powiedział tym, którzy zaczęli swoją przygodę z "Pozostawionymi" od pierwszego odcinka 3. sezonu, już pisałam.
Sam wywiad, robiony wspólnymi siłami przez siódemkę dziennikarzy z całej Europy, był jedną z najdziwniejszych tego typu rozmów, w jakich brałam udział. Zaskoczyło mnie, że osoba Damona Lindelofa – który okazał się niesamowitym showmanem i człowiekiem mającym coś interesującego do powiedzenia na każdy temat – wciąż budzi tak skrajne emocje. W naszej grupce byli zarówno jego fani, jak i zagorzali przeciwnicy, i zauważycie to w tonie rozmowy.
Choć większość pytań została zadana przez inne osoby (i nie pod wszystkimi mogę się podpisać), zdecydowałam się przepisać wywiad w całości, bez jakichkolwiek skrótów. Wszystko dlatego, że energia w paryskim pokoju, w którym nas zgromadzono, była absolutnie wyjątkowa, a dodatkowo rozmowę przerwała w pewnym momencie przechodząca pod oknami procesja, którą obaj panowie koniecznie chcieli zobaczyć. Dodajmy do tego fakt, że śpiewy zaczęły zagłuszać nas dokładnie wtedy, kiedy roztrząsaliśmy kwestie wyższości nauki nad religią – i otrzymaliśmy jeden z tych wywiadów, które zapamiętuje się na dłużej.
Drugi odcinek znakomitego 3. sezonu "Pozostawionych" już w poniedziałek w HBO – najpierw w środku nocy o godz. 3:00, potem o godz. 20:10, a w międzyczasie oczywiście na HBO GO. A tymczasem zapraszam do lektury rozmowy z Damonem Lindelofem i Justinem Theroux.
Kiedy robi się coś tak specyficznego jak "Pozostawieni", trzeba mieć rozpisane jakieś pomysły na całość. Czy od początku wiedzieliście, jak zakończycie serial?
Damon Lindelof: Kiedy skończyliśmy 2. sezon, nie wiedzieliśmy nic poza tym, że jesteśmy bliżej końca niż byliśmy na początku. Nie było pewności, że 3. sezon powstanie, więc zaprojektowaliśmy 2. sezon jak powieść, z której to został zaadaptowany 1. sezon. Ale oczywiście zastanawialiśmy się co dalej i instynkt nam mówił, że to powinna być Australia. Nie chcieliśmy, żeby publiczność miała wrażenie braku konkluzji. I potem, kiedy HBO skontaktowało się z nami, że chcieliby zamówić więcej "Pozostawionych", powiedzieliśmy, że bardzo dziękujemy, ale też czujemy, że to powinien być ostatni sezon. Pierwsze co zrobiliśmy, po tym jak zgromadziliśmy znów scenarzystów, to spędziliśmy prawie trzy tygodnie, rozmawiając tylko o tym, jaka powinna być ostatnia scena serialu. Kto w niej się pojawia, co się dzieje, o czym oni dyskutują, jak chcemy, żeby ta scena była odczuwalna, czego naszym zdaniem oczekuje publiczność – i jak zrobić coś dokładnie odwrotnego. Bo nigdy nie wiesz, czego oczekuje publiczność, a samo próbowanie znalezienia odpowiedzi na to pytanie zawiera założenie, że wszyscy chcą tego samego od serialu.
Po trzech tygodniach udało nam się znaleźć pomysł, który wydawał nam się naprawdę ekscytujący, ale nie byliśmy pewni, jak do tego dojść i jak wypracować ten moment. Cały sezon stał się więc w praktyce drogą do tego bardzo konkretnego miejsca. Rozmawialiśmy o tym w styczniu 2016, a finał napisaliśmy w sierpniu. Scena była prawie dokładnie taka, jak chcieliśmy od początku, ale wszystko po drodze było dla nas pewnego rodzaju odkryciem, może pomijając fakt, że działo się to w Australii.
Poza tym wiedzieliśmy, że jeśli Kevin umiera i powraca do życia, to musi to mieć konsekwencje. Zawsze mnie frustrowały seriale, w których postacie umierają i wracają do życia, a potem nikt o tym w ogóle nie rozmawia. A tymczasem to dość znacząca sprawa. Pomyślałem, że to byłoby interesujące, gdyby Kevin nie chciał nigdy więcej o tym rozmawiać, ale wszyscy wokół niego jak najbardziej chcieli. To byłoby ciekawe i zabawne do odkrywania. Ta myśl razem z pomysłem, żeby wybrać się do Australii, były wszystkim, co mieliśmy na początku. Musieliśmy budować od zera. Jeśli więc publika będzie zaskoczona tym, że serial podejmuje takie czy inne ryzyko i idzie w takim a nie innym kierunku, to także dlatego, że my jako scenarzyści zaskakiwaliśmy się nawzajem.
Co jest dla Was inspiracją? Prawdziwy świat?
Lindelof: Tak, oczywiście! Kiedy pracowaliśmy nad ostatnim sezonem, Ameryka akurat szykowała się do wyborów i to zdominowało wszelkie rozmowy. I myślę, że alternatywne, fałszywe newsy, nierozumienie, czym jest prawda, i szukanie narracji, które wydają ci się lepsze, bo odzwierciedlają twoje polityczne poglądy albo emocjonalne prawdy, to nie tylko idee polityczne, ale też mające związki z religią. Jako serial, który stara się mówić o religii bez zmuszania publiki do przyjęcia którejś z religijnych ideologii, czerpaliśmy wiele inspiracji z rzeczy, które działy się wokół nas.
Nikt z nas nie potrafił oczywiście nie potrafił przewidzieć, jakie będą skutki tego, co się działo, a my skończyliśmy pisać serial, zanim mogliśmy zobaczyć skutki. Ale wydaje mi się, że było w tym dużo strachu i apokaliptycznego myślenia – i właśnie to nas otaczało, kiedy pisaliśmy finałowy sezon "Pozostawionych". A jednocześnie raczej nikt nie chciał apokalipsy. Wszyscy jesteśmy pełni nadziei i nie chcemy, żeby świat się skończył, no bo spójrzcie tylko na świat za oknem, jest zbyt pięknie, żeby miało się to wszystko skończyć. Ale czasem mamy ten rodzaj dokuczliwego podejrzenia gdzieś z tyłu głowy, że coś strasznego może się zdarzyć za naszych czasów, i jakoś trzeba się będzie z tym pogodzić.
Post udostępniony przez Le Grand Rex Paris (@legrandrex)
Co byście zrobili, gdybyście wiedzieli, że zbliża się koniec świata? Zdarza Wam się myśleć o takich rzeczach?
Justin Theroux: Myślę o tym codziennie! To jedno z tych pytań, które się czasem zadaje, ale piękne jest to, że Bogu dzięki nie wiemy, jak nasze życie się zakończy. Myślę, że nasz serial dobrze to pokazuje na przykładzie tych ludzi, których świat zakończył się w pierwszym odcinku i którzy teraz każdego dnia pytają, co robić. Zwrócić się do jakiegoś systemu wierzeń? Kontestować systemy wierzeń? Znaleźć jakiś nowy? A może po prostu żyć z dnia na dzień, jakby nic się nie stało? Gdybyśmy nie mieli telewizorów i telefonów, informacje o tym, co się gdzieś dzieje, aż tak by nas nie alarmowały, mielibyśmy zawsze taki dzień jak dziś. A tak czytamy o politycznych wydarzeniach albo o wojnach i to potrafi być bardzo przytłaczające.
Damon w serialu praktycznie mówi, że twoja apokalipsa jest wtedy, kiedy umierasz. Każdy ma własną apokalipsę. Wjadę autem w drzewo, to moja apokalipsa. Wypadniesz z okna, to twoja apokalipsa. Ale jest też idea zbiorowej apokalipsy. Praktycznie każde pokolenie myśli, że świat się może skończyć za ich czasów. Po 11 września cały czas nam się wydawało, że to się może zdarzyć w każdej chwili, że brudna bomba może zostać odpalona w Nowym Jorku i zmieść z powierzchni ziemi to wszystko, co kocham. I to byłaby moja apokalipsa. Celowo nie pytam siebie, co bym zrobił, gdyby świat się kończył, bo pewnie po prostu bym łkał. Raczej nie stwierdziłbym: OK, chodźmy do baru i uprawiajmy wszyscy seks!
A wybrałbyś religię czy naukę?
Theroux: Naukę.
Damon, a Ty?
Lindelof: Szczerze mówiąc, trochę wahałbym się pomiędzy tymi dwoma. Myślę, że nauka jest odpowiedzią, bo uważam siebie za rozsądną istotę ludzką. No ale czasami nauka sprawia, że jest mi smutno i jestem przerażony. Kiedy zerkasz na dane i widzisz, że wszystko idzie w złym kierunku, od razu zaczynasz myśleć: wcale nie chcę patrzeć na wszystko naukowym okiem, chciałbym myśleć w choć trochę bardziej magiczny sposób. Nauka mówi, że kiedy umrzemy, to jest to koniec. Nie ma danych, które temu zaprzeczają. Nie chcę w to wierzyć. Dane naukowe zdają się mówić, że życie nie ma większego celu. I to też chciałbym odrzucić. Powiedzmy więc, że jestem człowiekiem nauki, który próbuje przekonać siebie, że mógłby być człowiekiem wiary. Wiara wydaje mi się bardzo atrakcyjna i jestem chętny, żeby z nią eksperymentować, zabrać ją na kilka randek, ale jeszcze nie potrafię na nią postawić.
(Tymczasem do naszych okien zbliża się procesja, śpiewy są coraz głośniejsze)
Justin, czemu nauka?
Theroux: Z tych samych powodów, które wymienił Damon. To coś, na co mogę po prostu spojrzeć. To byłoby bardzo pocieszające, gdybym na przykład mógł wierzyć, że klimat się nie zmienia. Chciałbym w to wierzyć. Myślę, że dlatego tak wiele osób w naszym kraju wybiera wiarę w to. Ale koniec końców nauka to płyta nagrobkowa martwych religii.
Lindelof: Nauka ma niezły wynik! Ale, ale, słyszysz, co się tam dzieje, kiedy ty tutaj do nas mówisz? Max Richter zgromadził benedyktyńskich mnichów na ulicy. (śmiech)
Theroux: To znak! (śmiech) W każdym razie chciałbym wierzyć w takie magiczne myślenie, chciałbym wierzyć w to, że kiedy umrę, powitają mnie moje martwe psy i że je znów zobaczę. Ale nie widziałem na to jeszcze żadnego dowodu.
Lindelof: Te, które zastrzeliłeś?
Theroux: Tak, te, które zastrzeliłem! (śmiech) Psy Kevina.
Damon, wróćmy do tego, co mówiłeś wcześniej. Właśnie dlatego myślę, że "Lost" zakończyło się idealnie, bo…
Lindelof: Podoba mi się, dokąd z tym zmierzasz! (śmiech)
Oj, przepraszam, ja ciągle powtarzam, że "Lost" ma perfekcyjne zakończenie. A to dlatego, że daje ludziom wrażenie, iż istnieje życie po życiu. Czy to dziedzictwo, które chcesz zostawić w związku z tym serialem?
Lindelof: Nie mam kontroli nad tym dziedzictwem, mam wrażenie, że ostatecznie… Czy ludzie tam idą ulicą?
Theroux: Mów, mów.
Lindelof: Wow, ale to strasznie ekscytujące.
Theroux: Oni rzeczywiście idą.
Lindelof: Naprawdę idą?
Theroux: Powinniśmy to zobaczyć!
Lindelof: Chodźcie wszyscy, dostaniecie potem więcej czasu na wywiad.
Ktoś z dziennikarzy: Ach, ten marketing HBO!
(Kilka minut później)
Lindelof: Przepraszam, o czym to my rozmawialiśmy?
O dziedzictwie "Lost".
Lindelof: Myślę, że fundamentalne pytanie, które mnie zawsze interesowało to czy istnieje jakiś cel w cierpieniu. I co ważniejsze: czy musisz cierpieć, żeby doświadczyć łaski na jakimś poziomie. I myślę, że im dłużej serial trwa, tym więcej postacie cierpią i tym bardziej satysfakcjonująca musi być dla nich łaska na końcu. W "Lost" chodziło o tajemnice i pytania, i odpowiedzi, i ja w pewnym momencie pomyślałem: spróbujmy znaleźć odpowiedź na pytanie, którego serial w ogóle nie zadał. Wszyscy gadają o niedźwiedziach polarnych, włazach, inicjatywie DHARMA, Jacobie i Człowieku w Czerni, a może by tak spróbować odpowiedzieć na pytanie, co się dzieje, kiedy umierasz, i o procesie, który przechodzisz, żeby osiągnąć pewien fundamentalny poziom łaski. Mam wrażenie, że wtedy część publiki po prostu powiedziała: "Oj, ale tego nie ma na mojej liście! Nie interesuje mnie to". Ale nas interesowało.
Serial skończył się w roku 2010, minęło siedem lat, i myślę, że to dziedzictwo będzie się zmieniać z czasem. To krótkoterminowe dziedzictwo, tuż po tym jak serial się skończył, było inne od tego, co mamy teraz, i będzie jeszcze inne za dziesięć czy piętnaście lat. Ale muszę powiedzieć jedno: niezależnie od tego, czy pokochaliście czy znienawidziliście to zakończenie, to bardzo fajne, że ludzie wciąż o tym rozmawiają i mają takie silne odczucia. Taka jest intencja każdego rodzaju sztuki: żeby przetrwać. Jeśli przetrwa, to znaczy, że coś ludziom mówisz, niekoniecznie coś, co musi im się koniecznie podobać.
Uważam, że "Breaking Bad" jest jednym z najlepszych seriali wszech czasów, tak samo myślę o "The Wire". Ale nie rozmawia się o finałach tych seriali, bo zakończenia nie były aż tak istotne jak sama podróż. W przypadku "Lost" rzeczywiście jest fiksacja na punkcie tego, jak serial się zakończył, i już samo to jest bardzo interesującym dziedzictwem. Może w przypadku "Pozostawionych" tak nie będzie. Jestem ciekaw, jak rozłożą się proporcje i ile osób będzie oceniało całość przez pryzmat finału. Bo to nie zawsze jest tak, czasem finał w ogóle nie ma znaczenia.
Czego się nauczyłeś dzięki "Lost"?
Lindelof: Nie wiem, czego się nauczyłem dzięki "Lost". Mam wrażenie, że to było w dużej mierze empiryczne, a "Pozostawieni" są kontynuacją tego sposobu myślenia. Z "Lost" na pewno wyniosłem jedno: nie przepraszam już za to, że fascynuje mnie wieloznaczność i pytania, na które nigdy nie będzie odpowiedzi. Bo takie jest życie, a mnie interesują takie historie. Rozumiem, że wiąże się z tym doświadczenie frustracji i braku satysfakcji, ale myślę też, że jest szlachetność w takiej podróży i w odkrywaniu tego typu idei. Kiedy więc czytałem książkę Toma Perrotty – która nie przepraszała za to, że 140 mln ludzi opuściło w niej naszą planetę, a czytelnicy mieli nigdy, przenigdy nie dowiedzieć się, co się z nimi stało – pomyślałem sobie: o mój Boże, naprawdę nigdy nie będziemy musieli odpowiedzieć na to pytanie? Uznałem, że to bardzo wyzwalające.
Po "Lost" rzeczywiście musiałeś poczuć ulgę, bo wtedy ludzie oczekiwali odpowiedzi, a tu nie.
Lindelof: Dokładnie. Odbyłem sporo rozmów z Justinem i znalazłem sposób, żeby nabrać pewności siebie i nie przepraszać jako scenarzysta. Kiedyś myślałem, że to aroganckie, teraz uważam, że jest dokładnie na odwrót. Wciąż bywam w życiu bardzo niepewny, ale już wiem, że moją największą słabością za czasów "Lost" było to, że martwiłem się, co wszyscy pomyślą. A koniec końców publiczność potrafiła wyczuć tę niepewność, a niepewność prowadziła do wątpliwości. Teraz podchodzę do opowiadanej historii z większą pewnością siebie i po prostu mówię: to jest moja historia i jeśli Wam się nie podoba, to świetnie, nie musicie oglądać, ale ja to uważam za fascynujące. W efekcie publiczność też nie reaguje zwątpieniem. W "Pozostawionych" nigdy nie chodziło o odpowiedzi. Nie chodzi też w nich o pytania, chodzi raczej o emocjonalne rzeczywistości, chaos, żałobę i próby znalezienia drogi wyjścia. Na pewno nie pojawi się tutaj Bóg, w każdym razie nie w konwencjonalny sposób.
Skąd się bierze Twoje zainteresowanie tematem straty i żałoby? Czy to wynika z Twoich osobistych doświadczeń?
Lindelof: Tak, wiecie, za chwilę kończę 44 lata, a kiedy jesteś w tym wieku, doświadczyłeś już straty ludzi, którzy ci byli bliscy. To, co jest dla mnie zadziwiające w śmierci i stracie, to fakt, że jest nie do uniknięcia, prawda? Jeśli coś wiem na pewno, to że wszyscy obecni w tym pokoju kiedyś umrą. A jednak nie chcemy spędzać ani chwili, myśląc o tym czy kontemplując to. I kiedy już przytrafia się to komuś bliskiemu, to jest szokujące. A to nie powinno być szokujące, w końcu to naturalna kolej rzeczy. Nawet kiedy umrze ukochane zwierzątko, pies, którego miałeś przez lata, czujesz szok. I ten szok jest zaskakujący, biorąc pod uwagę, jak bardzo jest to nie do uniknięcia i jak powinieneś być na to przygotowany. To jest niezwykłe w ludziach, że pozwalamy sobie na to, by być tak podatni na zranienie, tak blisko związani ze sobą nawzajem, a jednak wszystkie te relacje są ulotne.
W książce Toma Perrotty Nagłe Odejście było tym zaskakującym, szokującym wydarzeniem, które praktycznie rozerwało rodziny. Co ciekawe, on postanowił opowiedzieć o rodzinie, która nie straciła nikogo, a jednak została kompletnie złamana. To była emocjonalna rzeczywistość, która wydała mi się bardzo autentyczna – że czujemy ten niepokój co do stabilności naszych relacji. W każdym momencie osoba, którą kochamy najbardziej na świecie, może nas opuścić albo możemy się dowiedzieć, że prowadzi w tajemnicy jakieś drugie życie. Wzięto tutaj ten strach i niepokój, o których nikt nie chce rozmawiać, i zmuszono ich, aby o tym rozmawiali. Pomyślałem sobie: to może być serial, którego nikt nie będzie chciał oglądać – z tego samego powodu, z którego oni nie chcą o tym rozmawiać – ale to także ważna emocjonalna kwestia, w którą warto się zagłębić. A poza tym ta historia odnosi się do kwestii duchowości, do tego, co to oznacza być istotą ludzką.
W najprostszej wersji – choć może to brzmieć jak zbytnie uproszczenie i banał – to po prostu historia miłosna. Pomimo tego wszystkiego, co się dzieje, zakochujemy się, i choć miłość powoduje więcej cierpienia niż czegokolwiek innego, wciąż jest tego warta albo po prostu nie potrafimy nic na to poradzić. Myśl, że wciąż wystawiamy się świadomie na ból, jest masochistyczna, ale też romantyczna, i bardzo mi się podoba.
Czyli w "Pozostawionych" jest nadzieja? Bo czasem wydaje się, że to totalna dystopia i nie ma tam żadnej nadziei dla nikogo.
Theroux: Jedno i drugie. W dziewiątym odcinku pierwszego sezonu opowiadaliśmy tę historię wstecz, pokazując czasy, kiedy życie było dobre – tak dobre, jak to tylko możliwe. A potem, kiedy miało miejsce to wydarzenie, wszystko się zmieniło, bohaterowie zaczęli się rozwijać. Ludzie zbierali to, co zostało, fragmenty tego życia, które mieli wcześniej, i próbowali je z powrotem poskładać. I to oczywiście już wyglądało inaczej. Kevin znów ma rodzinę na końcu pierwszego sezonu, choć ta niekoniecznie wygląda jak coś, czego rzeczywiście chciał – dziewczyna, dziecko kogoś innego i tylko córka, syna nie ma, a do tego jeszcze pies. To zupełnie inna rodzina, ale wciąż daje mu ona jakąś nadzieję.
Podobnie jest w drugim sezonie, Kevin ma rodzinę, ktoś wychodzi ze śpiączki, jest w tym nadzieja. Moment, w którym on wraca do domu i widzi swoją rodzinę, mógłby być pierwszą sceną w innym serialu. Ale ponieważ to "Pozostawieni", to raczej taki moment katharsis, kiedy publika może odetchnąć z ulgą i krzyknąć: uff, Bogu dzięki! Wszyscy znów uratowani.
Lindelof: Nadzieja nie jest dana na zawsze, musi być tracona i odnajdywana na nowo. A poza tym zgadzam się z tym, co powiedział Justin, czyli że na końcu sezonów staramy się właśnie to robić. Ale pozwólcie, że powiem jeszcze coś innego. Kiedy pyta się ludzi, jaki jest najlepszy serial wszech czasów, są różne opinie. Ktoś powie "Mad Men", ktoś inny "Breaking Bad", "Rodzina Soprano" albo "The Wire". Te seriale są w top 10 większości ludzi. I te seriale są całkowicie pozbawione jakiejkolwiek nadziei, a jednak każdy z nich wydaje się w stu procentach autentyczny. Baltimore nigdy nie będzie OK – itp., itd. Oczywiście, zdarzają się w "The Wire" momenty, kiedy wydaje się, że jest jakaś nadzieja, ale to bardziej refleksja na temat świata, w którym żyjemy.
W "Pozostawionych" jest mnóstwo niewyjaśnionych zdarzeń. Powiedzcie, czy kiedykolwiek Wam się przytrafiło coś rzeczywiście niewyjaśnionego.
Theroux: Codziennie! Gdybym chciał to odnieść do religii, nauki i tego, jak reżyserzy i scenarzyści prezentują różne rzeczy w serialu, powiedziałbym, że można przypisywać różnym rzeczom znaczenie, jeśli się tego chce. Mogę więc powiedzieć: o, dziś dostałem znak, że powinienem zmienić mój sposób myślenia czy wierzenia, na pewno ktoś lub coś mi go zesłało z nieba w magiczny sposób. Ale mogę też pomyśleć, że to po prostu Wielki Piątek i ma to całkowity sens, skoro jesteśmy w kraju pełnym wierzących ludzi.
Jest jakaś dziwna, obsesyjna kompulsywność w takim sposobie myślenia, na przykład kiedyś ciągle wszędzie widziałem liczbę 11. Patrzę na telefon, a tam 11:11, o mój Boże, to na pewno coś znaczy! A teraz patrzę, widzę to samo i myślę sobie, że to po prostu przedpołudnie i zwykły przypadek. W serialu jest dużo tego myślenia – a to Kevin widzi jelenia, a to pastor Matt przypisuje jakieś znaczenie miasteczku i nie pozwala swojej żonie opuścić jego granic, bo coś złego się przytrafi. To dla mnie fascynujące.
Justin, czy jako osoba, która sama pisze scenariusze, masz czasem taki impuls, żeby poprawić coś, co napisał Damon dla "Pozostawionych"?
Theroux: Nie.
Żadnej sceny, żadnej kwestii, nic?
Theroux: No, może czasami czuję, że moglibyśmy trochę zmienić jakąś jedną kwestię, i mówię wtedy: tę scenę mogę zagrać trochę inaczej, bez mówienia tego czy tamtego. Ale scenariusze, które dostaję, są dopracowane, przechodzą cały proces w writer's roomie, którego ja nie jestem częścią. Jako że sam piszę, wiem, ile krwi wylano na te strony, które dostaję. Dlatego mam do tego dużo szacunku. Poza tym one są świetne, więc nie jest to dla mnie trudne, robić dokładnie to, czego scenariusz wymaga. Dlatego nigdy nie czułem potrzeby, żeby coś zmieniać. Damon, potrafisz sobie coś takiego przypomnieć? Chyba nie, może tylko jakieś drobne kwestie. Czasami wynikało to z tego, że scenarzyści byli w Los Angeles, a my na planie i rzeczywistość wyglądała trochę inaczej. Ale to zawsze były malutkie zmiany.
A jak byś usytuował swojego bohatera wśród wielkich postaci telewizyjnego świata z ostatnich dziesięciu lat, tych wszystkich Donów Draperów i Walterów White'ów?
Lindelof: To bardziej taki Stringer Bell!
Theroux: Wydaje mi się, że Kevin jest po prostu sobą. Damon napisał tę niezwykłą postać, faceta jednocześnie bardzo wrażliwego i silnego, gliniarza, który tak naprawdę chce tylko mieć z powrotem swoją rodzinę. To bardzo prosty cel, ale droga okazała się dość zygzakowata. Nie porównuję go do innych ludzi, nigdy mi to nawet nie wpadło do głowy.
Lindelof: Ja myślę, że on jest zupełnie innym typem bohatera od obu wymienionych. Walter White, Don Draper, Tony Soprano, wszyscy antybohaterowie stanowią centrum serialu i wszyscy orbitują wokół nich. Kevin Garvey zawsze był prezentowany jako główny bohater "Pozostawionych", ale to wygląda inaczej ze względu na sposób narracji, jaki przyjęliśmy. W trzecim odcinku serialu, tym z Mattem, Kevin pojawia się tylko w jednej scenie. Bardzo często w recenzjach serialu – niezależnie od tego, czy są pozytywne, czy negatywne – wyróżniony jest występ Justina. Ale zaraz potem czytamy, że Amy Brenneman błyszczy, Carrie Coon błyszczy, Christopher Eccleston błyszczy.
Przyjęliśmy dużo bardziej globalistyczną perspektywę, w serialu liczy się cała obsada, ale jednocześnie jest jasne i chyba nikt nie będzie kłócił się z tym, że Kevin jest postacią wiodącą. To wiele mówi o występie Justina, o tym, jak wiele on z siebie daje i jak szuka środka ciężkości dla innych osób. Albo może być prawie nieobecny, jak w odcinku z Norą, a potem widzimy go jak siedzi na łóżku z foliową torbą owiniętą wokół głowy i nagle znów znajduje się w centrum wszystkiego. To jeden z najbardziej wspaniałomyślnych występów, jakie kiedykolwiek widziałem, bo aktorzy z większym ego powiedzieliby coś w stylu: w tym musi chodzić bardziej o mnie cały czas, i powinienem być bardziej mroczny i wkurzony. A Justin taki nie jest, on wniósł wiele wrażliwości do serialu.
Mówiąc o jego postaci, najchętniej bym Wam opowiedział o finale serialu, którego na razie nikt z Was nie widział i którego nie będę Wam spoilerował. Ale Justin daje tam niezwykły występ, a jeszcze bardziej niezwykłe jest w nim to, że on naprawdę cierpiał jako aktor, kiedy to kręciliśmy.
Theroux: O, tak!
Lindelof: Presja, jaką on sam na siebie nałożył, żeby to dobrze zrobić, była naprawdę wielka, i widać to w tym występie. Kiedy po raz pierwszy to zobaczyłem w montażowni, powiedziałem do niego: "no, nie masz się czym przejmować". A on zamiast odpowiedzieć coś w stylu "dzięki, co za ulga", wyglądał jakby chciał powiedzieć "pfff, też coś".
Theroux: Pie***yć to! (śmiech)
Lindelof: (śmiech) Tak, dokładnie, jakby mi chciał powiedzieć: "przecież ja to wiem, co to w ogóle ma znaczyć!?". To wszystko jest na ekranie.
Theroux: Pamiętam, że na samym początku bardzo starałem się rozgryźć Kevina pod względem moralnym: czy to dobry facet? Czy to zły facet? A Damon od pierwszej chwili jasno określił: nie no, on jest bardzo dobrym facetem! Miałem to potem cały czas w głowie. I nawet kiedy on zaliczał upadki i nie robił wszystkiego tak jak należy, to ciągle jest ten gość, który stara się objąć ramionami miasteczko, swoją rodziną, rzeczy, za które jest odpowiedzialny. Nie zawsze mu się udaje, ale liczy się wysiłek. Jest w tym szlachetność i to właśnie czyni go tak mi drogą postacią.
Co się z nim stanie na końcu całej tej drogi?
Theroux: Mam nadzieję, że nic! On jest tak jakby avatarem dla Damona, dla publiczności, wiele z tych wydarzeń widzimy z jego perspektywy. Wszyscy bohaterowie walczą o to, żeby zachować integralność, ten swój moralny kompas wskazujący północ. I on też się stara, i ja się staram.
Lindelof: Wracając do jednego z wcześniejszych pytań, kiedy zobaczycie ten sezon i serial jako całość, zauważycie, że Kevin Garvey to facet, który musiał tymczasowo zaakceptować magiczne myślenie, po to aby być w stanie znowu wrócić do pragmatyzmu. Nie pozwoliłby sobie na to, aby się w tym zatracić. Ale trzeba przymierzyć garnitur, żeby stwierdzić, że nie pasuje – i o to chodzi w jego podróży.