Serialowa alternatywa: Meksykańska "Nieposkromiona", czyli pierwsza dama w opałach
Mateusz Piesowicz
3 maja 2017, 14:02
"Nieposkromiona" (Fot. Netflix)
Kryzys na szczytach władzy to w serialowej historii nic nowego, lecz gdy w jego centrum umieścimy pierwszą damę, zaczyna się robić ciekawie. A wierzcie mi, to dopiero początek.
Kryzys na szczytach władzy to w serialowej historii nic nowego, lecz gdy w jego centrum umieścimy pierwszą damę, zaczyna się robić ciekawie. A wierzcie mi, to dopiero początek.
"Nieposkromiona", w oryginale "Ingobernable", to już drugi meksykański serial Netfliksa, ale w odróżnieniu od komediowego "Club de Cuervos" (ten ma już nawet dwa sezony, a pisaliśmy o nim tutaj), tym razem jest w pełni poważnie. Można powiedzieć, że nawet śmiertelnie. Przynajmniej dla niektórych, bo zdecydowanie nie jest to typ dramatu politycznego, którego intrygi rozgrywają się za zamkniętymi drzwiami gabinetów.
Tutaj drzwi zostają z hukiem wyważone już na samym początku, gdy poznajemy meksykańską parę prezydencką – Diego Navę (Erik Hayser) oraz jego małżonkę Emilię Urquizę (Kate del Castillo). Związek to daleki od perfekcji, bo jak huczą miejscowe media, lada chwila dojdzie w nim do rozwodu. Szybko mamy okazję na własne oczy przekonać się, że plotki tym razem nie kłamią i między bohaterami zdecydowanie nie układa się najlepiej. Tam gdzie jednak zwykle kończy się na emocjonalnej kłótni i mocnych słowach, tutaj w grę wchodzą znacznie poważniejsze argumenty, z grożeniem bronią, rękoczynami i rozlewem krwi włącznie. A to wszystko przy akompaniamencie burzy z piorunami – ach, ta meksykańska subtelność!
To wszystko jednak ciągle wstęp, bo prawdziwa akcja zaczyna się dopiero po kłótni, którą szanowny małżonek kończy na dachu rządowej limuzyny kilka pięter niżej. Spokojnie, nie zdradzam niczego, czego nie zobaczylibyście w zwiastunie, a jest to konieczne, by pisać o dalszych wydarzeniach. W tych bowiem towarzyszymy już byłej pierwszej damie w dość rozpaczliwej ucieczce, przy okazji której stara się wyjaśnić, do czego tak naprawdę doszło. Bo przecież jasne jest, że w apartamencie stało się więcej niż nam pokazano. Pytanie brzmi, co i kto za tym stoi.
Zanim się tego dowiemy, minie trochę czasu, bo musicie wiedzieć, że "Nieposkromiona", choć pędzi do przodu w szaleńczym tempie, raczej niechętnie ujawnia swoje tajemnice albo po prostu nie ma do tego wielu okazji. Dość powiedzieć, że przez trzy odcinki bohaterka nie ma nawet czasu na zmianę butów na coś wygodniejszego niż szpilki. Trzeba jej wybaczyć, w końcu ściga ją cały Meksyk. Kto by w takim momencie myślał o obuwiu, a już tym bardziej o wyjaśnianiu, co tu się u diabła wyrabia? No ale dobrze, żarty na bok, bo jeszcze pomyślicie, że ja tu "Nieposkromioną" krytykuję. A jest wręcz przeciwnie! Tak głupiutkiego serialu, przy którym równie dobrze bym się bawił, nie widziałem już dawno.
Zorientowaliście się do tej pory zapewne, że netfliksowa produkcja raczej nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii platformy, o telewizji w ogóle nawet nie wspominając, ale w tym przypadku naprawdę nie zamierzam na to narzekać. "Nieposkromiona" jest bowiem takiego rodzaju serialowym guilty pleasure, na którego wady bardzo łatwo przymknąć oko. Historią, która wciąga, bawi i, co najważniejsze, ani przez moment nie traktuje się śmiertelnie poważnie. Zabójstwo prezydenta? Pierwsza dama główną podejrzaną? Pościg, w który zaangażowane są wszystkie siły rządowe? Spiski na najwyższych szczeblach władzy? Przecież to brzmi jak czysty kicz albo materiał w sam raz do telenoweli.
I rzeczywiście, "Nieposkromiona" w dużym stopniu taką właśnie przypomina, a wręcz narzucającym się skojarzeniem jest "Queen of the South" ("La Reina del Sur"), gdzie również mamy do czynienia z historią zdanej na siebie kobiety. Zapewne zupełnym przypadkiem w obydwu główną rolę gra Kate del Castillo (dla jasności – mam na myśli oryginał Telemundo, nie remake USA Network z Alice Bragą). Jeśli kojarzycie którąś wersję tej opowieści, to wiecie, o jakiej stylistyce mówimy, po prostu zamieńcie tamtejsze narkotyki na politykę i voilà. Jeśli nie, to jak najbardziej polecam, o ile oczywiście przełkniecie potężną dawkę absurdu i jeszcze większą tandety, która wręcz wylewa się z ekranu.
Musicie być bowiem na to gotowi przy kontakcie z "Nieposkromioną" – to wręcz jedyny sposób, by oglądać ją z dużą przyjemnością i dać się porwać historii, która z czasem zaczyna przed nami odkrywać swoje sekrety, ale absolutnie nie staje się przez inteligentniejsza. Ani przez moment w swoim 15-odcinkowym sezonie produkcja Netfliksa nie próbowała udawać czegoś, czym nie jest, dzięki czemu pochłania się ją w ekspresowym tempie. Kolejne wątki wyrastają jak grzyby po deszczu, intrygi zataczają coraz szersze kręgi, bohaterowie pojawiają się i znikają, a fabuła pędzi do przodu tylko od czasu do czasu przypominając sobie, że czasem wypadałoby co nieco wyjaśnić.
Bez obaw, ostatecznie jakieś odpowiedzi dostaniemy, ale to przecież nie o nie tu chodzi, a o fakt, że całość jest niczym nieskrępowaną zabawą, za nic mającą zdrowy rozsądek. Kłótnie zamieniające się w bijatyki, szpiedzy w rządzie, romanse homo i heteroseksualne (za każdym razem z seksem na prezydenckim biurku!), ukryte motywy, jawne zniewagi, kochające dzieci, zdradliwi rodzice i dosłownie wszystko, czego dusza zapragnie. A że czasem robi się tak bzdurnie, iż zdrowy rozsądek krzyczy z rozpaczy? Nie mówcie, że nie ostrzegałem, gdy zaczniecie się zastanawiać, jak to możliwe, że kobieta poszukiwana za zabójstwo prezydenta pojawia się na jego pogrzebie w bluzie z kapturem i nie ma szans, by ktokolwiek ją rozpoznał.
W żadnym razie nie zamierzam Was zatem przekonywać, że "Nieposkromiona" to serial, bez znajomości którego coś w życiu stracicie. To wręcz produkcja, do której należy się zbliżać tylko z odpowiednim nastawieniem i poczuciem, że macie do stracenia trochę czasu na mocno bezsensowną rozrywkę. Dodajmy jeszcze, że taką, która jest w pełni świadoma swoich wad i broń Boże nie próbuje ich tuszować, pozując na bardzo poważny dramat polityczny. To nie amerykańska telewizja ogólnodostępna, drodzy państwo – Meksykanie kiczu się nie boją i nazywają rzeczy po imieniu. Zresztą spójrzcie tylko na tę czołówkę, jeśli to nie jest bezguście w dobrym stylu, to nie wiem, co mogłoby nim być.