Najlepsze seriale kryminalne z kobietami w roli głównej
Redakcja
9 maja 2017, 20:00
"Vera" (Fot. ITV)
10 maja o godz. 20:10 w Ale kino+ wystartuje 7. sezon brytyjskiej "Very" – serialu kryminalnego z niezwykłą policjantką na pierwszym planie. Polecamy "Verę" i zapraszamy na przegląd kryminałów, w których rządzą kobiety.
10 maja o godz. 20:10 w Ale kino+ wystartuje 7. sezon brytyjskiej "Very" – serialu kryminalnego z niezwykłą policjantką na pierwszym planie. Polecamy "Verę" i zapraszamy na przegląd kryminałów, w których rządzą kobiety.
"Vera"
Jeden z największych hitów brytyjskiej telewizji ostatnich lat, którego oglądalność z sezonu na sezon rośnie, a tych sezonów nakręcono już siedem. Nietrudno ten fenomen wyjaśnić – "Vera" to coś, co wszyscy lubimy, czyli klasyczny kryminał, z dobrze poprowadzonymi zagadkami, wyrazistą postacią policjantki i tylko z pozoru sielską angielską prowincją w tle.
Oparty na książkach Ann Cleeves serial wyróżnia miejsce akcji – przepiękne, pełne tajemnic hrabstwo Northumberland, gdzie spokój co jakiś czas przerywa brutalne morderstwo – i przede wszystkim osoba głównej bohaterki. DCI Vera Stanhope (znakomita w tej roli Brenda Blethyn), przewodząca ekipie detektywów z posterunku miejscowej policji, to jedna z tych kobiet, które po prostu rządzą. Choć w ciągu siedmiu sezonów przewinęło się przez serial wielu bohaterów, a Vera miała różnych współpracowników, to właśnie na niej cały czas skupia się wzrok.
Zapewne wiecie, że każdy szanujący się detektyw ma jakąś cechę, która go wyróżnia spośród tłumu ekscentryków rozwiązujących zagadki kryminalne na małym ekranie. Sherlock jest "dobrze funkcjonującym socjopatą", Luther to gliniarz z potężnym bagażem emocjonalnym, Morse lubi operę, łamigłówki i stylowe samochody itp., itd. Vera jest znacznie trudniejsza do zaszufladkowania. Na pierwszy rzut oka to przeciętna kobieta, taka, jakie spotykamy codziennie w zupełnie zwyczajnych sytuacjach. Łatwo jej nie docenić, bo nie dość że nosi kwieciste sukienki, które uparcie zestawia z bezkształtnymi swetrami, długimi płaszczami, szalikami i charakterystyczną czapką rybaka, to jeszcze do każdego zwraca się per "skarbie". Kryminaliści często patrzą na nią z pobłażaniem, bo wydaje się raczej wścibska niż groźna.
Pod tą niepozorną powłoką kryje się jednak i silny charakter, i przenikliwy, analityczny umysł, który jest w stanie przejrzeć każdego przestępcę. Praca jest dla tej niezwykłej kobiety obsesją. Jej energia, determinacja i spostrzegawczość napędzają akcję każdego odcinka, zaś jej bezpośredni sposób bycia nierzadko staje się źródłem zarówno komizmu, jak i takich zwykłych, prostych emocji, których w "Verze" nie brakuje. Nie ma drugiej tak ludzkiej policjantki jak DCI Stanhope. Nie ma też drugiej tak skutecznej.
W premierze 7. sezonu pani detektyw i jej ekipa prowadzić będą śledztwo w sprawie tajemniczego zabójstwa na Ternstone, odległej, niedostępnej wyspie u wybrzeży hrabstwa Northumberland. To miejsce, gdzie mieszkają tylko unikalne gatunki ptaków i strażnicy przyrody, którzy je obserwują. Kto i dlaczego właśnie tam dokonał morderstwa? Tego dowiemy się już jutro. "Vera" powraca z 7. sezonem 10 maja o godz. 20:10, tylko w Ale kino+. Kolejne odcinki będą emitowane w kolejne środy. [Marta Wawrzyn]
"Most nad Sundem"
Jeden z tych tytułów, obok których żaden szanujący się fan kryminałów nie może przejść obojętnie. Mroczny klimat, wielowątkowe i rozciągnięte na cały sezon śledztwo oraz przenikający aż do kości skandynawski chłód to cechy, które sprawiają, że "Most nad Sundem" mimo upływu lat i pojawiających się jak grzyby po deszczu naśladowcach (lub zwyczajnych remake'ach – oczywiście nie dorastających oryginałowi do pięt) nadal jest kryminalnym numerem jeden.
Najważniejszym powodem takiego stanu rzeczy jest jednak pewna niepozorna, szwedzka policjantka, Saga Norén (Sofia Helin). Nie wiem, jak ci Skandynawowie to robią, ale tworzenie bohaterek, które z miejsca urastają do rangi kultowych wydaje się im przychodzić ot tak i to pomimo, zdawałoby się, mało sprzyjających okoliczności. Bo przecież aspołeczna, pozbawiona jakiejkolwiek empatii i z dystansem podchodząca do nawet najbardziej emocjonalnych spraw pani detektyw nie jest raczej postacią, z którą łatwo się utożsamiać.
A jednak Saga Norén z miejsca podbija serce każdego widza, fascynując inteligencją i zdolnością analitycznego myślenia, rozbawiając ekscentrycznym stylem bycia, szokującym dla każdego, kto styka się z nią po raz pierwszy w życiu, a wreszcie poruszając w tych nielicznych momentach, gdy spod grubej skorupy wyłania się kobieta, której nie są obojętne ludzkie emocje. Tego, że wszystko to jest tylko dodatkiem do znakomicie poprowadzonej, kryminalnej intrygi nie muszę chyba dodawać, prawda? [Mateusz Piesowicz]
"Happy Valley"
Jeśli szukacie synonimu określenia "twarda policjantka", to śmiało możecie posłużyć się imieniem Catherine Cawood. Ta niepozorna kobieta w średnim wieku ma w sobie bowiem więcej siły niż większość jej kolegów i koleżanek po fachu razem wziętych. Silny charakter to jednak w jej świecie obowiązkowa sprawa, bo jak się przekonacie oglądając "Happy Valley", życie w Yorkshire to żadna sielanka.
Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się tak wydawać, w końcu angielska prowincja raczej nie przypomina przestępczego raju. A jednak jakimś sposobem ściąga tam sporo najgorszego elementu, z którym sierżant Cawood radzi sobie nie gorzej niż z rolą matki, babci czy siostry, które zresztą czasem dają jej w kość nawet bardziej niż policyjne obowiązki. Ale Catherine to taka osoba, która absolutnie nigdy nie odpuszcza, nawet gdy wszystko jednocześnie wali jej się na głowę. Pozostaje przy tym najzwyczajniejszą kobietą na świecie, pełną sprzeczności i wewnętrznych słabości.
Właśnie dzięki temu "Happy Valley" wyróżnia się na tle konkurencji, bo to serial łączący cechy kryminału z dramatem obyczajowym. Realizm stawia się tu na pierwszym miejscu, co widać w każdym aspekcie serialu. Począwszy od wyśmienitej roli Sary Lancashire, a skończywszy na bardzo emocjonalnym scenariuszu, który kryminalne zagadki wplata w proste, życiowe historie. Niejeden popularny kryminał wiele by zyskał, stawiając na takie podejście. [Mateusz Piesowicz]
"Zagadki kryminalne panny Fisher"
Ponieważ to ranking z kobietami w roli głównej, pojawią się w nim także różne odcienie feminizmu. A jeden z nich reprezentuje fantastyczna Phryne Fisher (Essie Davis), która szaleje w Melbourne z lat 20. To postać z książek Kerry Greenwood, której charakteru zdecydowanie nie brakuje. Poznajemy ją, kiedy powraca do Australii po latach spędzonych za granicą i ląduje się w samym środku kryminalnego światka, na początku mocno irytując lokalnych policjantów. Bardzo szybko jednak będą musieli ją zaakceptować, bo okazuje się nieocenioną pomocą w łapaniu przestępców.
W tłumie detektywów wyróżnia ją jednak nie tyle inteligencja – umówmy się, niemal każdy serialowy stróż prawa to geniusz, niezależnie od płci – ile styl. Panna Fisher w każdej sytuacji wygląda wspaniale i zdecydowanie jest kobietą bardzo wyzwoloną jak na swoje czasy. Nie ma męża, mieszka sama, sypia z kim chce, przed nikim się nie tłumaczy i z dumą nazywa siebie feministką. Przy czym jej feminizm polega polega po prostu na tym, że robi co chce i nie przejmuje się opinią tych, którzy wciąż tkwią w XIX wieku.
Ponieważ panna Fisher to jedna z najbardziej stylowych bohaterek małego ekranu, serial ma bardzo wysoki budżet jak na australijską produkcję (w 1. sezonie wydawano po okrągłym milionie dolarów australijskich na odcinek). Te pieniądze widać na ekranie – wspaniale wygląda nie tylko tytułowa bohaterka, ale także serialowe Melbourne z lat 20.
"Zagadki kryminalne panny Fisher" to prawdopodobnie najlżejsza pozycja na całej liście – niezobowiązujący serial w klimatach retro, który najlepiej ogląda się wtedy, kiedy najbardziej na świecie chcemy się całkowicie wyłączyć. Jego bohaterka ma co prawda swoją bardziej mroczną stronę, ale przede wszystkim jest czarującą osóbką, która potrafi podbić każde serce. [Marta Wawrzyn]
"Marcella"
Brytyjski kryminał spod pióra Hansa Rosenfeldta, twórcy "Mostu nad Sundem"? Pewnie niewielu z Was trzeba do niego szczególnie zachęcać i choć sam po seansie 1. sezonu (kontynuacja ma się pojawić jeszcze w tym roku) miałem do produkcji ITV spore zastrzeżenia, ogółem muszę przyznać, że to solidna kryminalna robota, potrafiąca wciągnąć mimo wad.
Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest natomiast tytułowa bohaterka, Marcella Backland, detektyw wracająca do pracy w wydziale zabójstw londyńskiej policji po kilku latach przerwy poświęconych rodzinie. Wciela się w nią znana m.in. z "Pushing Daisies" Anna Friel i robi to naprawdę świetnie, znakomicie oddając emocjonalną niestabilność i targające kobietą uczucia, które mają spory wpływ na jej pracę.
Różni się więc pani detektyw całkiem znacznie choćby od swoich skandynawskich koleżanek po fachu, bo cechujący je emocjonalny chłód nijak do niej nie pasuje. Marcella sprawia wrażenie chodzącej bomby zegarowej, która może wybuchnąć w każdej chwili, co rzecz jasna odbija się na jej pracy i życiu osobistym, ale także na scenariuszu, który w pewnym momencie trzyma się tylko i wyłącznie na słowo honoru. Mimo wszystko ogląda się to nieźle, a sama Marcella potrafi sprawić, że łatwiej jest przymknąć oko na pewne wady. Licząc więc na to, że zbliżający się 2. sezon zdoła załatać kilka dziur pozostawionych przez poprzednika, mogę Wam z pewną dozą ostrożności polecić zapoznanie się z serialem. [Mateusz Piesowicz]
"Dicte"
Duński kryminał z kobietą w roli głównej – znacie już ten schemat. "Dicte" odchodzi od niego jednak na kilka sposobów, poczynając od faktu, że tytułowa bohaterka, Dicte Svendsen (Iben Hjejle), nie jest policjantką, a reporterką. Oczywiście w niczym jej to nie przeszkadza w wykonywaniu pracy lokalnych detektywów (rzecz dzieje się w Aarhus) za nich, czym po trosze doprowadza ich do szału, a po trosze zapracowuje sobie na szacunek.
To jednak nie jedyna różnica, bo ta istotniejsza polega na tym, że serial w przeciwieństwie do swoich słynniejszych konkurentów, nie opowiada jednej, długiej historii na sezon, ale jest bardziej zbliżony formą do klasycznego procedurala. Tutaj jedno śledztwo zajmuje dwa odcinki, co znacznie ułatwia sprawę i powoduje, że "Dicte" to produkcja z nieco niższej i mniej ambitnej półki niż choćby "Most nad Sundem", co jednak nie jest szczególną wadą. Twórcy mają bogatą wyobraźnię i najzwyczajniej w świecie znają się na swojej robocie, co wystarcza, by bić na głowę proceduralną konkurencję zza oceanu.
A jeśli nawet zdarzają się słabsze momenty, to serial wiele nadrabia za sprawą głównej bohaterki. Dicte łączy cechy detektywa-amatora z dziennikarskim zacięciem, a bijąca z niej swego rodzaju pozytywna bezczelność sprawia, że błyskawicznie wzbudza naszą sympatię. Dodajmy do tego nieco lżejszy niż zwykle w skandynawskich produkcjach klimat i sporo miejsca poświęconego życiu osobistemu bohaterki, a otrzymamy sympatyczną produkcję w sam raz na przyjemne spędzenie kilku wieczorów. [Mateusz Piesowicz]
"The Fall"
Serial o chłodnej pani detektyw z Londynu, która przybywa do Belfastu, by dorwać seryjnego mordercę kobiet, to przede wszystkim "The Gillian Anderson Show". Jamie Dornan, owszem, jest bardzo dobry w roli psychopaty, fabuła wypełniona psychologicznymi gierkami potrafi rzeczywiście wkręcić, ale bez dawnej agentki Scully "The Fall" prawdopodobnie nie stałoby się aż takim hitem.
Anderson wciela się w det. Stellę Gibson, która jednocześnie jest uosobieniem kobiecej siły i wrażliwości. To jedna z najbardziej skomplikowanych psychologicznie postaci policjantek, jakie kiedykolwiek widzieliśmy na małym ekranie – niewątpliwie feministka i kobieta walcząca o sprawiedliwość w świecie, w którym mężczyźni często są albo oprawcami, albo idiotami. Osoba na pozór bardzo spokojna, by nie powiedzieć lodowata – ale też taka, która ma w sobie mnóstwo emocji i determinację, by walczyć do samego końca. W rozmowach z ofiarami wykazuje zaskakująco dużo empatii, z kolei w rozmowach z psychopatą, którego ściga, potrafi pokazać mroczną stronę.
Po trzech sezonach – więcej prawdopodobnie nie będzie, ale nie ogłoszono oficjalnie końca serialu – nikt z nas tak do końca nie wie, co o tej bohaterce sądzić, jaka ona jest naprawdę i jak daleko idąca była jej fascynacja osobą ściganego psychopaty. Jedno za to wiemy na pewno – "The Fall" przyniósł nam nie tylko szalenie interesującą postać policjantki o blond włosach i twarzy Dany Scully, ale również jeden z najbardziej fascynujących obrazów kobiecości. [Marta Wawrzyn]
"Forbryderlsen"
Już legendarny duński serial, który zapoczątkował falę mniej i bardziej oczywistych przeróbek, a także ogromną modę na coś, co dziś nazywamy "nordic noir". I choć powstało potem naprawdę sporo znakomitych, niekoniecznie tylko skandynawskich produkcji, które można podciągnąć pod ten nurt, ja nadal największy sentyment mam do ich pierwowzoru. A właściwie to w głównej mierze do jego bohaterki, detektyw Sary Lund.
Grana przez Sofie Gråbøl postać to nie tylko prawdziwa ikona w kręgach miłośników wełnianych swetrów, ale przede wszystkim pierwszorzędny stróż prawa. Pani detektyw równie chłodna jak klimat, w którym przyszło jej pracować, metodycznie wyjaśniająca nawet najbardziej skomplikowane sprawy. Tych wystarczyło na trzy, wciągające jak mało co sezony, w trakcie których trudno się nie przywiązać do zdystansowanej i w wielu aspektach kompletnie nieradzącej sobie z życiem bohaterki.
Co innego jednak życie osobiste, a co innego praca – w tej Sara Lund nie ma sobie równych. Podobnie zresztą jak "Forbrydelsen", które mimo upływu lat ciągle pozostaje wzorem tego, jak należy robić klasyczne serialowe kryminały. [Mateusz Piesowicz]
"Prime Suspect"
Mam oczywiście na myśli ten jeden jedyny "Prime Suspect" – nie amerykańską podróbkę z Marią Bello i tym bardziej nie prequel ze Stefanie Martini, który nie dorasta oryginałowi do pięt. Po części dlatego, że zadanie miał naprawdę trudne, bo mówimy o serialu, który miał genialną odtwórczynię głównej roli – niejaką Helen Mirren, znacie? – i idealnie trafił w swój czas.
Oczywiście, środowiska policyjne były, są i jeszcze długo będą zmaskulinizowane – w rzeczywistości, w amerykańskich serialach, wszędzie. Ale w latach 90., kiedy debiutował "Prime Suspect", walka prowadzona przez panią detektyw Jane Tennison wydawała się być uzasadniona jak nigdy. Świat się gwałtownie zmieniał, kobiety jeszcze musiały udowadniać, że mogą robić to wszystko co faceci, poszanowania swoich praw domagały się różne mniejszości.
Jane Tennison walczyła o równość i sprawiedliwość naprawdę ostro i nikomu nie przeszkadzało to, że nie była przy tym subtelna. To było coś ważnego, prawie każda sprawa tygodnia była z gatunku ciężkich i trudnych, a główna bohaterka nieustannie zmagała się z psychicznymi skutkami swojej pracy, popadając chociażby w alkoholizm. Dziś to postać bez mała kultowa, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Szkoda, że próba jej odmłodzenia nieszczególnie się udała – ale po oryginał warto sięgnąć, choćby po to aby zobaczyć, jak przyszła królowa grała jedną z najbardziej wyrazistych policjantek w historii telewizji. [Marta Wawrzyn]
"Broadchurch"
Niedawno zakończony 3. sezon był zarazem ostatnim aktem serialu, który pożegnał się z widzami w całkiem niezłym stylu, pozostawiając za sobą wspomnienie jednego z lepszych brytyjskich kryminałów ostatnich lat. Spora w tym oczywiście zasługa scenariusza, który w swoich najlepszych momentach potrafił uderzać w bardzo emocjonalne tony, dodając do nich precyzyjnie skonstruowaną zagadkę i składając się w mozaikę, której układanie sprawiało za każdym razem sporą przyjemność.
Jeśli jednak miałbym wymienić tylko jeden element wyróżniający "Broadchurch" wśród konkurencji, byłaby to zdecydowanie para głównych bohaterów, czyli detektywów Ellie Miller (Olivia Colman) i Aleca Hardy'ego (David Tennant). Czyżbyśmy więc musieli nieco naciągać, by brytyjski serial mógł znaleźć się w tym zestawieniu? Nie do końca, bo choć szpakowaty detektyw to zdecydowanie bohater zapadający w pamięć, trzeba uczciwie przyznać, że duszą i sercem "Broadchurch" od samego początku była jego partnerka.
Zwykła, lokalna policjantka skradła show swojemu towarzyszowi, wnosząc do opowieści tonę prostolinijnego charakteru i dodając do kryminału proste emocje. Fakt jej osobistego zaangażowania w sprawę był tu od początku mocno podkreślany, a ekspresyjna gra Olivii Colman nadała jej rzadko spotykanej w kryminalnej historii autentyczności. W duecie z Tennantem to ona odgrywała tę postać, z którą łatwiej się było utożsamiać i zrozumieć, że przeżywa dokładnie to samo, co wszyscy dookoła. Trudno sobie wyobrazić, by "Broadchurch" mogło odnieść choć w połowie tak duży sukces, gdyby jej tam zabrakło. [Mateusz Piesowicz]
"Top of the Lake"
Serial, w którym od samej fabuły bardziej liczą się dwie rzeczy – niesamowita, oniryczna atmosfera i świetnie napisane kobiece postacie, z det. Robin Griffin (Elisabeth Moss) na czele. "Top of the Lake" to serial stworzony przez kobiety (m.in. Jane Campion, reżyserkę "Fortepianu") i pokazujący świat z kobiecego punktu widzenia. Obrazy męskości nie są więc tutaj najbardziej pozytywne z możliwych – mężczyźni gwałcą kobiety, uprawiają seks z nieletnimi i dokonują prawdziwie odrażających czynów. Zaś Robin, która kiedyś sama przeszła piekło, jest na to wyczulona i ma w sobie dużo determinacji, by pomagać ofiarom takich przestępstw.
Niezwykły klimat nowozelandzkiego miejsca zwanego Rajem, silne i kruche jednocześnie bohaterki oraz walka o to, by sprawiedliwości stało się zadość, łączą się w wyjątkową całość, która trafi nie tylko do feministek. "Top of the Lake" to serial, który ma coś do powiedzenia i który mówi to na swój własny, wyjątkowy sposób. To serial łączący w sobie kobiecą wrażliwość i poczucie solidarności z klasycznym kryminałem, a także oniryzmem i magią rodem z "Twin Peaks". To też serial, który nie bez powodu przyniósł Złoty Glob Elisabeth Moss.
Wszystko wskazuje na to, że 2. sezon – który będzie pod koniec wakacji w Ale kino+ – nie zmieni się pod tym względem. Co prawda tajemnicze nowozelandzkie Laketop zamienimy na australijskie Sydney, ale tematyka będzie podobna. Robin odkryje na plaży ciało dziewczynki azjatyckiego pochodzenia, która nie utonęła przypadkiem, tylko została zabita. Do obsady dołączą m.in. Nicole Kidman i Gwendoline Christie (Brienne z "Gry o tron"), a o facetach nic w tym momencie nie słychać. Co każe przypuszczać, że "Top of the Lake" pozostanie serialem w duchu feministycznym i że znów wszystko kręcić się będzie wokół granej przez Elisabeth Moss policjantki. [Marta Wawrzyn]
"Fargo"
Amerykański rodzynek w zestawieniu, ale absolutnie nie mogliśmy go tu pominąć, bo myśląc o wyrazistych rolach kobiecych w serialach, które przynajmniej w pewnym stopniu można sklasyfikować jako kryminały, "Fargo" przychodzi do głowy jako jeden z pierwszych przykładów. Niezwykła w każdym calu antologia inspirowana filmem braci Coen właśnie bawi nas swoim 3. sezonem i podobnie jak w poprzednich, znów można mówić o tym, że panie kradną show swoim ekranowym partnerom.
Tym razem za sprawą niejakiej Glorii Burgle (Carrie Coon), lokalnej policjantki z Minnesoty, wplątanej w aferę, której rozmiarów pewnie się jeszcze nie domyśla. Podobnie rzecz wyglądała w 1. sezonie, gdy z krwawym szaleństwem mierzyła się Molly Solverson (Allison Tolman), odznaczając się największym rozsądkiem i odwagą pośród towarzyszących jej mężczyzn. Troszkę inaczej akcenty porozkładał cofający się w przeszłość sezon numer 2, ale i tutaj pierwsze skrzypce grała przecież Peggy Blumquist (Kirsten Dunst), jedna z najbardziej pamiętnych kobiecych postaci w telewizji ostatnich lat, a i innych świetnych bohaterek nie brakowało.
Ma się więc czym pochwalić "Fargo" w kwestii silnych damskich charakterów i choć trudno je w stu procentach zestawiać z bardziej typowymi przedstawieniami z innych serialowych kryminałów, łatwo zauważyć spore podobieństwa. W często groteskowym szaleństwie, jakim jest męski świat serialu, kobieta stanowi zwykle fundament zdrowego rozsądku i prawdziwą opokę w pozbawionej logiki rzeczywistości. Trzeźwo myśląca i twardo stąpająca po ziemi bohaterka (choć oczywiście z wyjątkami) to stały element krwawego krajobrazu "Fargo" i jedna z największych zalet każdej odsłony serialu. Nic nie zapowiada, by tym razem miało być inaczej. [Mateusz Piesowicz]