Krok w stronę dojrzałości. "Unbreakable Kimmy Schmidt" – spoilerowa recenzja 3. sezonu
Michał Paszkowski
22 maja 2017, 13:02
"Unbreakable Kimmy Schmidt" (Fot. Netflix)
Po fenomenalnym 2. sezonie oczekiwania wobec "Unbreakable Kimmy Schmidt" były bardzo wysokie. Czy serial im sprostał? Dla tych, którzy zdążyli już obejrzeć wszystkie 13 odcinków – spoilerowa recenzja.
Po fenomenalnym 2. sezonie oczekiwania wobec "Unbreakable Kimmy Schmidt" były bardzo wysokie. Czy serial im sprostał? Dla tych, którzy zdążyli już obejrzeć wszystkie 13 odcinków – spoilerowa recenzja.
Już na początku 1. sezonu "Unbreakable Kimmy Schmidt" pokazała, że choć nie boi się flirtować z absurdem, to jednak w konsekwentny sposób ma zamiar opowiadać historię kobiety, która spędziła kilkanaście lat pod ziemią, i realistycznie pokaże efekty, jak to przeżycie na nią wpłynęło. Szczery i niewinny zachwyt Kimmy (Ellie Kemper) nad światem poza bunkrem podszyty był represjonowanymi traumami, z którymi przynajmniej częściowo udało jej się uporać w finale 2. sezonu, zwieńczającym wieloodcinkowy i bardzo satysfakcjonujący wątek. Wydawałoby się, że wszystkie problemy Kimmy zostały rozwiązane, więc w jaką stronę teraz mógłby podążyć serial? Z tego wyzwania, twórcy "Kimmy Schmidt" wywiązali się w 3. sezonie co najmniej dobrze (choć nie bez pewnych zastrzeżeń).
To, jak ogromną zmianę przeszła Kimmy od momentu, kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy ją wychodząca na powierzchnię ziemi, idealnie podsumowuje odcinek otwierający nową serię. Konfrontacja bohaterki z wielebnym Wayne'em (Jon Hamm) w poprzednich sezonach mogłaby być podstawą dla dłuższego wątku, natomiast tutaj stanowi zaledwie krótką historię, w której Kimmy wykorzystuje swoją silniejszą pozycję względem pastora, tak aby rozwiązać problem z korzyścią dla niej samej.
Kimmy gotowa jest na nowy etap w życiu, jednak scenarzyści słusznie nie zapominają o tym, że jej traumatyczne doświadczenie nie zostaje kompletnie wymazane z pamięci, tylko nadal w pewnym stopniu wpływa na jej losy. Jednocześnie 3. sezon nie dostarcza nam większej emocjonalnej podróży Kimmy, kończącej się dla bohaterki przełomem, w stylu tych, do których przyzwyczaiły nas poprzednie sezony, a w szczególności drugi. W rezultacie dostajemy serię pojedynczych przygód, które, choć nadal naładowane są do pełna dowcipami, to nie niosą tak silnego ładunku emocjonalnego jak poprzednie serie.
Oczywiście nie twierdzę, że 3. sezonowi brakuje jakiegokolwiek wspólnego mianownika, bo temat "Kimmy w college'u" daje bohaterce nawet więcej szans niż wcześniej na odkrywanie odcieni szarości w świecie, który dotychczas postrzegała raczej w kategoriach dobry/zły. Odcinki w tej serii to bardziej lekcje, które Kimmy dostaje na temat wszystkiego, od googlowania znajomych po zorganizowaną religię. Ten bardziej epizodyczny charakter sezonu naturalnie sprawia, że niektóre odsłony są po prostu bardziej udane od innych, ale na szczęście wszystkie mogą pochwalić się charakterystyczną dla seriali Tiny Fey dozą kreskówkowej abstrakcji.
Szkoda tylko, że przy okazji cierpią na tym większe wątki. Na przykład relacja Kimmy z Perrym (Daveed Diggs), która obiecuje ciekawszą historię, a jednak pozostaje w zawieszeniu pod koniec sezonu, być może z myślą o rozwinięciu jej w kolejnym. Choć finałowy odcinek daje nam pojęcie o tym, gdzie może dalej prowadzić historia Kimmy, scenarzyści będą musieli znaleźć nowy sposób na opowiedzenie jej w taki sposób, aby serial nadal oferował coś równie świeżego i satysfakcjonującego jak wcześniej.
Być może nawet większą podróż niż Kimmy odbyła w tym sezonie Jacqueline (Jane Krakowski), która zwieńczyła swoją drogę do akceptacji własnej tożsamości dzięki wygranej walce z Washington Redskins. Przemianowanie drużyny na Washington Gun-Takers jest nie tylko świetną konkluzją, która idealnie wpasowuje się do świata "Kimmy Schmidt", ale stanowi też element serialu, którego nie zobaczylibyśmy w standardowej telewizji. Tina Fey przyznała, że gdyby serial, tak jak pierwotnie to było w planach, powstawał dla NBC, wątek o walce z rasistowską nazwą drużyny NFL nie byłby na rękę reklamodawcom w stacji, która transmituje mecze futbolowe. I choć walka z Redskins okazała się idealnym wyzwaniem dla Jacqueline, to jednak szkoda, że nie było nam dane zobaczyć więcej Davida Crossa w roli Russa, który uzupełnia długą listę drugoplanowych bohaterów "Kimmy Schmidt", uświetniających serial, a pojawiających się bardzo rzadko. Na szczycie tej listy znajduje się oczywiście Amy Sedaris, która jako Mimi pojawiła się w zaledwie dwóch odcinkach, ale za to była w stanie skraść wszystkie swoje sceny.
3. sezon podarował nam za to więcej Lilian (Carol Kane) niż kiedykolwiek wcześniej, co dla serialu mogło stanowić tylko ogromną korzyść. Jej ciągnąca się dalej walka z gentryfikacją może nie była już tak angażująca jak w poprzednim sezonie (argumenty Lilian przeciwko korporacjom usprawniającym dzielnicę wypadały, delikatnie mówiąc, nieprzekonująco, kiedy woda z kranów w jej kamienicy przypominała bardziej sok marchwiowy), za to historia związku z Artiem Goodmanem (Peter Riegert) okazała się być emocjonalnym sercem sezonu. Ten wątek, w unikalnym dla "Kimmy Schmidt" stylu, zaprezentował jak serial, wychodząc z wydawałoby się absurdalnej historii kobiety, która przypadkowo zastrzeliła swojego męża, po czym zamurowała go w ścianie własnego domu, potrafi szczerze wzruszyć. Zobaczyliśmy bowiem kogoś, kto cały czas żywi uczucia do zmarłego małżonka, przez co nieustannie żyje w przeszłości.
To łączenie szaleństw i uczuć widać także w historii Titusa (Tituss Burgess), który z jednej strony na swój lemoniadowy sposób przeżywał rozstanie z Mickeyem, a z drugiej był bohaterem jednego z najlepszych i najbardziej zwariowanych powracających gagów w tym sezonie, czyli tego z kanibalizmem. Elementy owianej tajemnicą historii z rejsu, które pojawiały się tu i ówdzie w pierwszej połowie sezonu, były jedynie przystawką do totalnie szalonej, jak na ten serial przystało, historii z udziałem Dionne Warwick, małych szaparagów i toksycznej wody z basenu. Jego desperackie zapewnienie: "Nie zjadłem Dionne Warwick!" to zdecydowanie mój ulubiony moment Titusa z całego sezonu. Co więcej, chyba nikt nie byłby w stanie wcielić się we wspomnianą piosenkarkę lepiej niż zrobiła to Maya Rudolph, która już wielokrotnie za czasów swoich występów w "Saturday Night Live" udowadniała, że idealnie sprawdza się w rolach przerysowanych diw.
Niesprawiedliwie byłoby więc powiedzieć, ze 3. sezon "Unbreakable Kimmy Schmidt" rozczarowuje, gdyż nadal jest to fantastyczna komedia, pełna tych elementów, które sprawiły, że w serialu można było zakochać się od pierwszego wejrzenia. Piosenka "Boobs in California" jest kolejnym serialowym hitem, który zostaje w głowie jeszcze długo po obejrzeniu sezonu i przypomina się w tych momentach, kiedy najmniej się można tego spodziewać. Główne postaci, pomimo że cały czas ewoluują, nadal tworzą oryginalną grupę nowojorskich przyjaciół, które w "normalniejszych" sitcomach raczej nie zadawałyby się ze sobą. No i oczywiście gwiazdy specjalne, jak chociażby Rachel Dratch, dla której wcielenie się w zaledwie jedną postać byłoby chyba za proste, tylko zachęcają do dalszego oglądania i wypatrywania kolejnych znanych twarzy.
Nie da się jednak oprzeć wrażeniu, że 3. sezon nie jest w stanie dosięgnąć poprzeczki postawionej przez poprzednią serię. Szalona mieszanka, jaką jest "Kimmy Schmidt", sprawdza się w tym sezonie bardziej na poziomie poszczególnych odcinków, niż całego sezonu, jak w latach poprzednich. Być może jednak ta epizodyczność jest czymś, co wyróżnia "Unbreakable Kimmy Schmidt" na tle innych produkcji Netfliksa, faworyzujących konstrukcję sezonu jako kilkugodzinnego filmu. Na serialu Tiny Fey i Roberta Carlocka cały czas można polegać, jeśli chce się dostać zwariowaną i komiczną historię zaserwowaną w stanowiących swoją małą całość odcinkach, które nadal serwują niezliczone ilości gagów i popkulturowych odniesień.
I chociażby dlatego ten sitcom cały czas warty jest miłości najwierniejszych fanów i uwagi miłośników dobrej telewizji.