Nasz top 10: Najlepsze seriale maja 2017
Redakcja
10 czerwca 2017, 20:02
"Pozostawieni" (Fot. HBO)
Zamykamy serialowy maj, w którym "Pozostawieni" zyskali niespodziewanego konkurenta prosto z Netfliksa. Doceniamy także "American Gods", "I Love Dick" czy ostatnie odcinki 5. sezonu "The Americans".
Zamykamy serialowy maj, w którym "Pozostawieni" zyskali niespodziewanego konkurenta prosto z Netfliksa. Doceniamy także "American Gods", "I Love Dick" czy ostatnie odcinki 5. sezonu "The Americans".
10. "Casual" (powrót na listę)
Słodko-gorzkich komedii mamy pod dostatkiem, ale niewiele z nich może się równać poziomem z "Casual". Pozycję skromnej produkcji Hulu potwierdza jej 3. sezon, w którym właściwie nie zmieniło się nic, a mimo to losy Alexa, Valerie i Laury ogląda się nadal z równie dużą przyjemnością co zawsze. Raz z uśmiechem, innym razem ze wzruszeniem, a najczęściej z uczuciem czegoś pośrodku wymieszanym dodatkowo z lekkim zażenowaniem.
Bo bohaterowie "Casual", choć z całych sił starają się zrobić znaczący krok do przodu w swoich życiach, niezmiennie tkwią w tym samym miejscu. Zmieniają się tylko problemy, z jakimi akurat muszą się zmagać – w tym takie, które sami na siebie ściągają. Tym razem mamy choćby rozstanie rodzeństwa, które nikomu nie wychodzi na dobre, bezskuteczne poszukiwanie zajęcia lepszego niż wynajmowanie pokojów obcym ludziom, torpedowanie kolejnych szans na coś dobrego przez absurdalne zachowania, itd. A jeśli to za mało, to zawsze można liczyć na rodziców, że podrzucą komuś niespodziankę w stylu brata, o którym nie ma się pojęcia. Terapeuta potrzebny od zaraz!
Przełomów zatem nie ma, ani u bohaterów, ani w samym serialu, ale chyba nikt na nie szczególnie nie liczył. "Casual" nie jest wszak tym rodzajem opowieści, po której oczekujemy satysfakcjonujących rozwiązań. Tu chodzi o ludzi i stertę na pozór banalnych, ale w praktyce nierozwiązywalnych problemów, które los ku naszej uciesze ciągle rzuca im pod nogi. Od czasu do czasu przyda się też coś magicznego, jak sentymentalna podróż nocą przez Burbank z prochami ojca w worku. Ot, "Casual" w pigułce. [Mateusz Piesowicz]
9. "Better Call Saul" (spadek z 6. miejsca)
Dziwny to był miesiąc dla Jimmy'ego McGilla. Z jednej strony doszło do spodziewanej od dawna konfrontacji z Chuckiem, co zaowocowało jednym z najbardziej pamiętnych odcinków całego serialu i zakończyło się wielkim triumfem naszego bohatera, z drugiej jednak, jego efekty są bardziej niż rozczarowujące. Wprawdzie brata udało się pokonać i publicznie skompromitować, ale Jimmy i tak musi swoje odcierpieć – a wymuszony urlop wyraźnie mu nie służy.
Co innego z Saulem Goodmanem, który jest wręcz stworzony do wykorzystywania nadarzających się okazji. Tych natomiast trafia się coraz więcej, a co za tym idzie, Jimmy'emu coraz trudniej jest utrzymać na wodzy swoje alter ego. To nie jest wprawdzie jeszcze odzianym w bajecznie kolorowe garnitury prawnikiem pomagającym najgorszym typom na świecie, ale nie można mieć wątpliwości, że przemiana dokonuje się właśnie w tym momencie na naszych oczach.
Podobnie zresztą jak wiele innych rzeczy, bo "Better Call Saul" w dalszym ciągu kontynuuje swoją strategię stopniowego i cierpliwego posuwania akcji do przodu przez pieczołowite układanie kolejnych elementów. A to Hector Salamanca nadepnie na odcisk Gusowi Fringowi, a to sprawy w swoje ręce zacznie brać Nacho, a to wplącze się w całą sytuację Mike i tak dalej, po nitce do kłębka, aż dotrzemy do tytułowego bohatera. Wyraźnie czuć, że coś dużego wisi w powietrzu. [Mateusz Piesowicz]
8. "Fargo" (spadek z 5. miejsca)
Nie da się ukryć, że 3. sezon "Fargo" ma swoje problemy. Zdecydowanie brakuje emocji, bohaterowie nie robią takiego wrażenia, jak we wcześniejszych odsłonach, a i sama historia ma trudności z utrzymaniem odpowiedniego tempa. Nie zmienia to jednak faktu, że ciągle mamy do czynienia z telewizją na bardzo wysokim poziomie, która momentami potrafi całkiem od niechcenia opowiedzieć pozornie błahą historię i uczynić z niej coś wielkiego. Z takim przypadkiem mieliśmy do czynienia w odcinku "The Law of Non-Contradiction", w którym przenieśliśmy się na godzinę do Los Angeles, poznaliśmy historię niejakiego Thaddeusa Mobleya, a także animowanego robota zwanego Minskym. Abstrakcja, ostatecznie niemająca wiele wspólnego z resztą fabuły, ale ile w tym emocji!
Można tylko żałować, że główna część opowieści nie trzymała tego samego poziomu, co ostatecznie poskutkowało takim, a nie innym miejscem "Fargo" w naszym rankingu. Oczywiście Noah Hawley nadal jest sobą i potrafi w najmniej spodziewanym momencie porządnie zaskoczyć (ręka w górę, kto przewidywał taki rozwój sytuacji między braćmi Stussy) albo stworzyć realizacyjną perełkę, o której nikt inny nawet by nie pomyślał. Dzięki temu napędzaną zbiegami okoliczności i nieporozumieniami historię w dalszym ciągu ogląda się co najmniej dobrze. Dodajmy jeszcze Ewana McGregora, który wreszcie pokazał, na co go stać i mamy może nie najlepsze "Fargo", ale sprytnie skonstruowaną i wciągającą fabułę, której nie sposób przewidzieć. Mało? [Mateusz Piesowicz]
7. "American Gods" (nowość na liście)
Brutalna, na wskroś amerykańska i pysznie przerysowana opowieść o tym, w co wierzymy, idąc przez ten świat, i jakim bogom służymy po drodze. Opowieść, której bohaterowie nie mają zwyczaju jeździć autostradami, co pozwala i im, i nam lepiej zapoznać się ze współczesną Ameryką i tym, co siedzi w jej duszy. A przy okazji często też naszej, bo "American Gods" na wielu poziomach jest jak najbardziej uniwersalne, prezentując bogów, którzy wszędzie rządzą. Media, kasa, używki czy nowe gadżety to przecież obsesje nie tylko amerykańskie. Sama serialowa historia, podobnie jak książka Neila Gaimana, pozostaje jednak bardzo amerykańska.
Spójrzcie choćby na Laurę Moon (rewelacyjna Emily Browning), dziewczynę z małego miasteczka, która zawsze marzyła o czymś więcej. Ameryka to ona. Ameryka to także tacy panowie jak Cień (Ricky Whittle), którzy wplątują się w kłopoty, nawet jeśli jedyne, o czym marzą, to chodzić codziennie do tej samej pracy i wracać do swojej kobiety. W tym przypadku jednak amerykańskie archetypy ścierają się z czymś więcej, ze światem, w którym zapominani, starzy bogowie walczą z nowymi. Światem fantastycznym, rządzących się własnymi prawami i mającym niesamowitą atmosferę, jak na serial Bryana Fullera przystało.
"American Gods" zdecydowanie nie jest rozrywką dla każdego, co zresztą można powiedzieć o każdej produkcji twórcy "Hannibala". To historia, która snuje się dość powoli, dając dużo czasu na efektowne przerywniki i aktorskie popisy. Praktycznie w każdym odcinku błyszczy Ian McShane, świetni są także Peter Stormare, Orlando Jones, Pablo Schreiber czy Gillian Anderson, prezentująca kolejne twarze swojej nietypowej bohaterki. Całość jest mroczna, klimatyczna i na swój sposób piękna. A do tego dostępna na Amazonie zaraz po premierze w USA. [Marta Wawrzyn]
6. "The Americans" (awans z 8. miejsca)
Twórcy "The Americans" w przedostatnim sezonie zrezygnowali z fajerwerków, stawiając na emocje i tworzenie podbudowy pod to, co dopiero przyjdzie. Owszem, były doskonałe odcinki, jak "Darkroom", ale na wybuchowy koniec świata jeszcze czekamy. I oby to czekanie w każdym serialu wyglądało tak jak tutaj.
Imponuje sposób, w jaki budowane są postacie Philipa i Elizabeth, których poznaliśmy w poprzednich sezonach z każdej możliwej strony – jako rodziców, bezwzględnych morderców, dwójkę ludzi żyjących wygodnie na amerykańskim przedmieściu. To wszystko zawsze było skomplikowane w ich przypadku. A teraz stało się już nie do zniesienia. Mamy przed sobą dwójkę strasznie zmęczonych ludzi, którzy marzą już tylko o powrocie do domu, bez względu na koszta. A jednak nie będzie im dane.
Przeżywane przez nich emocje, a także nietypowe dorastanie ich córki, Paige, o której nawet Gabriel powiedział, że nie powinna była zostać w to wplątana, to najmocniejsze punkty 5. sezonu "The Americans". Radzieccy szpiedzy jeszcze nigdy nie byli tak ludzcy jak tej wiosny. I wątpię, żeby miała ich za to spotkać nagroda. [Marta Wawrzyn]
5. "I Love Dick" (nowość na liście)
Serial Jill Soloway, który wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Można tu dostrzec coś z komediodramatu, coś z filmu indie, ale całość nie jest już taka prosta do zdefiniowania. Na pewno to jedna z najoryginalniejszych rzeczy, jakie ostatnio widziałam. Bohaterami "I Love Dick" są artyści, którzy z różnych powodów zaszywają się w hipsterskiej oazie w małym miasteczku w Teksasie. Prowadzi ją niejaki Dick – nie Richard, nie Ricky, tylko Dick – który jest równie trudną do zdefiniowania figurą co sam serial. Ile w nim artysty, a ile pozera? Nie wiemy tego do końca, ale wiemy, że i my byśmy się obejrzeli za Kevinem Baconem jadącym konno przez miasto w kowbojskim kapeluszu.
Na Dicka zwraca także uwagę Chris (bez mała genialna w tej roli Kathryn Hahn), autorka filmów niezależnych, która przyjeżdża tutaj z Nowego Jorku razem ze swoim mężem, Sylvère'em (Griffin Dunne), mającym ambicje, by opowiedzieć w jakiś nowy sposób historię Holokaustu. "Holokaustowa żona" bardzo szybko dostaje niezrozumiałej dla samej siebie obsesji na punkcie Dicka, która objawia się pisaniem listów o miłości, pożądaniu, seksie.
Kierunki, w jakich ta opowieść się toczy, są doprawdy zadziwiające, ale nie zmienia się jedno. "I Love Dick" pozostaje surowym, autentycznym portretem kobiecości, pokazanej od tych stron, o których niekoniecznie mówi się na co dzień. Chris to kobieta, w której – co jest zaskakujące dla niej samej – budzi się szalone pożądanie, jakiego od dawna nie czuła. Romans jest tutaj czysto teoretyczny, a Dick jest bardziej muzą niż kochankiem, co najpiękniej pokazuje odcinek "A Short History of Weird Girls", w którym listy do kowboja piszą także inne panie.
"I Love Dick" to serial o kobietach, o tym, co mogą, a czego nie mogą, co wypada, a co nie. Mam nadzieję, że powstanie 2. sezon, bo to niezwykły, odważny serial, zarówno pod względem treści, jak i formy. [Marta Wawrzyn]
4. "Twin Peaks" (nowość na liście)
Właściwie jedynym pewnikiem przed premierą nowego "Twin Peaks" było to, że David Lynch znowu namiesza i nie da się zamknąć w prostych definicjach. Tak też się stało, przez co napisanie o jego powrocie do telewizji po ponad ćwierć wieku czegoś jednoznacznego graniczy z cudem, o ile oczywiście nie będziemy się kierować skrajnymi emocjami. Odrzucając je, można bez problemu odnaleźć w serialu sporo wad (na czele z fabularną fragmentarycznością), ale nie trzeba też naginać rzeczywistości, by powiedzieć, że ponowna wizyta w tytułowym miasteczku (i nie tylko) to rzecz jedyna w swoim rodzaju.
"Twin Peaks" wymyka się ogólnie przyjętym serialowym klasyfikacjom, mieszając ze sobą surrealizm (może nawet w zbyt dużej dawce), groteskę i powagę, tworząc mozaikę tak urozmaiconą i do niczego niepodobną, że nie może dziwić fakt, iż wielu serial porzuca, nie odnajdując w nim tego, czego się spodziewali. Ryzykowna to strategia, która ostatecznie może skończyć się zarówno sukcesem, jak i wielką klęską Lyncha. My póki co jesteśmy na tak, bo nie możemy ukryć faktu, że powrót do serialu najzwyczajniej w świecie sprawił nam przyjemność. A może to po prostu fakt, że Kyle MacLachlan znów jest w świetnej formie?
Nie, to nie tylko on. Znane twarze, miejsca, klimat – to wszystko w "Twin Peaks" jest, nawet jeśli nie wygląda identycznie, jak przed laty. Tak, to zupełnie inny serial, ale zachowujący jedynego w swoim rodzaju ducha odrębności i wyjątkowości na tle telewizyjnej konkurencji. A przy okazji dodający do układanki mnóstwo nowych elementów, których przeznaczenia można się tylko domyślać, podziwiając przy okazji zręczność Lyncha w kreowaniu pociągającej, ekranowej wizji. Niekoniecznie zrozumiałej, absolutnie nie zawsze równie udanej, ale bawiącej i wciągającej jak mało co. Nadal mam wiele obaw przed kolejnymi odcinkami, ale co najmniej jedną mogę już zdecydowanie odstawić w kąt: "Twin Peaks" nam nie spowszedniało. [Mateusz Piesowicz]
3. "Opowieść podręcznej" (spadek z 2. miejsca)
Serialowa adaptacja kultowej powieści Margaret Atwood zrobiła na nas piorunujące wrażenie w kwietniu, przy pierwszym kontakcie. Kiedy oglądaliśmy majowe odcinki, byliśmy już do tego paraliżującego koszmaru w pewnym stopniu przyzwyczajeni i zaczęliśmy patrzeć chłodniejszym okiem na to, z jakich elementów buduje swój świat "Opowieść podręcznej". Jak w każdej dystopii, jest tu sporo schematów, które nie zawsze działają tak jak powinny. Stąd niewielki spadek na naszej liście.
Ale nawet jeśli nie wszystko w "Opowieści podręcznej" wydaje nam się wciąż tak samo genialne i przerażające, to wciąż jest serialowa pierwsza liga. Z zapartym tchem oglądaliśmy próbę ucieczki June i Moiry, szaloną jazdę Emily (ależ świetna była Alexis Bledel w tej roli!), wizytę meksykańskiej delegacji czy podróż Luke'a na druga stronę, do Kanady. Świat serialu został poszerzony, a dzięki retrospekcjom, regularnym wycieczkom poza dom Waterfordów i pokazywaniu perspektywy różnych osób zrozumieliśmy, czemu to koszmarne państwo powstało, jakie ma granice, jak jest postrzegane przez resztę świata i jak udaje mu się utrzymywać swoich obywateli w ryzach.
"Opowieść podręcznej" działa i wydaje się autentyczna, bo z rozmysłem pokazuje świat taki jak nasz, rozpadający się na przestrzeni dosłownie kilku lat i zamieniający się w totalitarny koszmar. Science fiction? Nie trzeba sięgać daleko, aby zrozumieć, że nie. Wystarczy wspomnieć pewnego dżentelmena z wąsikiem, który nie tak dawno temu w błyskawicznym tempie zgotował piekło własnemu narodowi i całej Europie. [Marta Wawrzyn]
2. "Master of None" (powrót na listę)
Walka o pierwsze miejsce w majowej odsłonie naszego rankingu trwała do ostatniej chwili, a "Master of None" przegrał ją dosłownie o włos, co świadczy tylko o jednym: 2. sezon serialu Aziza Ansariego otarł się o doskonałość. Nie ma w tym podniosłym stwierdzeniu ani grama kłamstwa, bo nowa odsłona netfliksowego komediodramatu to bez wątpienia jedna z najlepszych produkcji tego roku i absolutny numer jeden w temacie słodko-gorzkich opowieści o tym, jak skomplikowane bywa współczesne życie.
O tym fakcie wiedzieliśmy już wprawdzie doskonale z poprzedniego sezonu, nie ma jednak mowy o powtarzalności. "Master of None" przybrał bowiem w tym roku bardziej złożoną formę, sięgając po różne style i całe spektrum emocji. Poczynając od cudownego hołdu dla włoskiego kina (a szczególnie "Złodziei rowerów"), poprzez sprytnie skonstruowany tryptyk błahych historyjek o nowojorczykach, a skończywszy na pozornie zwyczajnym wątku miłosnym, który poruszy wrażliwe struny w każdym widzu. To oczywiście tylko pierwsze przykłady, które przychodzą mi na myśl, ale mógłbym równie dobrze zamienić je na zupełnie inne, bo w gruncie rzeczy cały ten sezon to absolutna perełka.
Trzeba jeszcze koniecznie podkreślić, że to perełka, która nadal pozostała lekka i bezpretensjonalna w każdych okolicznościach. Nawet wtedy, gdy mówi o sprawach, którym poważne dramaty poświęciłyby całe, piekielnie skomplikowane i trudne w odbiorze sezony. Tutaj w magiczny sposób zmieniają się one we wdzięczne, półgodzinne historie, po obejrzeniu których nie można się pozbyć uśmiechu. To nie jest zwykła, sympatyczna komedia, to dopracowana w najdrobniejszych szczegółach i czasem do bólu szczera opowieść o doskonale nam znanej rzeczywistości, nawet jeśli na pierwszy rzut oka się taką nie wydaje. [Mateusz Piesowicz]
1. "Pozostawieni" (utrzymana pozycja lidera)
Od "G'Day Melbourne", przez "It's a Matt, Matt, Matt, Matt World" i "Certified", aż po "The Most Powerful Man in the World (and His Identical Twin Brother)" – maj to cudowna wycieczka po nieograniczonej wyobraźni Damona Lindelofa, który pokazał nam swoją Australię, orgię z dzielnym lwem Frasierem w roli głównej, nietypową wersją Ostatniej Wieczerzy i wreszcie ostatnią wizytę w tym miejscu, gdzie udawał się Kevin, kiedy znajdował się pomiędzy życiem a śmiercią.
Mnóstwo świeżych, oryginalnych pomysłów, pytania, na które nigdy nie uzyskamy stuprocentowo pewnej odpowiedzi – nie tylko w serialu, ale też w życiu – a przede wszystkim emocje, emocje i jeszcze więcej emocji. Tacy byli w maju "Pozostawieni". Niezwykły serial HBO przyniósł także kilka występów aktorskich, które zostaną w naszej pamięci na długo – o ile finał należał do Carrie Coon, to w poprzednich odcinkach cuda pokazali Amy Brenneman, Christopher Eccleston i oczywiście Justin Theroux, zwiedzający najdziwniejsze ze światów tym razem w dwóch postaciach.
Żaden serial w tym miesiącu – co ja mówię, roku! – nie dostarczył nam tylu powodów do zdziwień, refleksji i autentycznych wzruszeń co "Pozostawieni". A i pod względem kreatywności nie da się tego porównać z niczym. [Marta Wawrzyn]