Ostatnia walka sióstr. "Orphan Black" – recenzja premiery 5. sezonu
Mateusz Piesowicz
11 czerwca 2017, 20:02
"Orphan Black" (Fot. BBC America)
Stęskniliście się za klonami? Donoszę zatem, że Sarah i jej siostry wróciły z ostatnim już sezonem, by ostatecznie rozprawić się ze wszystkimi wrogami. Od razu widać, że nie będzie łatwo. Spoilery.
Stęskniliście się za klonami? Donoszę zatem, że Sarah i jej siostry wróciły z ostatnim już sezonem, by ostatecznie rozprawić się ze wszystkimi wrogami. Od razu widać, że nie będzie łatwo. Spoilery.
"Orphan Black" nie jest jedną z tych produkcji, które zaskakują widzów ciągłymi zmianami konwencji. Na przestrzeni 4 sezonów zdołaliśmy się bardzo dobrze przyzwyczaić do sztuczek używanych przez tutejszych twórców, więc kolejne zwroty akcji, cliffhangery i nieustanne balansowanie bohaterek na granicy życia i śmierci przestały szokować już dawno temu. Popadliśmy wręcz w swego rodzaju marazm i zapętlenie, bo pewnikiem stało się, że za każdym czarnym charakterem i złowrogą instytucją stoi ktoś jeszcze większy. Zapowiedź finałowego sezonu oznaczała jednak, że czas najwyższy na zmiany i odkrycie wszystkich kart. W końcu jeśli nie teraz, to już nigdy.
Mam nadzieję, że twórcy o tym pamiętają i w 9 odcinkach, jakie pozostały do końca serialu, nie zapomną nam wszystkiego wyjaśnić. Bo póki co można powiedzieć tylko tyle, że choć dzieje się sporo i bez dwóch zdań znajdujemy się bardzo blisko rozwiązań, nadal nie wiemy, o co dokładnie chodzi i kto za tym wszystkim stoi. No ale nie będę narzekał, w końcu trafiliśmy do samego "serca Neolucji", jak określa się dość nietypową wioskę o nazwie Revival. Tam właśnie mieszkają ludzie, których celem, z grubsza rzecz biorąc, jest pokonanie śmierci i wynalezienie sposobu na długowieczność. Celem, który przynajmniej w pewnym stopniu udało się już osiągnąć, wszak ich liderem jest niejaki P.T. Westmorland, ponoć całkiem dziarski 170-latek. Tak się przynajmniej mówi, ale że nie widzieliśmy jeszcze rzeczonego osobnika na własne oczy, zalecałbym ostrożność – jakiegoś rodzaju kłamstwo w tej sprawie pasowałoby do "Orphan Black" jak ulał.
Odstawmy jednak przewidywania na bok i skupmy się na tym, co akurat wiemy na pewno i co dotyczy naszych bohaterek. Te bowiem, a to niespodzianka, w większości znów mają tarapaty. Sarah stara się przeżyć i uratować Cosimę, lecz ta ratunku odmawia, chcąc dowiedzieć się więcej o Neolucji. Tej samej, w której łapska wpadła właśnie Alison, nie mając tyle szczęścia co Helena i Donnie. O ile można mówić o szczęściu, gdy kończysz z koszmarnie wyglądającą raną w ciążowym brzuchu. Dzień jak co dzień dla klonów.
I choć brzmi to wszystko jak coś, co już widzieliśmy, nie da się ukryć, że nadal dobrze się to ogląda. Może nawet lepiej niż zwykle, zwłaszcza mając świadomość, że wielkimi krokami zbliżamy się do końca. Znacznie zwiększa to stawkę, powodując, że sytuacje, które wcześniej zbylibyśmy wzruszeniem ramion, tutaj urastają do rangi poważnych wydarzeń (w tym miejscu odnoszę się zwłaszcza do Heleny). Liczę więc na to, że twórcy nie zmienią wcześniej obranego kursu i zamiast rozdrabniać się na kolejne wątki, postawią na to, co zawsze było najmocniejszą stroną ich serialu, czyli relacje między siostrami. Te, choć znów rozdzielone, pozostają bowiem jego emocjonalnymi fundamentami i zdecydowanie najmocniejszymi punktami.
Było to widać w premierowym odcinku 5. sezonu, który tracił w każdej chwili, gdy tylko porzucał klony na rzecz pozostałych bohaterów. Art, Felix i reszta mają swoje role do spełnienia, ale to nie jest i nigdy nie była ich historia, choć twórcy nadal usilnie próbują nas przekonać, że jest inaczej (szczególnie groteskowo wypada wątek Arta i jego nowej partnerki). Nie drodzy państwo, proszę nie zbaczać z tematu, bo serial może na tym tylko ucierpieć. Chcemy Tatiany Maslany, mniejsza z tym, w którym konkretnie wcieleniu.
Tym bardziej, że w każdym z nich zeszłoroczna laureatka Emmy nadal prezentuje się równie dobrze. Czy akurat ćwiczy survival jako Sarah (jasne, że to, co zaatakowało ją w lesie musi mieć związek z Neolucją), czy po raz kolejny przeżywa rozstanie z Delphine jako Cosima (nie wiem, czy jeszcze zobaczymy Evelyne Brochu, ale jeśli nie, to pożegnanie z nią wypadło wyjątkowo marnie), czy emanuje złowrogą aurą jako Rachel (tylko mnie nie przekonały jej zapewnienia o dobrych zamiarach, gdy trzymała w ręku gigantyczną igłę?). Ta ostatnia zresztą otrzymuje tytuł zdecydowanie najbardziej tajemniczej postaci odcinka i to zapewne wokół niej będzie się kręcił główny wątek sezonu.
Co do tego, że będzie nim zjednoczenie sióstr wokół wspólnej sprawy, czyli pokonaniu Neolucji, raczej nie można mieć wątpliwości. O wolności mówi się tu przecież sporo i głośno, a jeszcze za moment do sprawy powinny dołączyć również mniej wykorzystywane do tej pory Krystal i MK. Ciekawe jednak, jaką drogę wybiorą twórcy "Orphan Black". Czy pójdą w czystą akcję i efektowne rozprawienie się z ludźmi, którzy zatruwali życie bohaterek, czy może raczej wybiorą skromniejsze, ale bardziej skupione na emocjach zakończenie?
Premiera wykazuje oznaki obydwu podejść, więc nie będę zgadywał. Ważniejsze, że w jednym i drugim przypadku radzi sobie co najmniej nieźle i pozwala zakładać, że za dziesięć tygodni będę mógł napisać o satysfakcjonującym zamknięciu serialu, który po prostu na takie zasługuje. Do tego czasu proponuję nie zastanawiać się zbytnio nad szczegółami i pozwolić się zaskoczyć. Kto wie, może tym razem twórcom naprawdę się uda?