Serialowa alternatywa: "Seven Types of Ambiguity", czyli między thrillerem a dramatem
Mateusz Piesowicz
14 czerwca 2017, 21:02
"Seven Types of Ambiguity" (Fot. ABC)
Historia wypełniona sekretami, bohaterowie uwikłani w sieć subtelnych powiązań i towarzyszące temu emocje. Niby nic wielkiego, ale stworzyć z tych składników udaną mieszankę to nie lada wyzwanie.
Historia wypełniona sekretami, bohaterowie uwikłani w sieć subtelnych powiązań i towarzyszące temu emocje. Niby nic wielkiego, ale stworzyć z tych składników udaną mieszankę to nie lada wyzwanie.
Twórcy australijskiego "Seven Types of Ambiguity" sprostali mu jednak z naprawdę niezłym skutkiem, tworząc serial wciągający i potrafiący wynagrodzić poświęcony mu czas, nawet jeśli nie zaliczający się do najbardziej odkrywczych produkcji w dziejach telewizji. Adaptacja powieści Elliota Perlmana sięga bowiem po sztuczki, które z pewnością wydadzą się Wam znajome, ale operuje nimi na tyle umiejętnie, by 6 godzin przed ekranem minęło nie wiadomo kiedy. I wcale nie ucieka się przy tym do tandety, ani kosmicznych zwrotów akcji, stawiając na rozsądne budowanie fabuły i stopniowe ujawnianie motywów kierujących tutejszymi bohaterami.
Tych jest natomiast sporo, a całą historię poznamy z perspektywy szóstki z nich (ta zmiana scenariusza względem literackiego pierwowzoru, gdzie narrację prowadziło siedem osób, gryzie się z tytułem, ale w oglądaniu nie przeszkadza), po jednym na odcinek. Zaczynamy od Joe Marina (Alex Dimitriades), przykładnego męża Anny (Leeanna Walsman) i ojca Sama (Harrison Molloy), odnoszącego sukcesy finansisty i ogólnie rzecz biorąc chodzącego ideału – od razu zatem wiadomo, że musi z nim być coś nie tak. Co dokładnie, będziemy odkrywać w miarę rozwoju fabuły, ale od razu informuję, że ukrywający się za fasadą perfekcyjnego życia mężczyzna nie jest w tej opowieści wyjątkiem.
Sekrety ma tu każdy, a jak sam tytuł wskazuje, nie są to rzeczy z gatunku jednoznacznych i łatwych do oceny. "Seven Types of Ambiguity" nurza się po szyję w najróżniejszych odcieniach moralnej szarości, jak ognia unikając tylko czarno-białych przedstawień. Czasem może nawet z tym przesadza, popadając w lekką przesadę i ocierając się o sztuczność, ale nigdy nie przekraczając przy tym granicy śmieszności. Można mieć zastrzeżenia do kilku szczegółów, ale ogólny obraz udało się twórcom nieźle wypośrodkować, dzięki czemu powstał serial, któremu nie da się odmówić wiarygodności mimo stopnia rozbudowania fabuły.
Przesadą byłoby jednak stwierdzenie, że ta plącze się w jakieś wyjątkowo skomplikowane wzory. Wręcz przeciwnie, rozwija się całkiem płynnie, bo historia nie skupia się na rozwiązywaniu piętrowej łamigłówki, wychodząc tylko od zawiązania akcji godnego najlepszego thrillera, po czym szybko przeistaczając się w dramat obyczajowy w dużej mierze nastawiony na psychologię postaci. Sam początek tego jednak nie sugeruje, bo oto wspomniany już Joe trafia w sam środek koszmaru, gdy jego syn znika, a wszystko wskazuje na to, że został porwany przez nieznanego mężczyznę.
Łatwo w tym momencie dać się oszukać twórcom sugerującym intrygę na kształt "The Missing" (lub jakiegokolwiek innego serialu o zaginięciu dziecka), ale sprawa szybko się wyjaśnia. Chłopiec jest cały i zdrowy, a winowajca zostaje zatrzymany. I wtedy dopiero zaczyna się robić ciekawie. Na jaw wychodzą skrywane przed sobą nawzajem tajemnice małżeństwa Marinów, a wizerunek ich idealnego związku rozpada się na oczach opinii publicznej niczym domek z kart. Porwanie Sama uruchamia ciąg wydarzeń, w które bezpośrednio zaangażowani zostaną ludzie wcześniej nawet niemający o sobie pojęcia.
Brzmi to wszystko na nośny grunt dla unurzanej w tandecie, pełnej kiczowatych twistów i stojącej na bakier z logiką fabuły, ale "Seven Types of Ambiguity" nie obiera tak banalnego kierunku. Zamiast pytać, co się stało, woli dociec dlaczego i co dokładnie skłania ludzi do irracjonalnych zachowań. Ocenia przez pryzmat prostych emocji, czasem posuniętych do granicy obsesji, a czasem bolesnych, bo nieodwzajemnianych. Stara się zrozumieć każdego ze swoich bohaterów, wiedząc jednocześnie, że o szczęśliwe zakończenia dla kogokolwiek będzie tu bardzo trudno.
Także dlatego, że tutejsze postaci to bez wyjątku ludzie wręcz przesiąknięci smutkiem. Inwestujący w uczucia do niewłaściwych osób, pozbawiani fundamentów, na których do tej pory opierali całe życie, czy zmuszeni do spojrzenia prawdzie w oczy i zmierzenia się z gorzką prawdą na temat samych siebie i swoich bliskich. Praktycznie każdy bohater to gotowy materiał na świetną kreację i trzeba przyznać, że zajmujący się tu castingiem wykonali kawał dobrej roboty. Odtwórcy głównych ról wypadli przekonująco, na duży plus zasłużyła choćby Andrea Demetriades nieuciekająca w stereotyp prostytutki o złotym sercu, czy Hugo Weaving, który jako psychiatra Alex Klima nie pozwala oderwać od siebie wzroku.
Trudno doszukiwać się w "Seven Types of Ambiguity" szczególnej oryginalności. W żadnym z wątków twórcy nie odkrywają Ameryki, budując na znanych schematach i nie zaskakując wyszukanymi pomysłami. Nie ma potrzeby robić jednak z tego powodu serialowi wyrzutów, skoro ogląda się go z przyjemnością, a w bohaterach rozpoznaje prawdziwych ludzi, nie stworzone pod tezę, jednowymiarowe manekiny. Dodajmy jeszcze wpisany w fabułę minimalizm, niespieszne, zbudowane na dialogach tempo i uniwersalną historię, a otrzymamy całość, której miłośnicy dobrze napisanej telewizji przegapić nie powinni.
***
Za dwa tygodnie zajrzymy za naszą zachodnią granicę i sprawdzimy, jak wyglądało życie w Berlinie w latach 50. Zapraszam!