Koszmar z przebłyskami nadziei. "Opowieść podręcznej" – recenzja finału 1. sezonu
Mateusz Piesowicz
15 czerwca 2017, 21:02
"Opowieść podręcznej" (Fot. Hulu)
Nadzieja. Uczucie, którego bohaterki "Opowieści podręcznej" były skutecznie pozbawiane, ale też takie, które nie zgaśnie, póki tli się choćby mała iskierka. Tylko czy w piekle jest na nią miejsce? Spoilery!
Nadzieja. Uczucie, którego bohaterki "Opowieści podręcznej" były skutecznie pozbawiane, ale też takie, które nie zgaśnie, póki tli się choćby mała iskierka. Tylko czy w piekle jest na nią miejsce? Spoilery!
"Opowieść podręcznej" zdecydowanie nie była serialem, którego kolejne odcinki oglądało się lekko, łatwo i przyjemnie. Twórcy nie mieli litości ani dla nas, ani dla swoich bohaterek, którym miast podniesienia na duchu oferowali głównie nowe okropieństwa. Cotygodniowym pytaniem nie było, kiedy to wszystko się skończy, ale gdzie leży granica człowieczeństwa i jak długo zajmie bezdusznemu systemowi wyplenienie jego resztek ze wszystkich tkwiących w tym koszmarze. Po takich doświadczeniach trudno było z nadzieją wyglądać finału. Prędzej niż powiewu optymizmu należało się tu bowiem spodziewać czegoś na kształt odwiedzin w najniższym kręgu piekła.
I nie da się ukryć, że w dużej mierze to właśnie było udziałem naszym i Offred (Elisabeth Moss). W piekielnie mocnych scenach znów można wybierać, zastanawiając się, czy większe wrażenie robiła hipokryzja przemieszana z okrucieństwem w wykonaniu Sereny Joy (Yvonne Strahovski), czy może jednak kara dla Janine (Madeline Brewer), którą odratowano tylko po to, by skazać na o wiele gorszy rodzaj śmierci. Równie oczywista jak fakt, że serial znów zabrał nas w potworną przejażdżkę, jest jednak wyglądająca z różnych zakamarków tej historii nadzieja. Może złudna i czekająca tylko do początku kolejnego sezonu, by zostać zmiażdżoną przez brutalną rzeczywistość, ale bez wątpienia widoczna.
Czasem w niepozostawiający miejsca na interpretację sposób, jak w przypadku Moiry (Samira Wiley) szczęśliwie przedostającej się do Kanady, innym razem mniej jednoznacznie, jak w końcowym cliffhangerze. Nawet niepewność co do dalszych losów głównej bohaterki nie może jednak zmienić odbioru finału, który przemycił lekkie światełko w tunelu beznadziei, niekoniecznie łagodząc wydźwięk całości, ale dodając do niej emocjonalną warstwę, której wcześniej mogło brakować (a przynajmniej nie była tak wyraźna). Pozornie nie zmieniło się nic, w praktyce całkiem sporo, bo okazało się, że gileadzki mrok można rozjaśnić, a nawet więcej – tylko kilka kroków dzieli go od zupełnie innej rzeczywistości.
Nie oznacza to bynajmniej, że "Opowieść podręcznej" wstępuje zdecydowanym krokiem na zupełnie nową ścieżkę. Wszystko może być przecież tylko okrutną zmyłką pozwalającą nam z optymizmem wyczekiwać kontynuacji, by zgasić go błyskawicznie, gdy tylko czarna furgonetka z June (nie wiem, czy imię Offred jest w tej sytuacji jeszcze aktualne) dotrze do miejsca przeznaczenia. Z tego co wiem, fabuła w dużym stopniu wyczerpała materiał źródłowy, zatem kierunek, w jakim podąży serial dalej, pozostaje w rękach Bruce'a Millera, a my możemy się tylko zastanawiać, jaką drogę obierze twórca.
Na pierwszy rzut oka ma dwa wyjścia. Pierwszym, mocno tu sugerowanym i całkiem naturalnym, zważywszy na zgrabnie układające się okoliczności, jest ścieżka rewolucji z June walczącą o odzyskanie córki u boku Luke'a (O-T Fagbenle) i Moiry. Drugim natomiast jej swoiste przeciwieństwo, z systemem bezwzględnie miażdżącym wszelkie przejawy oporu. Przyznam szczerze, że ani jeden, ani drugi nie przekonuje mnie w stu procentach. W obydwu widać potencjalne niebezpieczeństwa, na czele z groźbą popadnięcia w fabularny marazm, czy zaprzepaszczenia wszystkiego, co udało się zbudować na przestrzeni 1. sezonu.
Dlatego też mam nadzieję, że twórcy wybiorą trzecią możliwość, kontynuując drogę, którą rozpoczęli w finale. Gdy mu się bowiem wyraźnie przyjrzeć, łatwo dostrzec, że zbudowano go na dwóch, przeplatających się ze sobą fundamentach. Choć nie unikano fragmentów łamiących resztki ducha biernego oporu w bohaterce, nie pozwalano im brać góry, przełamując czarną rozpacz pełnymi pozytywnych emocji scenami, które do tej pory bywały tu rzadkością.
Wybierając jedną, postawiłbym na June czytającą listy podręcznych w łazience, bo uwielbiam prostotę, z jaką niemym ofiarom oddano tam głos i pozwolono wypowiedzieć banalną prośbę: "Nie zapomnijcie o nas". Ale to nie koniec, bo była przecież też Moira, głęboko zszokowana ludzkim traktowaniem w obozie dla uchodźców (genialna jest Samira Wiley w tej scenie, mam nadzieję, że w 2. sezonie będzie jej znacznie więcej), czy może i naiwna, ale jakże mocno wybrzmiewająca scena nieposłuszeństwa wobec systemu, który odbiera kobietom nawet prawo do decydowania o własnej śmierci. Nie sposób przyjąć tego wszystkiego na chłodno, nie sposób sprowadzić to do kolejnej, skazanej na niepowodzenie próby. A to pozwala myśleć, że "Opowieść podręcznej" powoli szykuje się do buntu.
W tym momencie do głosu dochodzi jednak druga podstawa tej historii, przypominając, że pięknie, wzruszająco i z pieśnią na ustach to sobie mogą ruszać w bój z opresją w młodzieżowych dystopiach, a nie tutaj. Tutaj buntowniczy duch łamie się na wszelkie dostępne sposoby, im straszliwsze tym lepiej. Finał bardzo zgrabnie zagrał skrajnościami, fundując nam prawdziwą sinusoidę. Raz rzucając pod nogi okruchy nadziei, po czym brutalnie je depcząc, by niedługo potem rozsypać kolejne.
Najlepiej to widać po skomplikowanej relacji Sereny Joy i June. Początkowy gniew i brutalna przemoc szybko musiały tu ulec zmianie na wiadomość o ciąży, ale ta wcale nie dała naszej bohaterce żadnej przewagi. Tortury fizyczne ustąpiły po prostu psychicznym, jeszcze boleśniejszym i pogrążającym ją w totalnej bezsilności. Wściekła jak nigdy i miotająca się niczym ranne zwierzę w klatce, ale pozbawiona wszelkich atutów June (jak genialna jest Elisabeth Moss w tej roli chyba nie trzeba już wspominać, prawda?) mogła pomyśleć, że to koniec. My zresztą też, nie do takich rzeczy zdążyła nas przecież "Opowieść podręcznej" przyzwyczaić.
Tym razem poszedł jednak kolejny sygnał, że to nie pora, by się poddawać. Zachowanie Nicka (Max Minghella), bardzo niejednoznaczne, a przez to pasujące do tej postaci (z którą mam jednak nadzieję, że twórcy coś zrobią, bo na razie trudno o jakiekolwiek wnioski z nim związane) znów odwróciło sytuację do góry nogami. Tak, ten świat to koszmar pod każdym względem, ale może jednak istnieje z niego ucieczka?
"Opowieść podręcznej" opiera się przed podaniem ostatecznej odpowiedzi na to pytanie i sądzę, że powinno w stanie takiego zawieszenia trwać jak najdłużej. Owszem, wiele wskazuje, że zmierzamy prostą drogą ku rebelii, o którą zresztą aż się prosi – jak słusznie zauważyła June, mundury są już nawet gotowe – ale jednocześnie dostajemy coraz to nowe dowody na to, że jej powodzenie nie ma szans. Nie w świecie, którego okrucieństwo zaczyna zaskakiwać nawet jego decydentów. Przekonuje się o tym komendant Waterford (Joseph Fiennes), zorientowawszy się, że dla własnej wygody stworzył potwora, który powoli wymyka mu się z rąk.
Tych drobnych szczegółów, dodających sporo do charakterystyki bohaterów, ale też wiele mówiących o świecie przedstawionym, jest w serialu całe mnóstwo i bardzo bym chciał, by twórcy nadal podążali ich tropem. Bo właśnie to jest najmocniejszy punkt "Opowieści podręcznej", która wykreowała piekło na ziemi i stopniowo czyniła go jeszcze gorszym. Dodawszy do tego tonę emocji i nutę nadziei, udało się stworzyć historię, która bez wątpienia ma swoje słabe punkty, ale ostatecznie nie pogrąża się w tanim szokowaniu (choć czasem zdarza się jej zapomnieć – za drobiazgowe przedstawienie amputacji ręki finał ma ode mnie minus), lecz buduje solidną, opartą na wielowymiarowych postaciach fabułę. Nic tylko kontynuować, nie popadając przy tym w schematy i odpowiednio ważąc koszmar z nadzieją na lepszą przyszłość, a to rzeczywiście może być nowy początek, nie tylko dla June.