Pocztówka z raju. "Riviera" – recenzja nowego brytyjskiego serialu z Julią Stiles
Mateusz Piesowicz
18 czerwca 2017, 19:28
"Riviera" (Fot. Sky Atlantic)
Lazurowe Wybrzeże. Prażące słońce, błękitne morze i luksusy, na które zwykły śmiertelnik pozwolić sobie nie może. Od czego jednak ma się telewizję, jak nie od tego, by spełniać nierealne marzenia?
Lazurowe Wybrzeże. Prażące słońce, błękitne morze i luksusy, na które zwykły śmiertelnik pozwolić sobie nie może. Od czego jednak ma się telewizję, jak nie od tego, by spełniać nierealne marzenia?
"Riviera" na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka wygląda na serialowy odpowiednik letniego blockbustera. Coś w stylu kolejnego "Nocnego recepcjonisty", tylko na nieco mniejszą skalę i od konkurencyjnej stacji – w sumie, skoro udało się BBC, to niby dlaczego sukcesu nie miałoby powtórzyć Sky Atlantic? Tym bardziej że wszystkie składniki wydają się być na odpowiednich miejscach.
Głośne nazwiska w obsadzie? Są. Afera kryminalna na dużą skalę połączona w thrillerem, rodzinnymi dramatami i porcją akcji? Jest. Widoki? Oczywiście, że są. Nic tylko opatrzyć całość w miarę sensownym scenariuszem i rozrywka na wakacje zapewniona. Nie oszukujmy się, cudów po "Rivierze" nie należało się spodziewać, dobrej zabawy i wniknięcia w skrzący się od luksusu świat obrzydliwie bogatych ludzi już tak. O ile z tym drugim serial radzi sobie znakomicie, kwestia dobrej zabawy jest póki co dyskusyjna. Ale po kolei.
Główną bohaterką jest tu Georgina Clios (Julia Stiles), amerykańska kuratorka sztuki i druga żona Constantine'a (Anthony LaPaglia), miliardera, filantropa i kolekcjonera, którego majątek, obejmujący m.in. rezydencję na Riwierze Francuskiej, od samego początku wygląda na zdobyty nie do końca legalnie. Podejrzenie się wzmaga, gdy bohater i jeszcze paru innych szemranych osobników wylatuje w powietrze razem z jachtem, na pokładzie którego balowali. Dla szanownej małżonki to oczywiście początkowo tylko szok i niedowierzanie, ale nie minie dużo czasu, aż sama się przekona, że jej "Tino" to jednak nie taka kryształowa postać, jak sądziła.
Z jaką konkretnie aferą mamy do czynienia jeszcze nie wiadomo, ale spokojnie można przypuszczać, że chodzi o coś zakrojonego na szeroką skalę, a Georgina, chcąc nie chcąc, znalazła się w samym środku tej zawieruchy. Na pewno nie powinna narzekać na brak towarzystwa, bo Constantine zostawił jej choćby byłą żonę, Irinę (Lena Olin), która, na to na pewno nie wpadliście, nie przepada za swoją młodszą wersją. Są też dzieci, czyli wesoła gromadka zawierająca Christosa (Dimitri Leonidas), pozera, playboya i narkomana w jednym; tnącą się nastolatkę Adrianę (Roxane Duran) i Adama, o którym niewiele wiemy, ale że gra go Iwan Rheon, to zakładam, że coś jest z nim bardzo nie tak.
Dodać jeszcze trzeba, że wszystko rozgrywa się w iście hedonistycznym świecie wielkich majątków i bogaczy, którzy lekką ręką wydają 30 milionów na obraz Malewicza, po czym opijają sukces kieliszkiem Martini. Albo dwoma, w końcu prywatny odrzutowiec może zaczekać. Bogactwo wylewa się z ekranu, więc jeśli lubicie sobie pooglądać niedostępny świat, to w "Rivierze" zdecydowanie będziecie mieli czym nacieszyć oko.
Problem pojawia się, gdy już przywykniemy do standardów życiowych Lazurowego Wybrzeża i zaczynamy oczekiwać od serialu czegoś więcej. Powinniśmy, w końcu twórcą jest tu Neil Jordan ("Gra pozorów", "Wywiad z wampirem"), którego w pisaniu scenariusza wspomógł John Banville, laureat Nagrody Bookera. Chciałbym napisać, że ich rękę widać na ekranie, ale bardziej pasuje tu piłkarskie powiedzenie, że nazwiska nie grają. Pomijając ogólny zarys fabuły, która może się jeszcze przerodzić w coś intrygującego, historia mocno rozczarowuje w szczegółach.
Georgina nie dała się zapamiętać absolutnie z niczego (poza wyglądem rzecz jasna, bo Julia Stiles w wersji "na bogato" prezentuje się olśniewająco), nie przekonując ani w żałobie, ani w próbach poznania prawdy o swoim mężu. Drugi plan zaludniają jednowymiarowe chodzące stereotypy, które z trudem da się od siebie odróżnić. Dialogi momentami wołają o pomstę do nieba. Wygląda to tak, jakby cały, z pewnością wysoki budżet przeznaczono na otoczkę, a pieniędzy na przyzwoity scenariusz już zabrakło. Co z tego, że zebrano całkiem niezłą obsadę, skoro ci ludzie najzwyczajniej w świecie nie mają czego grać?
Odbija się to na serialu, którą ogląda się w idealnie "letnim" stanie. Niby jest jakaś intryga, niby ktoś kogoś ściga, niby na końcu premierowego odcinka mamy nawet cliffhanger, ale przez cały czas skupiałem się raczej na efektownym tle, niż fabule, która powinna mnie z miejsca wciągnąć. Nic takiego się nie dzieje, a historia Georginy i mroczne tajemnice jej męża, delikatnie rzecz ujmując, raczej średnio mnie zainteresowały, żeby nie powiedzieć, że lekko znudziły. Ot, piękni ludzie mają małe problemy w swoim raju, wielka sprawa.
Można jednak spojrzeć na to z innej strony – "Riviera" nie odstaje poziomem od średniej jakości telewizyjnej roboty, oferując w zamian ucieczkę od rzeczywistości do słonecznego raju. To serialowy cukierek, który nie musi mieć przecież wielkich ambicji, by skutecznie przyciągnąć przed ekrany miłośników ładnie się prezentujących widoków i lekkostrawnych, niewymagających wielkiego wysiłku historii. Jak wakacje to wakacje, może zamiast narzekać na warunki, trzeba się nimi po prostu nacieszyć?