Serialowe hity i kity – nasze podsumowanie tygodnia
Redakcja
25 czerwca 2017, 22:04
"GLOW" (Fot. Netflix)
To już ostatnie w tym sezonie wydanie hitów i kitów. Za chwilę jakość seriali będziemy mierzyć wielkością smoków, a tymczasem polecamy "GLOW", "American Gods" i "Fargo", które obroniło się w końcówce sezonu.
To już ostatnie w tym sezonie wydanie hitów i kitów. Za chwilę jakość seriali będziemy mierzyć wielkością smoków, a tymczasem polecamy "GLOW", "American Gods" i "Fargo", które obroniło się w końcówce sezonu.
HIT TYGODNIA: Dramatyczny finał "Better Call Saul"
"Better Call Saul" tak długo i cierpliwie budował konflikt między braćmi McGillami, że tylko kwestią czasu było, aż doprowadzi on do tragedii. Przyniósł ją mocno skupiony na Chucku finał 3. sezonu, który zafundował temu bohaterowi błyskawiczny zjazd na samo dno. Z poprawiającego się stanu psychicznego i fizycznego prosto w otchłań szaleństwa, obsesji i niczym nieuzasadnionej paranoi.
Choć oczywiście gdybyście spytali Chucka, z pewnością podałby Wam bardzo konkretny powód, zresztą taki sam jak zawsze – Jimmy. Młodszy brat, od dzieciństwa wpatrzony w niego jak obrazek, teraz patrzący z niedowierzaniem w pozbawioną emocji twarz i chłodny głos oznajmiający, że tak naprawdę nigdy wiele dla Chucka nie znaczył. Obydwaj McGillowie pojawili się w tym odcinku razem tylko w jednej scenie, ale to wystarczyło. Kapitalne aktorstwo Boba Odenkirka i Michaela McKeana zrobiło swoje, a okrutne słowa zabolały znacznie bardziej, niż gdyby zostały wykrzyczane w jakiejś wielkiej awanturze.
To oczywiście nie jest finisz tej historii, wszak Saul Goodman nadal jest tylko okazjonalnym sprzedawcą reklam, ale nie da się uciec od poczucia, że coś dobiegło tu końca. Padają kolejne bariery oddzielające Jimmy'ego od jego mrocznej strony, a że w przestępczym świecie dochodzi właśnie do sporych przetasowań, to dalszy ciąg łatwo sobie dopisać. Czego by bowiem nie mówić o Chucku, bez wątpienia ciągle miał na brata jakiś wpływ, a jego brak może być kroplą przelewającą czarę. Ostatni gasi światło? W tym sezonie na pewno tak. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Cały ten blichtr – świetne "GLOW", czyli Netflix ma nowy hit
Gdyby ktoś urządził konkurs na najbardziej kiczowaty scenariusz serialu, to pomysł, by opowiedzieć o kobiecym wrestlingu w latach 80., ubrać wszystko w spandex, posypać brokatem i oświetlić neonami, miałby z pewnością spore szanse na zwycięstwo. A jednak Netflix znów dokonał małego cudu, zamieniając coś wyglądającego na królestwo bezguścia w serialową perełkę, która, miejmy nadzieję, zostanie kolejnym wielkim hitem platformy.
"GLOW" nie jest bowiem żadną głupiutką komedyjką, jak mogłoby się wydawać po pobieżnych oględzinach. W lekkiej i przyjemnej formie przyszykowano nam bardzo inteligentny serial, którego bohaterki zmagają się nie tyle z sobą nawzajem, co ze stereotypami i wpychającą w nie społeczną presją. Czy to serial uprzedmiotawiający kobiety? Nie, to historia o tym, jak one same wchodzą w odpowiednią rolę i wychodzą jako wyraziste postaci.
Świetna damska obsada na czele ze znakomitymi Alison Brie i Betty Gilpin uzupełniona choćby Markiem Maronem sprawia, że cały sezon ogląda się jednym tchem. Zapaśnicza otoczka i klimat lat 80. robią swoje, gwarantując dobrą zabawę, porcję wzruszeń i humoru, ale nie przesłaniają postaci i stojących za nimi historii. "GLOW" to cudowna błyskotka, która nie jest pusta w środku – niczego lepszego nie mogliśmy oczekiwać. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Wielkanocny finał "American Gods"
Cały sezon "American Gods" już za nami, a wypełniony wizualnymi cudeńkami i teatralnymi występami finał był jego pysznym zwieńczeniem. Od fantastycznego Pana Nancy (Orlando Jones) i jego opowieści o bogini Bilquis (Yetide Badaki) aż po ostatnią scenę, w której serial skręcił w ważne w książce rejony – to był bardzo dobry rozdział, kierujący nas już wyraźnie w stronę zbliżającej się wojny.
Główną atrakcją okazało się jednak to, co się działo w domu pradawnej Ostary (Kristin Chenoweth), której przekonujący jak zawsze Pan Wednesday (Ian McShane) wyjaśnił, dlaczego nie powinna oddawać pola Jezusowi (występującemu zresztą w więcej niż jednej osobie). Chenoweth była rewelacyjna, a po drugiej stronie swoje zrobiła znakomita Gillian Anderson, która, tym razem przebrana za Judy Garland, błyszczała jeszcze jaśniej niż zwykle. Kiedy jednak zagrzmiało "Jam jest Odyn!", nowi bogowie nagle wydali się nieco mniejsi niż do tej pory.
Przed nami wojna starych i nowych bogów, a 1. sezon serialu telewizji Starz okazał się bardzo dobrym, rozbudowanym wstępem, który pozwolił poznać ten świat od podszewki osobom dopiero zaczynającym tę przygodę. Świat jedyny w swoim rodzaju, bo będący połączeniem niesamowitej wyobraźni Neila Gaimana, który wymyślił trafną metaforę naszej rzeczywistości, i talentu Bryana Fullera do tworzenia wizualnych perełek. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Fargo" kończy sezon w swoim stylu
Nie ulega wątpliwości, że coś w 3. sezonie "Fargo" nie wyszło tak dobrze, jak byśmy tego chcieli (po bardziej szczegółowe zarzuty odsyłam do recenzji), ale nie może to przysłonić faktu, że kolejna podróż do zaśnieżonej Minnesoty nadal była jedną z lepszych propozycji w serialowej ramówce. Potwierdził to finałowy odcinek, który miał wszystko to, co fani tej produkcji polubili w poprzednich latach.
Wątki najważniejszych postaci otrzymały więc zgrabne (i w większości tragiczne) zamknięcia, nie obyło się bez większej masakry, kilku zapadających w pamięć scen i mnóstwa pięknych ujęć. Na sam koniec była też niespodzianka, bo otwarte zakończenie to nie jest coś, do czego przyzwyczaiło nas "Fargo" do tej pory. Tutaj jednak wypadło bardzo dobrze, pozostawiając decyzji widza, czy woli dobre, czy złe zakończenie. Ewentualnie prawdziwą historię czy po prostu historię.
Ponura wizja współczesności jako świata pozbawionego sensu, rządzonego przez przypadek i złowrogich typów, którzy potrafią go kontrolować, nie musiała każdemu przypaść do gustu, ale ostatecznie okazała się satysfakcjonująca. Zło, także to w osobie nieodżałowanej Nikki Swango, zostało ukarane, dobro zwyciężyło, nawet jeśli nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Jest to z pewnością jakieś pocieszenie w tej chaotycznej rzeczywistości. [Mateusz Piesowicz]
KIT TYGODNIA: "The Mist" kolejną kiepską adaptacją Stephena Kinga
Szerokie grono co najwyżej przeciętnych ekranizacji prozy Stephena Kinga poszerzyło się w tym tygodniu o kolejnego przedstawiciela, czyli serialową wersję "Mgły". Pytanie "po co?" jest jak najbardziej na miejscu, bo adaptacja to zwyczajnie zbędna, powielająca najbardziej oczywiste horrorowe schematy i udająca coś ambitniejszego tylko po to, by na koniec i tak próbować nas przestraszyć w wiadomy sposób.
Dodajmy jeszcze, że nieudolnie, bo zło czające się w gęstej mgle spowijającej prowincjonalne amerykańskie miasteczko zdecydowanie nie należy do najbardziej oryginalnych motywów na świecie (swoją drogą, cyfrowa mgła wygląda tu fatalnie, w bliskim planie, gdy komputer zastępują praktyczne efekty, jest już znacznie lepiej). Ktoś skądś nagle wyskoczy, ktoś inny oszaleje, jeszcze kogoś zaatakują robale – jeśli lubicie takie dość obrzydliwe atrakcje i nie oczekujecie niczego więcej, możecie się na "The Mist" przyzwoicie bawić. W innym przypadku będziecie jednak rozczarowani.
Bo serial niby próbuje kreować rozbudowany świat, skomplikowane postaci i ich relacje, ale od samego początku tonie w schematach. Konserwatywne miasteczko wykluczające ludzi o bardziej liberalnych poglądach, chodzące stereotypy, a wśród nich oczywiści bohaterowie i czarne charaktery – przewidzieć, kto pożyje nieco dłużej, a kto wkrótce skończy w roli pokarmu to żadna sztuka. Co gorsza, serial nijak nie potrafi udowodnić, że naprawdę zależy mu na czymś więcej, niż tylko na krwawej jatce. Szkoda. [Mateusz Piesowicz]