12 seriali, które warto nadrobić tego lata (dwa sezony i więcej)
Redakcja
10 lipca 2017, 21:02
Czas na naszą coroczną polecankę! W tym roku zapraszamy na wakacje z klasyką przez duże K, świetnymi komediami i serialami, z którymi najwyższy czas się zapoznać, bo za chwilę rozpoczynają finałowe sezony. Druga część rankingu już wkrótce.
Czas na naszą coroczną polecankę! W tym roku zapraszamy na wakacje z klasyką przez duże K, świetnymi komediami i serialami, z którymi najwyższy czas się zapoznać, bo za chwilę rozpoczynają finałowe sezony. Druga część rankingu już wkrótce.
"Mr. Robot"
Serialowa układanka, która zaczęła się jak opowieść o antysystemowym hakerze walczącym ze złowrogą korporacją, potem skręciła w stronę wariacji na temat "Fight Clubu", by wreszcie odpłynąć w sobie tylko wiadomym kierunku, zostawiając widzów z mętlikiem w głowie i świadomością, że mamy do czynienia z czymś niezwykłym. Bo "Mr. Robot", choć momentami może sprawiać wrażenie, jakby sam się gubił w swoich fabularnych meandrach, jest produkcją ze wszech miar godną uwagi.
Można go oglądać, śledząc po prostu historię Elliota (znakomity Rami Malek), jednego z najbardziej fascynujących telewizyjnych bohaterów ostatnich lat. Można rozgryzać kawałek po kawałku, odszukując porozrzucane tu i ówdzie przez twórcę wskazówki. Można wreszcie dać się bez reszty pochłonąć wizji Sama Esmaila, który czerpiąc z przeróżnych zakątków popkultury uniknął sztampy i ulepił z nich coś wyjątkowego. "Mr. Robot" to serial zwodniczy, ale satysfakcjonujący. Nie zawsze dający jasne odpowiedzi, lecz oferujący tyle atrakcji, że po drodze nigdy nie jest nużąco.
Wlec może się co najwyżej oczekiwanie na 3. sezon, którego premiera dopiero w październiku. Daje to jednak świetną okazję tym, którzy serialu nie znają, by nadrobić tę zaległość. Kapitalny 1. sezon jest dostępny w serwisie Amazon Prime Video oraz w ShowMaksie (tam też ma pojawić się równie dobry 2. sezon). Warto! [Mateusz Piesowicz]
"The Americans"
Doskonały serial telewizji FX, w Polsce pokazywany przez FOX-a, który polecamy gorąco co najmniej od czterech sezonów i który mimo to pozostaje niszowy. To lato jest Waszą ostatnią szansą, żeby zapoznać się z "The Americans" przed finałowym sezonem, zaplanowanym na przyszłą wiosnę. Warto, bo tak dobrze napisanych i zagranych produkcji dramatycznych po prostu nie ma wielu, nawet teraz, w złotej erze seriali.
Chociaż faktem jest, że to jedna z tych opowieści, które wymagają cierpliwości. "The Americans" początki ma nie tyle wybitne ile po prostu dobre, tak jak kiedyś "Breaking Bad" kładąc podwaliny pod to, co ma nastąpić potem. Bo choć to historia szpiegowska – serial opowiada o dwójce radzieckich agentów, mieszkających i operujących w latach 80. w rejonie Waszyngtonu – najważniejsze tutaj są czysto ludzkie relacje i emocje. A na takie rzeczy zawsze potrzeba czasu.
To, jak niesamowicie dobrze skonstruowano pełen moralnych szarości świat "The Americans" i zasiedlających go (anty)bohaterów, zaczyna być widać pod koniec 2. sezonu. Kolejne sezony to już emocjonalna jazda bez trzymanki, która dała serialowi FX miejsce pośród najlepszych dramatów w historii i dwie nagrody amerykańskich krytyków z TCA w kategorii "Najlepszy dramat" pod rząd. Perfekcyjnie napisany scenariusz, który bardzo dobrze wie dokąd zmierza, rewelacyjne kreacje aktorskie Keri Russell i Matthew Rhysa, świetny klimat lat 80. i zimna wojna widziana z dwóch perspektyw to tylko kilka powodów, dla których warto sięgnąć po "The Americans". [Marta Wawrzyn]
"Pozostawieni"
"Pozostawieni" skończyli się wprawdzie dosłownie przed momentem, a wrażenia po finale nie zdążyły jeszcze na dobre opaść, ale i tak będziemy Wam ten serial od razu polecać. Teraz i na pewno jeszcze wielokrotnie w przyszłości, bo ta niedoceniana produkcja HBO zasługuje na to jak mało co, a nadal nie zdobyła nawet części uznania, jakie powinna.
Tutejsza historia zaczęła się od niewytłumaczalnego zdarzenia, w którym zniknęło 2% ludzkości, ale nigdy nie była nim do końca zainteresowana. Twórcy przyjęli to za punkt wyjścia opowieści o stracie, wierze, miłości i tych wszystkich rzeczach, które tak trudno pokazać na ekranie. "Pozostawieni" robili to skutecznie przez 3 sezony, czasem odrywając się od rzeczywistości i zamieniając w surrealistyczną wycieczkę, a czasem trzymając się jej kurczowo i próbując znaleźć logiczne wytłumaczenia tam, gdzie próżno ich szukać.
Fascynowali i urzekali, wzruszali i irytowali (tak, to też się zdarzało, zwłaszcza w 1. sezonie, opartym na książkowym pierwowzorze i utrzymanym w tonacji odległej od kolejnych odsłon serialu), ale nigdy nie pozostawiali człowieka obojętnym. To serial, który urósł w trakcie swojego, krótkiego przecież żywota w niewyobrażalny sposób i który prawdopodobnie zostanie należycie doceniony dopiero po latach. Wy możecie to zrobić już teraz. [Mateusz Piesowicz]
"Halt and Catch Fire"
Ten sam przypadek co "The Americans", choć nie aż tak spektakularny. "Halt and Catch Fire" ma swoje wady, zwłaszcza na samym początku, ale koniec końców serial się broni jako (prawie już) zamknięta całość. Produkcja telewizji AMC, opowiadająca historię rewolucji informatycznej z lat 80. i 90. – od pierwszych komputerów aż po początki internetu – jest interesująca już choćby ze względu na tematykę i klimat, który zabiera nas w nostalgiczną podróż, do czasów automatów z grami, pierwszych czatów i komputerów Atari. Wykonanie jest wspaniałe – "Halt and Catch Fire" wypełnione jest elektroniczną muzyką, gadżety prezentują się świetnie, podobnie jak kostiumy, fryzury, wnętrza biur i dosłownie cała otoczka.
Ale przede wszystkim jest to jeden z tych seriali, które mają coś do powiedzenia. Twórcy "Halt and Catch Fire", Christopher Cantwell i Christopher C. Rogers, nie tylko zrobili porządny research, ale też zbudowali postacie z krwi i kości, które rozwijają się na przestrzeni trzech sezonów – i które po raz ostatni zobaczymy pod koniec lata w sezonie nr 4. Gra ich czwórka znakomitych aktorów: Mackenzie Davis, którą pewnie kojarzycie z "San Junipero", Kerry Bishé, Lee Pace i Scoot McNairy.
Pod koniec lata w AMC ma wystartować finałowy sezon, a poprzednie trzy powinny wkrótce być dostępne na ShowMaksie. Polecam, bo w kategorii "Stylowy dramat, który ma coś do powiedzenia" "Halt and Catch Fire" obecnie przegrywa chyba tylko z "The Americans". [Marta Wawrzyn]
"Kroniki Seinfelda"
Nie, Jerry Seinfeld i Larry David nie zebrali starej ekipy i nie wracają do telewizji ze swoim najsłynniejszym dziełem po blisko dwudziestoletniej przerwie. Co więc "Kroniki Seinfelda" robią na tej liście? A czy naprawdę musi być jakiś konkretny powód, by polecać znakomity serial? Zwłaszcza taki, który nigdy nie został należycie doceniony w naszym kraju i przez długi czas był tutaj w ogóle niedostępny, bo telewizje wolały zalewać nas zapętlonymi pokazami "Przyjaciół" i innych sitcomów, które widzieliśmy setki razy?
Ten drugi problem został już rozwiązany, bo wszystkie 9 sezonów i 180 odcinków "Kronik Seinfelda" jest dostępnych w serwisie Amazon Prime Video. Jeśli natomiast chodzi o docenienie serialu, który za oceanem cieszy się w pełni zasłużonym mianem kultowego, to już tylko kwestia dotarcia do jak największej liczby odbiorców. Bo że losy Jerry'ego (Seinfeld w pewnej wersji samego siebie), George'a (Jason Alexander), Elaine (Julia Louis-Dreyfus) i Kramera (Michael Richards) przemówią same za siebie, nie mam najmniejszych wątpliwości.
Wszystko dlatego, że "Kroniki Seinfelda" to rzecz ponadczasowa, która mimo upływu lat ani trochę nie straciła na jakości. Ba, nadal zdecydowana większość współczesnych sitcomów może spoglądać w jej stronę z zazdrością, ponieważ to produkcja bez wahania łamiąca większość zasad, których nawet dziś komediowi twórcy wolą nie ruszać. Jerry Seinfeld i Larry David takich oporów nie mieli, dając widzom "serial o niczym", który za nic ma ich przyzwyczajenia i oczekiwania.
Nie spodziewajcie się tu motywu przewodniego czy skomplikowanej fabuły. Zamiast tego otrzymacie mnóstwo rozważań na tematy błahe, głupie czy po prostu kompletnie nieistotne oraz grupę cyników, których losy raczej za bardzo Was nie przejmą, ale z pewnością skutecznie rozbawią. Klasyka przez duże K. [Mateusz Piesowicz]
"Pohamuj entuzjazm"
Skoro są "Kroniki Seinfelda", to musi być także ich duchowy spadkobierca, "Curb Your Enthusiasm". Produkcja Larry'ego Davida, który "Seinfelda" współtworzył, w dużej mierze kontynuuje tradycję "serialu o niczym", opowiadającego o codziennym życiu komika i zupełnie zwyczajnych sprawach, jakie mu się przytrafiają, widzianych w daleki od zwyczajnego sposób. Podobnie jak Jerry Seinfeld, Larry David często rozkłada na czynniki pierwsze różne dziwne, zabawne, a najczęściej irytujące drobiazgi, które urastają do rangi tematów odcinka.
Jest w "Curb Your Enthusiasm" sporo czarnej komedii, absurdu i nowojorskiego neurotyzmu, przeniesionego wraz z Davidem do Los Angeles, gdzie komik udał się za pracą. W ciągu 8 sezonów serialu (wszystkie dostępne w HBO GO) przewinęło się przez niego mnóstwo sławnych znajomych Davida – jego żonę grała Cheryl Hines, Jeff Garlin wcielał się w jego menedżera, a w mniejszych i większych rolach pojawili się m.in. Richard Lewis, Ted Danson, Wanda Sykes, Mary Steenburgen, Mel Brooks, Anne Bancroft, Martin Scorsese, Martin Short, Lucy Lawless, David Schwimmer, Shaquille O'Neal, Ricky Gervais, Michael J. Fox, Bob Odenkirk, Dustin Hoffman,Sacha Baron Cohen, cała główna obsada "Seinfelda" i mnóstwo innych osób. 80 odcinków wystarczyło, by stworzyć coś, co przeszło do historii jako jedna z najlepszych telewizyjnych komedii.
Dużo było w "Curb Your Enthusiasm" improwizacji i niegrzecznych żartów, bo w przeciwieństwie do Seinfelda w NBC, Larry David w HBO mógł powiedzieć praktycznie wszystko, co chciał. I jak najbardziej zdarzało mu się z tego przywileju korzystać. Serial był emitowany pomiędzy 2000 i 2011 rokiem, po czym David oznajmił, że potrzebuje przerwy. Potrwa ona do 1 października 2017 roku – nowe odcinki już nakręcono, datę premiery ogłoszono dosłownie przed chwilą. Co oznacza, że czas odpalić HBO GO i zapoznać się z poprzednimi 8 sezonami – albo je sobie przypomnieć. [Marta Wawrzyn]
"Better Call Saul"
Niedawno ogłoszona informacja o przedłużeniu serialu na 4. sezon jest idealnym pretekstem, by go Wam jeszcze raz polecić. Jeszcze lepszym jest jednak jego poziom, który "Better Call Saul" od trzech lat utrzymuje niezmiennie bardzo wysoki, od dawna będąc już czymś więcej, niż tylko prequelem i spin-offem "Breaking Bad" za jednym zamachem.
Historia Jimmy'ego McGilla (Bob Odenkirk), dla niektórych lepiej znanego jako Saul Goodman, zmierza swoim niespiesznym tempem do celu, stawiając na jak najbardziej szczegółowe i autentyczne przedstawienie drogi, jaką przebył w swoim życiu bohater. To opowieść dla cierpliwych i potrafiących docenić misternie budowane scenariusze, w których liczy się każdy detal i gdzie byle drobiazg może mieć ogromne znaczenie. Nie ma tu szalonego tempa i zawrotnej akcji, są emocje, wyraziste postaci i satysfakcja, gdy dostrzeżemy subtelny schemat wprawiający w ruch ogromną machinę przyczynowo-skutkową.
Poza tym są bohaterowie już znani (choćby Mike, nadal grany z kamienną twarzą przez Jonathana Banksa) i tacy, których poznamy dopiero tutaj (zwróćcie uwagę na Chucka w doskonałej kreacji Michaela McKeana), jest jedyny w swoim rodzaju klimat, jest szczypta humoru i sporo dramatu. Jest też sam Jimmy McGill, bohater ze wszech miar niejednoznaczny i wart poznania, by samemu wyrobić sobie o nim opinię. 3 sezony serialu znajdziecie w Netfliksie. [Mateusz Piesowicz]
"Peaky Blinders"
Klimatyczną opowieść o młodych gangsterach z angielskiego Birmingham z czasów międzywojennych polecaliśmy na Serialowej tyle razy, że pewnie wszyscy już zdążyliście się z nią zapoznać. A jeśli nie, to koniecznie zróbcie to teraz. Dodatkowy powód pojawił się w tym roku – "Peaky Blinders" jest poprzednim serialem twórcy "Tabu", Stevena Knighta. Obie produkcje łączy to, że stawiają raczej na budowanie atmosfery niż na akcję pędzącą na złamanie karku, a także na charyzmatycznych aktorów w rolach głównych. Łączy je również Tom Hardy, w "Peaky Blinders" pojawiający się w jednej z najbardziej przerysowanych ról w swojej karierze.
"Peaky Blinders" to produkcja BBC, której zarówno pod względem wykonania, jak i dawki przekleństw i przemocy blisko jest do seriali amerykańskich kablówek. Cillian Murphy wciela się w lidera lokalnego gangu, w niczym nie przypominającego Tony'ego Soprano – to chłopak, który wrócił z wojny i po 1918 roku robi co może, aby zapewnić swojej rodzinie utrzymanie w biednym, robotniczym mieście. W miarę jak mijają lata, zmienia się jego pozycja i pozycja tytułowego gangu, początkowo walczącego o swoje za pomocą żyletek zaszytych w kaszkietach.
Serial BBC opowiada historię opartą na prawdziwej, sięgając po formułę dostosowaną do współczesnego odbiorcy. Nie ma drugiej produkcji kostiumowej, która tak dobrze wykorzystywałaby nowoczesną muzykę i nie ma wielu telewizyjnych gangsterów, którzy wyglądaliby tak nieskazitelnie, niezależnie od okoliczności. 3. sezon "Peaky Blinders" ostatnio wreszcie wylądował na Netfliksie, macie więc dobrą okazję, aby nadrobić całość przed jesiennym powrotem serialu, który będzie u nas pokazywany w Ale kino+. [Marta Wawrzyn]
"Master of None"
Jedna z najlepszych komedii ostatnich lat wróciła w tym roku z 2. sezonem i był on tak doskonały pod każdym względem, że prawdopodobnie sami zafundujemy sobie jego powtórkę w któryś wakacyjny weekend. A może przy okazji przypomnimy sobie też niewiele gorszy 1. sezon, bo "Master of None" to właściwie wiele seriali w jednym, skrytych w opowieści o typowym współczesnym trzydziestolatku i jego życiowych problemach.
Bohaterem jest tu Dev (w tej roli twórca serialu Aziz Ansari), aktor bez specjalnego pomysłu na to, co zrobić z własnym życiem. Niespełniony zawodowo i pogubiony w skomplikowanym świecie relacji damsko-męskich próbuje odnaleźć swój cel, miłość czy właściwie cokolwiek, co miałoby jakiś sens. "Master of None" garściami czerpie z konceptu "serialu o niczym", poruszając tematy błahe i całkiem poważne, zawsze robiąc to z jednakowym wyczuciem i szczerością, w odpowiednich proporcjach bawiąc, co zmuszając do refleksji. Ansari stworzył serial w oparciu o własne doświadczenia, ale jestem przekonany, że każdy odnajdzie w nim sporo prawdy również na własny temat.
Bo historia to uniwersalna i oferująca bardzo rozsądne podejście do często absurdalnej rzeczywistości i z wdziękiem te absurdy komentująca. Przy tym lekka, łatwa i przyjemna, w sam raz na sympatyczny wieczór z Netfliksem. Jedyne ryzyko jest takie, że nawet nie zauważycie, kiedy wieczór zamieni się w całą noc. [Mateusz Piesowicz]
"You're the Worst"
Skoro jesteśmy przy komediodramatach o dorosłych, którzy jeszcze nie do końca dorośli, musi być także "You're the Worst". Serial FX, opowiadający o dwójce związkofobów angażujących się w coś niebezpiecznie przypominającego całkiem tradycyjny związek, powróci we wrześniu z 4. sezonem. A ja szczerze polecam poprzednie trzy, bo chyba nie ma drugiego serialu, który tak trafnie by opisywał współczesne związki i ogólnie relacje 30-latków.
Chris Geere i Aya Cash to fantastyczny duet, który potrafi zagrać cuda – jak chociażby wyśmienity wątek o depresji – a i scenariusz zdecydowanie do zwykłych i banalnych nie należy. "You're the Worst" to jeden z tych komediodramatów, w których możecie przejrzeć się jak w lustrze, jeśli mieszkacie w dużym mieście, nie macie żony/męża ani dzieci i sporo czasu spędzacie, oddając się wszelkim rozrywkom z grupą znajomych. A jeśli nie należycie do tego grona, to i tak będziecie świetnie się bawić, bo to jeden z tych seriali, które potrafią śmieszyć, wzruszać i zaskakiwać jednocześnie.
Nie brak też w nim poważniejszych tematów – oprócz wspomnianej depresji była m.in. aborcja i PTSD – do których serial podchodzi z ogromnym wyczuciem i wrażliwością, nie tracąc komediowego pazura. Co tu dużo mówić: warto. [Marta Wawrzyn]
Superbohaterskie seriale Netfliksa
Wyjątkowa pozycja na liście, bo to nie jeden serial, a cztery, z których z czystym sumieniem możemy Wam polecić tylko trzy. Pasują jednak one do listy wielosezonowców jak ulał, a to z prostego powodu. Wszystkie są elementami telewizyjnego uniwersum Marvela na Netfliksie, którego cztery wiodące postaci spotkają się już tego lata w jednym dużym crossoverze, czyli "The Defenders".
Premiera tegoż 18 sierpnia, jest więc jeszcze dość czasu, by nadrobić zaległości i zapoznać się z wypełnionym superbohaterami Nowym Jorkiem. Warto to zrobić, nawet jeśli tego typu historie to kompletnie nie Wasza bajka, bo netfliksowe produkcje znacznie odstają od tego, co zazwyczaj oferują serialowe opowieści o komiksowych postaciach. Zamiast stereotypowych fabułek i płytkich charakterów odzianych w pstrokate stroje, dostajemy tutaj opowieści mroczne, poważne i skupione na dobrze napisanych, skomplikowanych postaciach. Momentami wręcz nie przypomina to komiksowych adaptacji, a raczej dojrzałe dramaty o ludziach z wieloma problemami, wśród których walka z łotrami wcale nie jest najważniejsza.
Ciągle jednak są to historie o superbohaterach, w których nie brakuje ani efektownej akcji (celuje w niej zwłaszcza "Daredevil", jedyny w towarzystwie, który dorobił się już dwóch sezonów), ani kapitalnego klimatu (ach, ten Harlem z "Luke'a Cage'a"!), ani wyrazistych postaci ("Jessica Jones" bije pod tym względem całe męskie towarzystwo na głowę). Jest też "Iron Fist", ale może go przemilczmy, bo po co psuć tak ładnie funkcjonujący świat? [Mateusz Piesowicz]
"Sześć stóp pod ziemią" – albo inny hit HBO sprzed dekady
Zdradzę Wam sekret, jak sprawić, żeby każde lato wydawało się dobre z serialowego punktu widzenia: należy odpalić HBO GO, a w nim któryś z wielkich hitów HBO z poprzedniej dekady. Dwa lata temu spędzałam lato z powtórkami "Rodziny Soprano", rok temu "The Wire", teraz "Curb Your Enthusiasm" i "Sześć stóp pod ziemią", a w planach mam jeszcze seans "Deadwood". I Wam też to radzę, bo może i żyjemy w złotej erze seriali, ale kultowych produkcji HBO nic nie przebiło do dziś. Wszystko dlatego, że one nie były tworzone dla masowego widza – one miały być definicją telewizji jakościowej i pozostały nią do dziś.
A "Sześć stóp pod ziemią", którego powtórkę właśnie kończę, to zdecydowanie jeden z moich najukochańszych seriali w historii. Oglądając go ponownie po kilku latach przerwy, odkrywam w nim sporo nowych rzeczy, a przede wszystkim przyporządkowuję wiele twarzy do nazwisk, bo w międzyczasie zdążyłam zapomnieć, kogo grał np. Adam Scott albo Justin Theroux, którego wtedy nie kojarzyłam chyba w ogóle. To fantastyczne doświadczenie, które w czasach serwisów VoD jest dostępne dla każdego (no dobrze, z HBO GO jest trochę trudniej).
A jeśli nigdy "Sześciu stóp pod ziemią" nie widzieliście, już wyjaśniam, czemu musicie to zmienić. Rzecz się dzieje w Los Angeles, w domu pogrzebowym, którego właścicielami jest rodzina Fisherów. Czyli uśmiercony w pilocie ojciec o imieniu Nathaniel (Richard Jenkins), mająca problemy z wyrażaniem swoich emocji matka, Ruth (Frances Conroy), i trójka dorosłych bądź prawie dorosłych dzieci – Nate (Peter Krause), który kiedyś uciekł od tego życia, a teraz musi do niego powrócić, tkwiący głęboko w szafie gej David (Michael C. Hall, zanim został Dexterem) i poszukująca różnych form ekspresji i ucieczki nastoletnia Claire (Lauren Ambrose).
Najogólniej rzecz ujmując, "Sześć stóp pod ziemią" to opowieść o szukaniu sensu w życiu i śmierci; opowieść mroczna, skomplikowana, wypełniona czarnym humorem i nierzadko zabierająca nas w rejony dziwne i straszne. Serial, który ma coś do powiedzenia o człowieku i jego emocjach, o naszym strachu przed śmiercią i niekończących poszukiwaniach, które rzadko prowadzą do happy endu. Telewizyjna klasyka w najlepszym wydaniu, serial pod wieloma względami przełomowy i przede wszystkim pozostawiający po sobie ślad. 63 odcinki, które ogląda się w kilka tygodni, bo naprawdę trudno jest się oderwać. Polecam! I koniecznie zobaczcie zwiastun poniżej, jest nowiutki. [Marta Wawrzyn]