Emmy 2017: Nasze nominacje dla aktorek z seriali limitowanych
Redakcja
11 lipca 2017, 19:32
Akademia Telewizyjna ogłosi nominacje do nagród Emmy już w czwartek, a oto kolejne nasze typy. Wśród pierwszoplanowych aktorek z seriali limitowanych i filmów TV doceniamy ekipy "Wielkich kłamstewek" i "Konfliktu: Bette i Joan", a także m.in. Lauren Graham z "Gilmore Girls". Przypominamy, że wybieramy wyłącznie z grona aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich zostali zgłoszeni. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Akademia Telewizyjna ogłosi nominacje do nagród Emmy już w czwartek, a oto kolejne nasze typy. Wśród pierwszoplanowych aktorek z seriali limitowanych i filmów TV doceniamy ekipy "Wielkich kłamstewek" i "Konfliktu: Bette i Joan", a także m.in. Lauren Graham z "Gilmore Girls". Przypominamy, że wybieramy wyłącznie z grona aktorek i aktorów, którzy zostali zgłoszeni do Emmy, w takich kategoriach, w jakich zostali zgłoszeni. Wszystkie nasze nominacje znajdziecie tutaj.
Carrie Coon, "Fargo"
Za to, co pokazała wiosną 2017 roku, Carrie Coon zasługuje na wszystkie nagrody tego świata. Kropka. Ale paradoksalnie ma większe szanse przebić się wśród aktorek z seriali dramatycznych niż miniseriali, bo tę opanowały w tym roku hollywoodzkie gwiazdy. Dla skromnej policjantki z "Fargo" już nominacja będzie dużym osiągnięciem.
I mam nadzieję, że ją otrzyma, ponieważ świetnie sprawdziła się w roli osoby, które nieustępliwie walczy o to, co uważa za słuszne, nieważne, jak bardzo świat ją ignoruje. Serialowa Gloria zmagała się więc z seksizmem, ludzką głupotą i podłością, a także nowymi technologiami, do których miała wyjątkowego pecha. Jak gdyby nawet rzeczy martwe uparły się jej nie dostrzegać. Jej spokój i siła były jednym ze stałych punktów w krwawym szaleństwie, jakie rozpętało się na ekranie. Niektóre sceny z nią w roli głównej wciąż przewijam w głowie, jak tę, w której czytała w samolocie książkę o małym, smutnym robocie.
Carrie Coon błyszczy w kameralnych rolach, które wymagają pokazania emocjonalnej strony postaci bez nadmiernej ekspresji i darcia szat. I liczę na to, że zostanie w tym sezonie doceniona, nieważne, czy za "Fargo", czy za "Pozostawionych". [Marta Wawrzyn]
Jessica Lange, "Konflikt: Bette i Joan"
Wybór między rolami Jessiki Lange i Susan Sarandon w "Konflikcie" to decyzja z gatunku niemożliwych, więc cieszymy się, że nie my musimy ją podejmować i możemy po prostu docenić obydwie wspaniałe aktorki. Zasługują na to co najmniej równie mocno, jak postaci, w które wcieliły się w serialu.
Jessica Lange, a więc jedna z muz Ryana Murphy'ego (dwukrotnie nagradzana Emmy za role w "American Horror Story") zagrała Joan Crawford, czyli tę w powszechnej opinii mniej utalentowaną i brzydziej się starzejącą połowę skonfliktowanego aktorskiego duetu, co paradoksalnie dało jej większe pole do popisu. Umożliwiło stworzenie piekielnie skomplikowanej postaci – na poły hollywoodzkiej divy, która nie chce przyjąć do wiadomości, że jej czas minął, a na poły zranionej i samotnej kobiety, od której stopniowo odwracają się wszyscy dawni wielbiciele, a jedynym oparciem jest wierna gosposia.
Joan to bohaterka, której raz się kibicowało, a innym razem szczerze nie znosiło za jej mściwość i małostkowość. W każdym wypadku wypadała jednak równie przekonująco za sprawą Lange, która zdołała ją po prostu uczłowieczyć. Sprawiła, że za coraz bledszym, ale jeszcze wyraźnym blaskiem filmowej gwiazdy dostrzegliśmy zwykłą kobietę, która przegrała to, co w życiu najważniejsze, by wygrać kilka mało istotnych wojenek. Iście tragiczna postać i rola, która zasługuje na najwyższe uznanie. [Mateusz Piesowicz]
Susan Sarandon, "Konflikt: Bette i Joan"
Rola Susan Sarandon jest prawdopodobnie odrobinę mniej spektakularna niż Jessiki Lange, ale jeśli obejrzycie sobie teraz jakikolwiek film z Bette Davis, będziecie pod wrażeniem, z jaką niesamowitą drobiazgowością Sarandon ją odtworzyła. A podobieństwo fizyczne, podrobienie sposobu mówienia, postawy itp. to zaledwie początek. Przede wszystkim Sarandon uczyniła z ikony kina prawdziwą osobę; taką, której emocje były nam bliskie i którą bardzo łatwo dało się polubić za szczerość, bezpośredniość i zdrowy rozsądek.
Bardzo szybko mogliśmy dostrzec, ile bólu i rozgoryczenia kryje się pod cyniczną maską i jak wielu rzeczy serialowa Bette w życiu żałuje. Począwszy od tego, że była tylko "najbardziej utalentowaną dziewczyną na świecie", ale już nie najpiękniejszą, a skończywszy na fatalnej relacji z córką i kompletnie niepoukładanym życiu prywatnym.
To postać nie mniej tragiczna niż Joan Crawford, tylko nieco częściej robiąca dobrą minę do złej gry. A Susan Sarandon, która świetnie wpasowała się w przerysowany, pełen teatralności serialowy świat Ryana Murphy'ego, zaprezentowała całe jej skomplikowanie z najdrobniejszymi szczegółami. [Marta Wawrzyn]
Nicole Kidman, "Wielkie kłamstewka"
Nie będzie przesadą napisać, że to jedna z najwybitniejszych kreacji w całej karierze Nicole Kidman i prawdopodobnie najlepszy ekranowy portret maltretowanej kobiety, jaki kiedykolwiek powstał. Rola wielowarstwowa, niejednoznaczna i stopniowo odkrywająca całe swoje skomplikowanie, a przy tym przejmująco prawdziwa, uderzająca prosto między oczy i niepozwalająca o sobie zapomnieć.
Tylko na pozór niewiele się różniąca od innych kreacji z "Wielkich kłamstewek", podobnie jak Celeste może się wydawać dokładnie taka sama jak pozostałe mieszkanki Monterey. To przecież bohaterka z wieloma problemami, którym jednak nie pozwala ujrzeć światła dziennego, kryjąc je za fasadą idealnego związku z perfekcyjnym mężczyzną. Problemy innych są jednak niczym w porównaniu do koszmaru, który rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami domu Wrightów.
Koszmaru, w którego sam środek zabiera nas Nicole Kidman, w przekonujący sposób prezentując złożoność swojej bohaterki. Nie ulega wątpliwości, że Celeste to ofiara, ale aktorka absolutnie nie ogranicza się tylko do tego, oddając wszystkie dylematy miotające jej bohaterką. Przypomnijcie sobie choćby sceny małżeńskiej terapii, w których stara się rozpaczliwie utrzymać przekonujący obraz idealnego związku z drobnymi rysami, próbując jednocześnie utrzymać rodzinę w całości i ratować samą siebie. To kobieta targana sprzecznymi uczuciami, zarazem krucha i starająca się wyglądać na silną, wiedząc, że długo się tak nie da. Bez mała genialna rola zasługująca na wszelkie możliwe laury. [Mateusz Piesowicz]
Reese Witherspoon, "Wielkie kłamstewka"
Pojedynek, w którym biorą udział Jessica Lange, Susan Sarandon, Nicole Kidman i jeszcze Reese Witherspoon, to dowód na to, że telewizja jest dziś wielka. Naprawdę szkoda mi tych pań, które przegrają, bo wszystkie zasługują na nagrody. Ale zgadzam się z Mateuszem, że rola Nicole Kidman w "Wielkich kłamstewkach" jest genialna i nikt jej tej Emmy odebrać nie powinien.
Co nie zmienia faktu, że Reese Witherspoon również wypadła bez mała znakomicie, wcielając się w postać niełatwą do zagrania, bo celowo tak skonstruowaną, aby irytować wszystkich dookoła. I ta fantastyczna aktorka robiła to świetnie, z odcinka na odcinek dodając postaci Madeline Mackenzie coraz więcej warstw i niejednoznaczności. Kobieta, która wydaje się iść przez życie niczym mała, dobrze rozpędzona lokomotywa, okazała się mieć dużo bardziej skomplikowaną osobowość, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.
Z biegiem czasu poznaliśmy więc Madeline jako nie do końca szczęśliwą żonę i matkę, która przeżywa tysiąc rozterek naraz i za pomocą wojen z wszystkimi dookoła zagłusza własne problemy i dylematy. Pod irytującą powłoką okazała się kryć wrażliwa osoba, lojalna przyjaciółka i kobieta, która ma w sobie siłę, odwagę i sporo życiowej mądrości. To zdecydowanie jedna z najlepszych ról w karierze Reese Witherspoon i gdyby nie tak gigantyczna konkurencja, aktorka z pewnością odebrałaby za nią Emmy. [Marta Wawrzyn]
Bryce Dallas Howard, "Black Mirror: Nosedive"
Ze wszystkich świetnych kreacji w "Black Mirror" tylko rola Bryce Dallas Howard z "Nosedive" wylądowała w głównej kobiecej kategorii i choć żal nam choćby pań z "San Junipero" (nie wiedzieć czemu, obydwie zostały zgłoszone jako aktorki drugoplanowe), cieszymy się, że przynajmniej ta kreacja otrzymała możliwość bycia docenioną. Nie, nie wierzę, by Akademia rzeczywiście zwróciła na nią uwagę, ale przynajmniej my możemy to zrobić.
A zasługuje na to bez dwóch zdań, bo Lacie w wykonaniu Bryce Dallas Howard to jedna z najlepszych aktorskich kreacji zeszłego roku, jeśli w ogóle nie numer jeden. To idealna mieszkanka swojego świata, w którym wszystko stało się jednym wielkim portalem społecznościowym. Osoba mająca dwie twarze: jedną prawdziwą, której zwykłe oblicze jest ukryte przed ludźmi i drugą, z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem ćwiczonym codziennie przed lustrem.
Howard nie tylko znakomicie odegrała obydwie wersje bohaterki, ale przede wszystkim perfekcyjnie uchwyciła moment, gdy jedna przechodzi w drugą. Swoboda, z jaką potrafiła "przełączać się" między nimi, była czymś nienaturalnie przerażającym, ale i fascynującym, bo łatwo zauważyć w tym odbicie rzeczywistości. Któż przecież nigdy nie przywoływał na twarz wymuszonego uśmiechu? A rola Howard nie kończyła się na tym, bo im dalej, tym więcej hamulców puszczało jej bohaterce, co musiało wreszcie doprowadzić do wybuchu i tak, ten również wypadł w jej wykonaniu kapitalnie. [Mateusz Piesowicz]
Lauren Graham, "Gilmore Girls: A Year in the Life"
Jeśli "Gilmore Girls: A Year in the Life" nie dostanie nominacji do Emmy dla serialu limitowanego, jakoś to przeboleję, ale nie potrafię sobie wyobrazić zignorowania Lauren Graham, która pokazała w tym sezonie, że potrafi zagrać cuda. Widzieliśmy, jak jej bohaterka coraz bardziej się gubi, popełnia głupie błędy, tłumi w sobie emocje i w końcu zdobywa się na tę niesamowitą, szczerą rozmowę z matką przez telefon, która okazuje się dla niej punktem zwrotnym.
Lauren Graham była znakomita jako Lorelai w kryzysie i w tym wielkim dla serialu momencie, kiedy odnalazła drogę do tego, czego chciała. A poza tym nie sposób nie podziwiać jej za to, z jaką swobodą po latach wcieliła się w swoją niełatwą przecież rolę. To właśnie ona błyszczała najjaśniej i wypadała najbardziej naturalnie, kiedy w scenariuszu pojawiała się jedna z typowych dla serialu rozmów, wypełnionych po brzegi żartami i odniesieniami popkulturowymi. Jak gdyby po latach powróciła do domu.
Nie wiem, czy można dostać nominację do Emmy za powrót do domu, ale mam nadzieję, że Akademia Telewizyjna nie będzie tak odporna na emocje w stylu "Gilmore Girls" jak przed laty. Zwłaszcza że tym razem Graham dostarczyła ich całej tony. [Marta Wawrzyn]