Serialowa alternatywa: "Crashing", czyli ci dziwni młodzi Brytyjczycy
Mateusz Piesowicz
12 lipca 2017, 22:02
"Crashing" (Fot. Channel 4)
Grupa wspólnie mieszkających millenialsów, przyjaźń, miłość i szukanie życiowych perspektyw. Było? Tak, ale w brytyjskim "Crashing" wszystkie te znane elementy są znacznie bardziej pokręcone niż zwykle.
Grupa wspólnie mieszkających millenialsów, przyjaźń, miłość i szukanie życiowych perspektyw. Było? Tak, ale w brytyjskim "Crashing" wszystkie te znane elementy są znacznie bardziej pokręcone niż zwykle.
Zacząć trzeba od lokacji, bo ta jest bardzo odległa od typowych, klimatycznych mieszkanek, w jakich gnieżdżą się serialowe ekipy przyjaciół. Tutejsi są tak zwanymi opiekunami posiadłości, czyli najprościej rzecz ujmując legalnymi squattersami, którzy w zamian za niski czynsz zajmują opuszczony budynek i utrzymują go w porządku. Przynajmniej względnym. Samo miejsce zamieszkania warunkuje więc pewien rodzaj historii i jej bohaterów. W końcu ludzie z ułożonym życiem i pewną przyszłością nie zamieszkują opuszczonego szpitala, prawda?
Choć oczywiście niektórzy będą usilnie przekonywać, że to tylko na chwilę, by zebrać trochę pieniędzy i ruszyć dalej. Pewnie, można się tak tłumaczyć. Większość jednak nie ma złudzeń i żadnych wyjaśnień nie szuka, podobnie jak serial, który umieszczając grupę niepoukładanych młodych ludzi w zapuszczonym otoczeniu, jest z pewnością bardziej autentyczny, niż gdyby dał im designerskie mieszkanie w centrum Londynu. Zostańmy więc po prostu przy tym, że jeśli żyjesz w rozpadającym się (całkiem dosłownie) budynku, to coś musi być z tobą nie do końca w porządku.
Tak chyba będzie najlepiej określić grupę dwudziestoparolatków, których poznajemy w "Crashing", komedii Channel 4 autorstwa Phoebe Waller-Bridge (powstałej krótko przed "Fleabag"). Z jednej strony to błaha historyjka jakich wiele, napędzana przelotnymi miłostkami i pozbawionym znaczenia seksem, z drugiej potrafiąca od czasu do czasu uderzać w poważniejsze tony opowieść o pogubionych życiowo ludziach, którzy nie mają pojęcia, czego (lub kogo) właściwie pragną.
Zamieszkująca szpital ekipa to prawdziwa parada oryginałów. Począwszy od w miarę normalnie wyglądającej pary Kate (Louise Ford) i Anthony'ego (Damien Molony), poprzez artystkę Melody (Julie Dray), rzucającego się na wszystkie przedstawicielki płci pięknej playboya Sama (Jonathan Bailey) i nieśmiałego Freda (Amit Shah), a skończywszy na totalnie zakręconej Lulu (Phoebe Waller-Bridge we własnej osobie). Od przybycia tej ostatniej zaczyna się zresztą właściwa akcja serialu, bo musicie wiedzieć, że Lulu to stara przyjaciółka Anthony'ego i… chyba ktoś więcej.
O tym jednak bohaterowie będą się przekonywać na przestrzeni całego sezonu, odkrywając o sobie nawzajem fakty, których istnienia nawet sami zainteresowani mogli się nie spodziewać. Widzowie zaskoczeni raczej nie będą, bo "Crashing" Ameryki nie odkrywa i nietrudno przewidzieć, kto do kogo czuje miętę (nietrudno w naszym wypadku, o bohaterach tego powiedzieć nie można), ale też nie o szokujące twisty tu chodzi. Znacznie ważniejsza jest chemia między postaciami i ich stopniowo zmieniające się relacje, wyraźnie widoczne gdzieś spod tony absurdów i specyficznego humoru.
"Crashing" nie próbuje udawać niczego, czym nie jest, nie mając ambicji sięgających wyżej, niż miłe spędzenie czasu w towarzystwie sympatycznych bohaterów, ale nawet tak proste scenariusze można zrealizować bez popadania w banały. Phoebe Waller-Bridge udowodniła we "Fleabag", że potrafi stworzyć coś z niczego i choć jej wcześniejsze dzieło to zdecydowanie mniejszy kaliber, widać w nim podobne sztuczki. Nagłe zmiany tonacji, ukrywanie nieraz całkiem poważnych spraw za maską głupiutkiego humoru, czasem wręcz popadanie w skrajności, gdy niegrzeczna komedia przemienia się momentalnie w coś bardzo szczerego i zadziwiająco ludzkiego.
W znacznej mierze pozostaje jednak "Crashing" sobą, czyli współczesnym sitcomem, w którym na pierwszy miejscu jest dobra zabawa, a dopiero za nią wszystko inne. Dodajmy, że zabawa to dość specyficzna, a już z pewnością nie subtelna. Trzeba jednak "Crashing" oddać, że choć tutejszy humor bywa bardzo przyziemny (niestety żartów toaletowo-wymiotnych nie udało się uniknąć), spełnia swoją rolę co najmniej dobrze. Praktycznie bez przerwy ogląda się to z uśmiechem na ustach, a gwarantuję, że przynajmniej kilka razy zdarzy Wam się zaśmiać w głos.
Jak na serial obracający się w głównej mierze wokół tematów damsko-męskich przystało, dowcip w "Crashing" w większości dotyczy wiadomego motywu, ale nie nazwałbym go wulgarnym. To raczej nieco podkręcona wersja stylu znanego choćby z "Lovesick", bywa więc żałośnie w sympatyczny sposób, a to wszystko podkręcone jest sporą dawką ironii, niezdecydowania albo czystego sarkazmu.
Działa ta mieszanka naprawdę dobrze przede wszystkim ze względu na ludzi, których mamy tu wprost niesamowicie barwny zestaw. Głównym punktem programu jest niewątpliwie trójkąt Kate, Anthony i Lulu, napędzany przez konflikt spontaniczności z uporządkowaniem i niepewnością wobec własnych uczuć, ale nawet ciekawiej dzieje się na drugim planie. Tam bowiem mamy fenomenalny komediowo duet Freda i Sama oraz zdecydowanie najdziwniejszą serialową parę, czyli Melody i niejakiego Colina (Adrian Scarborough). Ten ostatni wśród zakręconego szpitalnego towarzystwa znalazł się przypadkiem i na pozór kompletnie tam nie pasuje – to raczej stateczny pan w średnim wieku, przechodzący właśnie przez ciężki rozwód. Z tego powodu staje się więc idealną muzą szalonej francuskiej artystki. Bo czemu nie?
"Crashing" gra właśnie takimi kontrastami i totalnymi absurdami, czasem będąc czystym wariactwem, a czasem fundując swoim bohaterom emocjonalną karuzelę. Da się to zwariowane towarzystwo łatwo polubić, choć bez dwóch zdań bywają też piekielnie irytujący i może dzięki temu prawdziwi. Stąd też przypuszczenie, że w większej dawce serial byłby dość męczący, ale kilka chwil w jego towarzystwie potrafi minąć całkiem niepostrzeżenie. Dosłownie kilka, bo cały sezon to ledwie sześć krótkich odcinków (są dostępne na Netfliksie) – o kontynuacji nic nie wiadomo, a że Phoebe Waller-Bridge jest na razie zajęta choćby na planie filmu o Hanie Solo, a potem ma w planach 2. sezon "Fleabag", to ta raczej prędko nie powstanie. Nie mam nic przeciwko, by "Crashing" pozostało w takim razie małym, nieco nieprzyzwoitym i w dużej mierze dziwacznym smakołykiem, przy którym można się na chwilę oderwać od rzeczywistości i skupić na problemach innych niż swoje.