Sława wzywa. "Will" – recenzja nowego serialu TNT o młodości Williama Szekspira
Mateusz Piesowicz
14 lipca 2017, 21:55
"Will" (Fot. TNT)
William Szekspir to nie tylko legendarny dramaturg, ale również postać na tyle tajemnicza, że świetnie sprawdza się jako bohater różnego rodzaju opowieści. "Will" jest tego najnowszym dowodem. Spoilery.
William Szekspir to nie tylko legendarny dramaturg, ale również postać na tyle tajemnicza, że świetnie sprawdza się jako bohater różnego rodzaju opowieści. "Will" jest tego najnowszym dowodem. Spoilery.
Gdy na powitanie młodego dramatopisarza w Londynie w tle rozbrzmiewa "London Calling" The Clash, a niedługo potem z głośników można usłyszeć "That's Entertainment" The Jam to oczywisty sygnał, by przestać oczekiwać poważnego dramatu historycznego. Choć wątpię, by ktokolwiek zabierający się za "Willa", nową produkcję telewizji TNT, miał takie oczekiwania przed premierą. Wszak serial to wręcz krzyczący z każdej swojej zapowiedzi, by nie traktować go nazbyt poważnie.
Całkiem słusznie zresztą, bo możemy mu tym tylko zaszkodzić, a przy okazji odebrać sobie sporo przyjemności. Bo "Will" to nie lekcja historii, ani tym bardziej produkcja skierowana do znawców teatru elżbietańskiego, lecz hałaśliwa i kolorowa wariacja na temat życia słynnego barda. A właściwie to pewnego jego wyrywku, o którym niczego konkretnego nie wiadomo. Zaczyna się wszystko w 1589 roku, kiedy to William Szekspir (Laurie Davidson), 25-letni syn rękawicznika ze Stratford-upon-Avon wyrusza w wielki świat, po części po to, by zdobyć środki do utrzymania żony i trójki dzieci (tak liczna rodzina w młodym wieku to akurat fakt historyczny, a nie twórcza fantazja), ale przede wszystkim, by spełnić marzenia o karierze w teatrze i zostać "kimś".
A gdzie najłatwiej zdobyć sławę, jeśli nie w Londynie? Ten wszak, jak powszechnie wiadomo, wzywa, ale również oferuje możliwości i atrakcje, o jakich na prowincji można tylko pomarzyć. Młody Will wyrusza więc w drogę uzbrojony jedynie w sztukę własnego autorstwa, talent i… różaniec. Ten ostatni wbrew pozorom ma tu spore znaczenie, bo jest jednym z dowodów na katolicyzm naszego bohatera. A musicie wiedzieć, że pod koniec XVI wieku w protestanckiej Anglii katolicy nie byli mile widziani i Szekspir będzie miał z tego powodu nieliche kłopoty.
Mniejsza z tym jakie dokładnie, ważniejszy jest fakt, że serial błyskawicznie zarysowuje dwie główne linie fabularne, którymi będzie podążać. Pierwsza to rozwijająca się kariera sceniczna Willa, druga służy natomiast pchaniu akcji do przodu i nadawaniu jej dramatyzmu. Widać to już w premierowym odcinku – równoległy montaż trwającego właśnie przedstawienia i królewskich ludzi zmierzających po Szekspira to przecież nic innego, jak banalny chwyt na podniesienie ciśnienia. Dopóki wątek religijno-polityczny pozostanie na drugim planie, nie mam nic przeciwko niemu, bo jako dynamiczne tło sprawdzić się może całkiem nieźle.
Nie mam jednak wątpliwości, że to nie on powinien tu być główną atrakcją, bo wyróżnić się nim na tle choćby kostiumowej konkurencji, gdzie spiski i intrygi stanowią 90% fabuły, nie sposób. Twórcy "Willa" wydają się na szczęście zdawać sobie z tego sprawę i inwestują energię w coś innego. Mianowicie w związek bohatera z teatrem i wszystkim, co go otacza. Oczywiście teatrem specyficznym i odpowiednio podrasowanym. Nie bez kozery serial reklamował się bowiem hasłami o punk-rockowym charakterze – "Will" sporymi fragmentami udowadnia, że bliżej mu do szalonej rock opery niż kostiumowego dramatu.
Opowieść to tętniąca życiem i ekranową energią, jakiej nie powstydziłby się nawet Baz Luhrmann. Porównanie nieprzypadkowe, bo produkcja TNT przypomina pod pewnymi względami jego "The Get Down" (oczywiście uwzględniając z pewnością nieporównywalnie niższy budżet), w którym raperów zastąpili XVI-wieczni poeci. Weźmy choćby kapitalną scenę "bitwy na słowa", w której stawka rosła z każdym wypowiadanym zdaniem, a człowiek wręcz czekał, aż w tle pojawi się muzyka, na klepisku ktoś rozwinie parkiet, a płonące ognisko podmieni na dyskotekową kulę. Bzdura? Pewnie. Kicz? Owszem. Zabawa? Przednia!
A to tylko jeden z przykładów świetnych pomysłów, jakie znajdziecie w "Willu". Bo tutejszy świat tętni życiem, niezależenie od tego, czy jesteśmy na gwarnej ulicy, czy w środku wypełnionego po brzegi teatru. Jasne, że punkty wspólne z rzeczywistością są tu bardzo umowne, a wierne odwzorowanie historyczne należy zastąpić raczej słowem "inspiracja", ale twórcy nikogo nie próbują przekonać, że jest inaczej. Craig Pearce (australijski scenarzysta współpracujący do tej pory głównie z Luhrmannem) oraz reżyserujący pierwsze odcinki Shekhar Kapur ("Elizabeth") postawili na czystą zabawę i wyszli na tym naprawdę dobrze, tworząc serial, który miana arcydzieła z pewnością się nie dorobi, ale wakacyjnym przebojem już jak najbardziej może zostać.
I oby te aspiracje nie zmieniły się w trakcie sezonu, bo siłą "Willa" jest nade wszystko jego temperament, odwaga i brak kompromisów. Żenujące przedstawienie teatralne potrafi się tu momentalnie zamienić w rozróbę z udziałem widowni, a aktorzy po wystawieniu sztuki zapijają się i gustują w sprośnych żarcikach (kogo nie rozbawił Willy Wankerspeare, niech pierwszy rzuci kamieniem), co tworzy atmosferę swego rodzaju zwariowanej artystycznej bohemy, ale bardziej niż na oryginalności, zależy twórcom na byciu wyrazistymi. Nawet kosztem realiów, bo przecież to wszystko, o czym piszę, można by bez problemu przenieść na grunt jakiejś współczesnej historii i wystarczyłoby tylko zmienić aktorom stroje, by miała ona sens.
Scenariusz i zmagania młodego Szekspira mają tu więc w gruncie rzeczy drugorzędne znaczenie. Liczą się porywające indywidualności, ich relacje i to, czy tworzą razem mieszankę wybuchową. "Will" to bowiem nie tylko główny bohater, ale też jego towarzysze. Alice (Olivia DeJonge) i jej brat Richard (Mattias Inwood), czyli dzieci właściciela teatru Jamesa Burbage'a (Colm Meaney) stanowią wraz z Szekspirem grupę, od której wręcz bije młodość, energia i potrzeba buntu. Ta ostatnia ogniskuje się w osobie dziewczyny, która sama siebie określa mianem "najbardziej bezużytecznego stworzenia na świecie", czyli wykształconej kobiety.
Znów jednak myliłby się ten, kto by pomyślał, że serial próbuje przez to uderzać w feministyczne tony. Nie, "Will" to po prostu opowieść o młodych ludziach, którzy chcą zmieniać świat i wierzą, że są w stanie to zrobić mimo wszelkich rzucanych im pod nogi kłód. Nie można wymyślać słów? A dlaczego nie, przecież ktoś musi! Teatr nie jest dla kobiet? Zapytajcie o to Alice, bez której całe to widowisko już dawno runęłoby z hukiem. Tak, jest to piekielnie naiwne, ale tak szczere i naturalne, że rzeczywiście chce się wierzyć tym dzieciakom twierdzącym, że wielkość zapisano im w gwiazdach.
Szczególnie jednemu z nich, który skrywa geniusz za parą błękitnych oczu. Nie tylko one stanowią jednak o ekranowej charyzmie Lauriego Davidsona, aktora, którego specjaliści od castingu praktycznie wyciągnęli z kapelusza (pracę na planie łączył z egzaminami w London Academy of Music and Dramatic Art). To jeden z tych debiutantów, którego kamera kocha bezgraniczną miłością, a on się za to odwdzięcza łobuzerskim urokiem i zadziornością niepozwalającą oderwać od niego wzroku. Szczerze mówiąc, nie potrafię na razie stwierdzić, czy młody Brytyjczyk ma przed sobą wielką karierę, czy nie, ale lepszego startu do niej wymarzyć sobie nie mógł.
A czy my mogliśmy oczekiwać lepszego serialu, niż dostaliśmy? Cóż, problem z "Willem" polega na tym, że większość z tego, czym się powyżej zachwycam, można równie dobrze sprowadzić do kilku wad. Cały serial to przecież nic więcej tylko błaha historyjka jakich wiele, z płytkimi postaciami i prostą jak konstrukcja cepa fabułą błyskawicznie zmierzającą z punktu do punktu. Miłość, przyjaźń, dramat, nadzieja, komedia – "Will" to fabularny miszmasz, który nie odkrywa przed nami niczego szczególnie oryginalnego i który dobierając współczesną perspektywę opowiadania, w pewnym sensie poszedł na łatwiznę. Rzecz w tym, że wcale nie mam ochoty mu tego wszystkiego wytykać.
Bo bawiłem się na "Willu" świetnie, odnajdując w nim to, czego oczekiwałem po wakacyjnej premierze – wciągającą i raczej lekką historię, sympatycznych bohaterów, wyróżniającą się realizację i to coś, co pozwala oglądać całość bez patrzenia na zegarek. Guilty pleasure? Tak, ale wreszcie takie, w którym przyjemności jest znacznie więcej niż wstydu.
"Will" emitowany jest w TNT Polska w czwartki o godz. 21:00.