Nasz top 10: Najlepsze seriale czerwca 2017
Redakcja
15 lipca 2017, 22:33
"Twin Peaks" (Fot. Showtime)
W czerwcu serialowi twórcy zrzucali na nas atomówki, obsypywali nas brokatem i doprowadzali do płaczu. Wybraliśmy dziesiątkę tytułów, które rządziły w zeszłym miesiącu.
W czerwcu serialowi twórcy zrzucali na nas atomówki, obsypywali nas brokatem i doprowadzali do płaczu. Wybraliśmy dziesiątkę tytułów, które rządziły w zeszłym miesiącu.
10. "Poldark" (powrót na listę)
Cudny melodramat BBC to wręcz definicja udanej letniej rozrywki, choć istnieje ryzyko, że po seansie zaczniecie od razu szukać lotów do Kornwalii. Pierwsze odcinki 3. sezonu, które BBC pokazało w czerwcu, okazały się bardzo udanym połączeniem tego, co lekkie i przyjemne, z tym, co mroczne i dramatyczne.
Elizabeth w dramatycznych okolicznościach urodziła dziecko, które niekoniecznie wyglądało na syna George'a. Dr Enys zaginął we Francji gdzieś w okolicach rewolucji, a biedna Caroline przeżyła prawdziwy dramat. Mały Geoffrey Charles (rewelacyjny Harry Marcus!), syn Elizabeth i Francisa, wyrósł na inteligentnego chłopca z charakterem, który nie znosi swojego ojczyma co najmniej tak jak widzowie. Sporo wdzięcznego chaosu wnieśli do serialu bracia Demelzy i guwernantka Morwenna.
"Poldark" oferuje w tym sezonie dokładnie to co w poprzednich – piękne widoki, nutkę dramatu, trochę humoru, sporo romantyzmu i czarne charaktery, które kochamy nienawidzić. Jack Farthing jak zawsze rządzi jako przerysowany łotr George Warleggan, ciekawą ewolucję przechodzi u jego boku Elizabeth, a Rossowi i Demelzie wciąż życzymy jak najlepiej. I oby tak dalej. [Marta Wawrzyn]
9. "Casual" (awans z 10. miejsca)
Jeden z naszych ulubionych skromnych komediodramatów utrzymuje w 3. sezonie raczej stały poziom bez wielkich szaleństw, co wziąwszy pod uwagę końcówkę serialowego sezonu wystarcza, by awansować o jedną pozycję w comiesięcznym zestawieniu. Życiowy bałagan u Alexa, Valerie i Laury nadal w cenie.
Choć losy bohaterów "Casual" można sprowadzić do szeregu mniejszych i większych wpadek, nieporozumień lub fatalnych błędów, ciągle ogląda się to nieźle, bo twórcy potrafią niby banalnym pomysłom dodać szczyptę niezwykłości. Dostaliśmy więc kolejną porcję romansów bez przyszłości, ale sięgnęliśmy też do przeszłości, by w niej poszukać źródła problemów. Zobaczyliśmy naprawdę pracującego Alexa i Laurę, która niby też pracuje, ale bardziej niż zmienianie świata fascynuje ją szefowa. Pojawiła się też nieoczekiwana para i wcale nie mam tu na myśli Valerie mierzącej się z czysto fizycznym problemem w związku z Jackiem.
A jakby tego było mało, odbyło się też towarzyskie polowanie na szczura, które początkowo miało być sesją w "Magic: The Gathering". Życie potrafi zweryfikować plany, a bohaterowie "Casual" wiedzą to jak mało kto. [Mateusz Piesowicz]
8. "Orange Is the New Black" (powrót na listę)
Twórczynie "Orange Is the New Black" postawiły w tym roku na eksperyment, który nie wszystkim się spodobał. Nam trzy dni buntu w Litchfield podobały się wystarczająco, abyśmy znaleźli dla serialu miejsce w dziesiątce. Bo nawet jeśli nie wszystkie pomysły okazały się tak samo dobre, to wciąż było nasze "Orange Is the New Black", z bohaterkami z krwi i kości, świetnie napisanymi dialogami i całą toną emocji.
Nawet kiedy oglądaliśmy komediową jazdę bez trzymanki, jak kompletnie absurdalny talent show w Litchfield albo parodię "Law & Order" w wykonaniu Boo i Pennsatucky, cały czas wisiało nad tym pytanie, co się stanie z bohaterkami na końcu i czy mają jakiekolwiek szanse na wygranie tej rewolucji. Rewolucji, która zaczęła się od walki o godność i podstawowe prawa człowieka, a skończyła totalnym chaosem.
Na prawdziwą gwiazdę tego sezonu wyrosła Danielle Brooks jako Taystee, swoje pięć minut miały także Dascha Polanco (Daya), Selenis Leyva (Gloria) czy Jessica Pimentel (Maria Ruiz). "Orange Is the New Black" jak zwykle pokazało nam tysiąc różnych odcieni kobiecości, celnie wypunktowało palące problemy społeczne i nie zapomniało o absurdzie i dystansie. Produkcji Jenji Kohan brakuje już trochę dawnej świeżości, ale wciąż ogląda się ją z przyjemnością. [Marta Wawrzyn]
7. "Better Call Saul" (awans z 9. miejsca)
Stresująca była końcówka 3. sezonu dla bohaterów "Better Call Saul". Na przykład taki Nacho musiał się zdrowo napocić, by rozwiązać swój problem z Hectorem Salamanką, a wszystko do ostatniej chwili wisiało na włosku. I tak jednak może mówić o szczęściu, bo jego działania przyniosły pożądany skutek, czego zdecydowanie nie mogą powiedzieć pozostali.
Począwszy od przepracowanej Kim, poprzez zdruzgotanego Chucka, a skończywszy na Jimmym, którego plan wprawdzie wypalił, ale wyrzuty sumienia nie dały spokojnie żyć. Twórcy serialu jak zwykle kazali nam czekać, stopniowo układając poszczególne klocki w całość i krok po kroku odkrywając powiązania między nimi, ale ponownie wynagrodzili cierpliwość emocjami i finałem, którego na pewno długo nie zapomnimy.
Podobnie zresztą jak Jimmy, dla którego tragiczne wydarzenia z odcinka "Lantern" będą mieć z pewnością daleko idące konsekwencje. Czy to już pora, by poznać pewnego prawnika o barwnym sposobie bycia i szemranej klienteli? Kilku elementów w tej układance brakuje ciągle i nie mogę się już doczekać, by je zobaczyć. [Mateusz Piesowicz]
6. "Fargo" (awans z 8. miejsca)
Do tej pory można było w różnym stopniu narzekać na 3. sezon "Fargo", ale nie sposób zaprzeczyć, że jego ostatni akt wiele wynagrodził. Dość powiedzieć, że w jednym odcinku zobaczyliśmy i krwawą masakrę na śniegu, czyli znak firmowy serialu Noah Hawleya, i kręgielnię nie z tego świata, odwiedzaną przez postaci skąpane w judaistycznej symbolice oraz kotki o imieniu Ray. A to był dopiero początek.
Bo "Fargo" po raz kolejny udowodniło, że potrafi nie tylko fenomenalnie operować dziwnościami i kontrolowanym chaosem, ale nie unika zwykłych, ludzkich emocji. Stąd w tym szalonym świecie miejsce na postaci takie jak Gloria, której do poczucia się jak człowiek wystarczył banalny gest. Proste, szczere i celne, bo udowadniające, że w rzeczywistości rządzonej przez przypadek i ludzi potrafiących się nim posługiwać, może się znaleźć też trochę dobra.
Oczywiście nie za dużo i na pewno nie takiego jednoznacznego. Bo "Fargo" do końca pozostało sobą, karząc tych, którzy mimo wszystko na karę zasługiwali (w tym nieodżałowaną Nikki Swango), ale dało też nam na zakończenie wybór. Wolicie opowieści optymistyczne czy ponure? Prawdziwe historie czy jakieś wersje rzeczywistości? "Fargo" zostawiło nas z wątpliwościami i mam wrażenie, że to najlepsze, co mogło się wydarzyć. [Mateusz Piesowicz]
5. "American Gods" (awans z 7. miejsca)
Oparty na niezwykłym koncepcie serial telewizji Starz z tygodnia na tydzień podobał mi się coraz bardziej, by rzeczywiście zachwycić pod koniec sezonu, w "A Prayer for Mad Sweeney" i finałowym "Come to Jesus". Te dwa odcinki sprawiają, że już się nie mogę doczekać ciągu dalszego. Ale przede wszystkim "American Gods" udowodniło na przestrzeni całego sezonu, że działa zarówno jako gigantyczna metafora świata, w którym żyjemy, jak i wciągająca opowieść, której barwni bohaterowie z czasem wydają się coraz bardziej ludzcy, nawet jeśli niekoniecznie są ludźmi.
Jak wszystkie produkcje Bryana Fullera, ta również jest przerysowana, teatralna, wręcz barokowa. Jedni to pokochają, inni znienawidzą. Ja uwielbiam to, że serialowy świat potrafi przybierać najdziwniejsze oblicza, do których pasują i subtelnie opowiedziane, proste historie, jak ta z 7. odcinka, i wielkie gesty czy płomienne przemowy, jak te z finału. Do czego to wszystko doprowadzi, zobaczymy w 2. sezonie.
A na razie doceniam pieczołowitość, z jaką nakreślono wstęp do wojny bogów – doceniam go za scenariusz, za wizualne cudeńka i przede wszystkim za to, że Fuller znalazł wykonawców, którzy czują się doskonale w stworzonym przez niego świecie. Emily Browning i Pablo Schreiber mają nieziemską chemię. Gillian Anderson pokazuje, że potrafi zmieniać nie tylko kostiumy, ale i oblicza. Orlando Jones wypada fantastycznie w roli największego serialowego krasomówcy. Kristin Chenoweth prezentuje się bosko, jak zawsze u Fullera. A kiedy Ian McShane zagrzmiał "Jam jest Odyn!", aż mnie ciarki przeszły. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. [Marta Wawrzyn]
4. "Twin Peaks" (utrzymana pozycja)
Przyzwyczailiśmy się już do tego, że "Twin Peaks" ma lepsze i słabsze momenty; że bywa strasznie poszatkowane i czasem ciężko w nim odnaleźć nie tylko dawny, ale i jakikolwiek klimat. To, że oglądamy je dalej, w dużej mierze opiera się na zaufaniu do Davida Lyncha i naszej wierze, iż serial bardzo dokładnie wie, dokąd zmierza.
Niesprawiedliwie byłoby jednak nie docenić perełek, które trafiają się po drodze: Amandy Seyfried w roli "nowej Laury Palmer", Laury Dern jako Diane, emocjonalnych krótkich momentów, występów w twinpeaksowej knajpie czy też klimatycznej sceny z jej zamiataniem. Przede wszystkim jednak "Twin Peaks" wciąż jest bardzo wysoko na naszej liście, bo David Lynch zabrał nas w wyjątkową, nieprzewidywalną podróż w 8. odcinku. Zwiedziliśmy w niej wnętrze grzyba atomowego, zobaczyliśmy narodziny BOB-a, znaleźliśmy się w środku dwóch różnych filmów retro – i nawet jeśli nie wiemy w stu procentach, co było czym, jesteśmy tym szaleństwem zafascynowani.
Lynch raz jeszcze udowodnił, że z jednej strony ma jaja – takiego odcinka nie odważyłby się pokazać nikt, nawet szaleństwa w "Legionie" czy "Mr. Robot" mają swoje granice – a z drugiej, jest twórcą, którego wyobraźnia nie zna ograniczeń. Bardzo się cieszę, że "Twin Peaks" jest z nami i że w czasach, kiedy dobrych seriali są setki, jedna mała atomówka zrzucona przez reżysera, o którym świat w ostatnich latach już trochę zapomniał, potrafi zrobić takie wrażenie. [Marta Wawrzyn]
3. "GLOW" (nowość na liście)
Jak bardzo spodobało nam się spandeksowo-brokatowe szaleństwo od Netfliksa, niech świadczy fakt, że w rankingu ustąpiło miejsca tylko dwóm piekielnie mocnym konkurentom, pozostawiając w tyle towarzystwo znacznie bardziej utytułowane i na pierwszy rzut oka o stokroć poważniejsze. Nie doceniać tych dziewczyn to jednak poważny błąd i myślę, że jeszcze wielu się o tym przekona.
Bo choć "GLOW" jest wprost idealnym kandydatem do rzucenia okiem i odrzucenia jako królestwa kiczu i tandety, byłoby to nieporozumieniem. Historia kobiet, które z różnych powodów postanowiły zaangażować się w program o damskim wrestlingu ubierający je w koszmarne stereotypy i czyniący z nich rozrywkę dla mas, jest bowiem daleka od takiego prostego podejścia. To rzecz o wyraźnie feministycznym zabarwieniu, ale podająca go w kapitalnej oprawie, bo pozwalająca bohaterkom, by same odkryły, że mają w sobie siłę do obalania schematów.
Przy tym wszystkim pozostaje jednak "GLOW" również pierwszorzędną rozrywką, oferując wyraziste charaktery zarówno na ringu, jak i poza nim, a także wręcz bajeczną oprawę. To serial prosty, ale też niebojący się wyzwań, zabawny i zadziwiająco poważny, szczery pomimo wylewającej się z ekranu sztuczności. Pełen sprzeczności i sprawiający, że wszystkie one działają na jego korzyść, dając nam produkcję, w której zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. [Mateusz Piesowicz]
2. "Opowieść podręcznej" (awans z 3. miejsca)
Dwa finałowe odcinki "Opowieści podręcznej" wystarczyły, by zanotowała ona awans na liście, i naprawdę trudno się temu dziwić. Bo choć cały 1. sezon serialu Hulu to rzecz, której z pewnością nie zapomnimy, jego ostatnie odsłony uderzały widza jeszcze mocniej, niż do tej pory.
Można się tylko zastanawiać, które ich elementy były bardzie przerażające. Czy historia biednej Janine, niestabilnej psychicznie dziewczyny, którą koszmarna serialowa rzeczywistość skłoniła do próby samobójczej, by potem zgotować jej jeszcze gorszy los? Czy może jednak pierwszeństwo należy się June, przeżywającej fizyczne i psychiczne znęcanie się, postawionej wobec nieludzkiego dylematu i doprowadzonej do stanu kompletnej bezradności, gdy mogła się tylko miotać niczym rozjuszone zwierzę w klatce?
A może wolicie te fragmenty, które rozbudzały drobną iskierkę nadziei w świecie dotąd jej pozbawionym? Tak, "Opowieść podręcznej" miała i takie momenty, co więcej, wcale nie wypadły one sztucznie, lecz działały równie skutecznie co cała reszta, wysyłając nas na prawdziwą emocjonalną karuzelę. Ozdobioną jeszcze bez mała genialnymi kreacjami Elisabeth Moss, Samiry Wiley czy Madeline Brewer i historią, która nie tylko przerażała, ale po prostu nie dawała się od siebie oderwać. [Mateusz Piesowicz]
1. "Pozostawieni" (utrzymana pozycja lidera)
W czerwcu "Pozostawieni" mieli już tylko finał i mimo to ani przez moment nie wahaliśmy się, przyznając im pierwsze miejsce. Bo to coś więcej niż dobry serial – to serial wybitny, który wyprzedził swoją epokę i do którego na pewno będziemy jeszcze nieraz powracać. Co jest też zasługą perfekcyjnego, kameralnego finału, w którym emocje sięgnęły zenitu.
Możecie w nim zobaczyć prostą historię miłosną dwójki ludzi, która znalazła siebie, kiedy świat się skończył, a potem się rozdzieliła, by po latach znów do siebie wrócić. Możecie w nim zobaczyć odwieczny spór: religia czy nauka, zaprezentowany w formie pełnej emocji historii opowiadanej przez Norę. Możecie w nim wreszcie dostrzec opowieść o nas wszystkich, ludziach, którzy prędzej czy później zostaną przez kogoś pozostawieni i przeżyją swój mały koniec świata.
A wszystko to zostało tak wyśmienicie napisane, zagrane i zrealizowane, że trudno znaleźć jakąkolwiek konkurencję dla "Pozostawionych". Nawet w szczęśliwie nam panującej złotej erze seriali produkcje tak dojrzałe, przemyślane i oryginalne są raczej wyjątkiem niż regułą. I właśnie stąd ten nr 1 – szkoda, że już ostatni. [Marta Wawrzyn]