Jezioro przeciętności. "Ozark" – recenzja mrocznego serialu Netfliksa
Mateusz Piesowicz
20 lipca 2017, 21:02
"Ozark" (Fot. Netflix)
Co jesteś w stanie zrobić, by uratować siebie i swoją rodzinę? Marty Byrde, bohater serialu "Ozark", jest gotowy na wiele, a na pewno już się domyślacie, że nie będzie to łatwe, bezpieczne i legalne.
Co jesteś w stanie zrobić, by uratować siebie i swoją rodzinę? Marty Byrde, bohater serialu "Ozark", jest gotowy na wiele, a na pewno już się domyślacie, że nie będzie to łatwe, bezpieczne i legalne.
Nie on pierwszy i nie ostatni, chciałoby się powiedzieć, obserwując zmagania Marty'ego czyniące z niego kolejnego serialowego antybohatera. Oglądaliśmy ten schemat wystarczająco często, by wiedzieć, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Przeciętny człowiek staje wobec sytuacji bez wyjścia i jest zmuszony do podjęcia szeregu wątpliwych moralnie decyzji, których krąg z czasem tylko się wokół niego zaciska. "Ozark", nowa produkcja Netfliksa autorstwa Billa Dubuque'a (scenarzysta filmów "Sędzia" i "Księgowy"), nie odkrywa w tym temacie Ameryki, co jednak wystarcza, by ulepić przyzwoity serial. Pytanie tylko, czy "przyzwoitość" to w dzisiejszym telewizyjnym krajobrazie wystarczający powód, by poświęcić mu kilka godzin życia?
Zanim odpowiemy na to pytanie, wyjaśnijmy, o co w tym dokładnie chodzi. Znów nie będzie oryginalnie: o wielkie pieniądze i strasznych bandziorów czyhających na życie bohatera i jego rodziny. Wina w tym tylko i wyłącznie samego Marty'ego (Jason Bateman, który jest także producentem i reżyserem kilku odcinków), bo ten zamiast uczciwie zarabiać na życie jako doradca finansowy w Chicago, dorabiał sobie w sposób znacznie bardziej wątpliwy – prał pieniądze dla meksykańskiego kartelu narkotykowego. Ryzyko zawodowe w takim przypadku zwiększa się kilkukrotnie, nic więc dziwnego, że sprawy szybko przyjmują niekorzystny dla niego obrót.
Bez wnikania w szczegóły powiedzmy, że Marty cudem unika gniewu meksykańskiego gangstera Dela (Esai Morales), ale wpada z deszczu pod rynnę. Oto bowiem musi potwierdzić swoją przydatność i wyprać 8 milionów w twardej amerykańskiej walucie na nowym i – jak sam zapewnia – dziewiczym terytorium dla kryminalistów, czyli w malowniczym Ozarks w stanie Missouri (które w większości przypadków "grają" okolice jezior Allatoona i Lanier w Georgii). Łatwo nie będzie, a pierwszą przeszkodą z brzegu jest fakt, że idylliczna kraina jezior okazuje się prawdziwym przestępczym zagłębiem.
To oczywiście zaledwie wierzchołek góry lodowej, bo problemów, z jakimi będzie zmagał się Marty, jest cała masa, a rozwiązanie jednego automatycznie powoduje pojawienie się kolejnych. "Ozark" podąża zatem schematyczną ścieżką, nie dając swojemu bohaterowi ani chwili wytchnienia, a całą historię zasnuwając złowrogo wiszącymi nad jego głową czarnymi chmurami. Zdecydowanie nie jest to serial dla chcących poprawić sobie humor, co twórcy podkreślają nawet kolorystyką – na ekranie dominuje granat, co sprawia wrażenie, jakbyśmy oglądali wszystko przez ponury filtr. Na rozjaśnienie sytuacji nutą humoru, choćby nawet czarnego jak smoła, nie ma co liczyć. To od początku do końca śmiertelnie poważna historia, w której nie ma miejsca na odrobinę luzu.
A szkoda, bo czasem aż się o to prosi. Bywa, że gęsta atmosfera tej historii po prostu męczy. Tym bardziej że "Ozark" nie należy do seriali, które pochłania się w mgnieniu oka. Całość to 10 godzinnych odcinków (i nawet dłuższy finał), które nie są najlżejszą rozrywką na świecie, w dodatku wymagają nieco cierpliwości. Bo i owszem, sporo się tu dzieje na początku, ale potem akcja zwalnia, byśmy poznali bohaterów i fundamenty historii, a na właściwe tory wskakuje dopiero w okolicach 3. odcinka. Zdecydowanie za długo trwa ta introdukcja, zwłaszcza że wcale nie wydaje się niezbędna.
Podobnie zresztą jak kilka innych elementów serialu, bo absolutnie najlepszą rzeczą, jaka mogłaby się przydarzyć "Ozark", to spotkanie z montażystą i wycięcie sporej części niewiele wnoszącego do fabuły materiału. Nie przeczę, że ostatecznie potrafi ta historia wciągnąć, ale za dużo tu momentów, które trzeba przeczekać, by dotrzeć do tego, co nas interesuje. W czasach gdy kolejne seriale wyrastają jak grzyby po deszczu i zewsząd atakują nas nowymi atrakcjami, poświęcanie ponad dziesięciu godzin życia na nie aż tak pasjonującą opowieść o rodzinie Byrde'ów wydaje się po prostu marnotrawstwem.
Solidność "Ozark" jest więc zarówno atutem, jak i przekleństwem, bo oglądając serial ma się na przemian wrażenie déjà vu i przewidywalności. Sam Marty to jak już wspominałem jeden z wielu antybohaterów, ale i otaczający go ludzie nie są szczególnie oryginalni. Miejscowi w Krainie Ozarks to typowy ekranowy zbiór mieszkańców prowincji. Mamy zatem zwykłych poczciwców, życiowych wykolejeńców oraz przestępców mniejszych i większych, do tego można jeszcze dodać okrutnych meksykańskich gangsterów i obowiązkowo agenta FBI z problemami. Niby towarzystwo barwne, ale właściwie to wyróżnia się tu wyłącznie niejaka Ruth (Julia Garner), drobna przestępczyni i jedyna naprawdę interesująca postać w serialu.
Nie dlatego, że reszta to jednowymiarowe manekiny, skądże znowu. Moralnie ambiwalentnych postaci tu w bród, ale tyko Ruth wypada autentycznie, także dzięki kreacji znanej z "The Americans" Garner, która obdarzyła bohaterkę sprytem, złośliwością, ale i pewnego rodzaju wrażliwością, tworząc chyba najbardziej złożoną postać w serialu. Nie świadczy to niestety najlepiej o Martym i jego rodzinie.
Bo musicie wiedzieć, że ta przybyła do Ozarks razem z nim, więc rzecz jasna są istotną częścią opowieści. Wątki dzieci, czyli nastolatki Charlotte (Sofia Hublitz) i młodszego Jonaha (Skylar Gaertner) są tak wtórne, że szkoda poświęcać im nawet chwilę (oczywiście w serialu ciągną się wiekami), skupmy się zatem na żonie. Wendy (Laura Linney) to postać nieco ciekawsza, ale i tak zbudowana na stereotypach. Serialowych żon i matek poświęcających się rodzinie, lecz skrywających pod powierzchnią morze problemów znamy wiele, a ta niczym szczególnym się nie wyróżnia. Laura Linney to aktorka takiej klasy, że co nieco z tej roli wyciąga, ale i tak twórcy kompletnie nie wykorzystują jej potencjału, grzebiąc ją w przeciętności.
To samo tyczy się Batemana, który chyba tak bardzo starał się odciąć od swojego komediowego emploi, że zapomniał obdarzyć swojego bohatera emocjami. Udziela się ten stan podczas oglądania, bo losy Marty'ego pozostawiają w idealnie letnim stanie. Czy coś mu grozi, czy akurat świętuje jakiś mały sukces, czy zmaga się z sytuacją rodzinną – przejąć się czymkolwiek, co spotyka tego faceta, nie sposób. Może to zamierzone podejście, by oderwać Marty'ego od stereotypu antybohatera? Bo serial rzeczywiście nie skupia się na jego wewnętrznej przemianie, portretując go w raczej "suchy" sposób. Nie zmienia to faktu, że losy głównego bohatera powinny być choć odrobinę ekscytujące.
A niestety, podobnie jak wszystko inne w "Ozark", historia Marty'ego nie ekscytuje, a co najwyżej ciekawi. Oglądanie, jak bohater musi się nagimnastykować, by wyprać na prowincji olbrzymią sumę, jest całkiem intrygujące, ale kolejne stawiane przed nim przeszkody już znacznie mniej. Może skupienie się tylko na finansowym aspekcie tej historii byłoby jakimś rozwiązaniem, tym bardziej że pieniądze i ich rola w życiu człowieka wyraźnie są tu stawiane na piedestale. Zbyt często jednak twórcy odchodzą od tematu, brnąc w monotonne schematy.
Powstała z tego mieszanka kryminału, thrillera i dramatu obyczajowego nie jest serialem pozbawionym zalet. Jeśli szukacie kilku godzin solidnie opowiedzianej i ładnie opakowanej historii, która momentami potrafi nawet nieco podnieść ciśnienie, to śmiało możecie spróbować. Jeśli jednak liczyliście na coś choć odrobinę oryginalnego, "Ozark" będzie rozczarowaniem.
Recenzja jest przedpremierowa. Cały sezon "Ozark" debiutuje w Netfliksie w piątek, 21 lipca.