Tysiąc odcieni kobiecości. "Top of the Lake" – recenzja 2. sezonu
Marta Wawrzyn
13 sierpnia 2017, 20:02
"Top of the Lake" (Fot. BBC)
Cztery lata temu "Top of the Lake" zachwycił nas oniryzmem, krajobrazami nie z tej ziemi i wyśmienitą rolą Elisabeth Moss. Teraz serial powraca w zupełnie nowej odsłonie – równie znakomitej. Spoilery z pierwszej połowy sezonu.
Cztery lata temu "Top of the Lake" zachwycił nas oniryzmem, krajobrazami nie z tej ziemi i wyśmienitą rolą Elisabeth Moss. Teraz serial powraca w zupełnie nowej odsłonie – równie znakomitej. Spoilery z pierwszej połowy sezonu.
W 2. sezonie, który nosi podtytuł "China Girl" i który już we wrześniu pokaże w Polsce Ale kino+, "Top of the Lake" zmieniło kompletnie oprawę, przenosząc się z nowozelandzkiego raju, będącego w rzeczywistości piekłem, do australijskiego Sydney, wyglądającego na ekranie jak zupełnie zwyczajne wielkie miasto. Wszystko co najważniejsze pozostało jednak na swoim miejscu. Czyli znów otrzymaliśmy nie tyle kryminał z zagadką, której rozwiązanie zwala z nóg, ile zniuansowaną pod względem psychologicznym opowieść o kobietach, egzystujących w świecie, który próbuje je sprowadzić do ról służebnych wobec mężczyzn.
Detektyw Robin Griffin (Elisabeth Moss) powraca do pracy w Sydney po pięcioletniej przerwie, by od razu trafić na sprawę azjatyckiej dziewczyny, której spakowane do walizki ciało wypływa na jednej z plaż. Już w pierwszej scenie sezonu widzimy, kto jest za to odpowiedzialny (choć nie wiemy, czy faktycznie jest zabójcą, czy tylko makabrycznym posłańcem), ale nie mamy informacji, co dokładnie się wydarzyło i dlaczego do tego doszło. Robin i jej nowa partnerka Miranda – świetna, wielowymiarowa postać, grana przez Gwendoline Christie, która udowadnia, że jest kimś więcej niż tylko Brienne z "Gry o tron" – będą musiały po nitce trafić do kłębka, po drodze odkrywając podziemny świat burdeli i dziewczyn wynajmujących swoje brzuchy zdesperowanym bezpłodnym parom.
Serial autorstwa Jane Campion, która w tym sezonie jest reżyserką dwóch odcinków i – razem z Gerardem Lee – współtwórczynią scenariusza, z wyczuciem pokazuje problemy społeczne współczesnej Australii, jak handel ludźmi i prostytucja młodych imigrantek, przemycanych do kraju na studenckich wizach. Widzimy, jak kończą dziewczyny szukające lepszego życia, jak wygląda ich codzienność w nowym wspaniałym świecie i jakie zasady rządzą światem nielegalnych surogatek. "Top of the Lake" pokazuje w surowy, uczciwy sposób, bez lukru, patosu czy irytującego dydaktyzmu, jak ludzie reagują na prawo, które czegoś im zabrania. Argumenty różnych stron, debatujących na temat tego, czy matki zastępcze powinny być legalne, czy nie, nie zostają tutaj sprowadzone do serii frazesów – to prawdziwe życie prawdziwych ludzi, którzy chwytają się ostatniej deski ratunku. Widać jak na dłoni mechanizmy tworzenia się przestępczego podziemia i tragedię wszystkich uwikłanych w tego typu układy stron.
Realistycznie ukazane palące kwestie społeczne, które wychodzą na wierzch przy okazji sprawy "chińskiej dziewczyny", dobrze wpasowują się w stan wewnętrzny Robin, która po latach odnajduje swoją córkę Mary (Alice Englert), teraz już prawie dorosłą. W ciągu sześciu odcinków ta bohaterka przebywa długą, pełną zawijasów emocjonalną podróż, która porusza od początku do końca. Widzimy całą siłę i kruchość Robin, widzimy trudności, jakie sprawia jej zarówno przyznanie pewnych rzeczy przed samą sobą, jak i stworzenie zdrowej, opartej na wzajemnym zaufaniu relacji z jakąkolwiek inną istotą ludzką. Ma rację Ray, starszy patolog, który potrafi rozszyfrowywać żywych ludzi tak samo jak martwych, kiedy traktuje ją jak dzikie zwierzątko, wymagające powolnego oswajania.
Jest w Robin dzikość i strach przed głębszymi relacjami z ludźmi – do którego przyczyniło się także to, jak potraktował ją Johnno – ale ta postać to również chodzące wcielenie empatii. Osoba, która posiada ogromną inteligencję emocjonalną i instynktownie oferuje wsparcie ofiarom przestępstw, a przy tym dobra, sumienna policjantka, angażująca się w sprawy całą sobą.
"Top of the Lake" wielokrotnie przekracza w tym sezonie granice dziwności w stosunkach międzyludzkich, zabierając nas w rejony, gdzie kompletnie nie wiemy, co nas spotka. Relacje Robin z Mary, jej adopcyjnymi rodzicami Julią (Nicole Kidman z wspaniałą burzą siwych włosów) i Pyke'iem (Ewen Leslie), wspomnianą wyżej Mirandą czy też męskimi kolegami z pracy są nieoczywiste, poplątane i wypełnione zaskakującymi scenami, których nie zobaczylibyśmy w żadnym innym serialu. "Top of the Lake" z upodobaniem zapuszcza się w mroczniejsze rejony ludzkiej psychiki, powtarzając raz po raz gdzieś między słowami, że "nietypowe" nie znaczy "nienormalne".
Elisabeth Moss odważnie wkracza na najróżniejsze grunty emocjonalne, z subtelnością traktując wszelkie niuanse, płynnie przechodząc od tragizmu do komizmu i z powrotem (finałowa sekwencja z pijaną Robin to perełka, która przypomniała mi jeden z moich ulubionych tekstów Peggy Olson), i udowadniając, że jest jedną z najwybitniejszych obecnie aktorek serialowych. A ponieważ partneruje jej sama Nicole Kidman, która fantastycznie czuje się w miniserialach, pod względem aktorskim ten sezon zdecydowanie przebija poprzedni. W "China Girl" ciągle powraca motyw macierzyństwa w różnych odsłonach, czasem bardzo specyficznych (patrz: Miranda), ale to na przykładzie Robin, Julii i Mary najlepiej widać, na czym polega ta więź, co czyni ją nierozerwalną i dlaczego matka mogłaby oddać swoje życie za córkę, ale za nic w świecie nie potrafi się nią podzielić z drugą kobietą.
Nicole Kidman kolejną nominację do Emmy ma w kieszeni, bo znów wyśmienicie zagrała bardzo trudną, wypakowaną psychologicznymi subtelnościami rolę kobiety, która jest silna, inteligentna i pod każdym względem niezwykła, a jednak potrafi pójść na każdy kompromis, byle nie utracić miłości tej jednej, jedynej osoby. W tym przypadku córki, która jest integralną częścią jej jestestwa, nawet jeśli jej nie urodziła. To, że jest (momentami mającą dość pretensjonalne zapędy) feministką, intelektualistką i około pięćdziesiątki zmieniła orientację seksualną, dodaje postaci Julii kolorytu, ale jej wyjątkowość leży głębiej. To osoba, która niewątpliwie dokonała w życiu niejednego wielkodusznego aktu, a jednak potrafi postępować bardzo samolubnie, kiedy zostaje postawiona pod ścianą. Robin to widzi, rozumie sytuację i robi, co może, aby uniknąć konfrontacji, ale w grę wchodzi jeszcze mnóstwo emocji, których nie jest w stanie kontrolować, bo zbierały się przez niemal dwie dekady.
Elisabeth Moss, Nicole Kidman i fantastyczna, świeża, naturalna Alice Englert (córka Jane Campion) fundują widzom prawdziwą karuzelę emocjonalną, która angażuje tysiąc razy bardziej niż jakakolwiek zagadka kryminalna. A przecież to nie wszystko! "Top of the Lake" sprawdza się jako komentarz społeczny, dotyczący nie tylko przestępczości wśród imigrantów, prostytucji i nielegalnych matek zastępczych, ale także współczesnych mężczyzn i tego, co jest uważane za męskość. Serial głośno mówi "nie" seksizmowi i mizoginii, przedstawiając specyficzne, przerysowane portrety męskości i bardzo ostro traktując męskie zachowania, które uwłaczają kobietom. Chodzących ideałów tutaj nie ma, są za to gwałciciele, mordercy, pedofile, seksistowscy szefowie, niedojrzali młodzi policjanci czy też studenci, wyobrażający sobie, że korzystając z usług prostytutki, spełniają dobry uczynek.
A prawdziwą ozdobą w panteonie zdegenerowanych facetów z 2. sezonu jest niejaki Puss, wyśmienicie zagrany przez Davida Dencika pseudointelektualista po 40-tce, który mieszka w burdelu, sypia z 17-letnią Mary i uważa się za zbawiciela, w rzeczywistości będąc szują najgorszego sortu i nieobliczalnym draniem. To postać, do której nienawiść rośnie z odcinka na odcinek i którą jednocześnie dobrze ogląda się "w akcji", ze względu na totalną nieprzewidywalność. To prawdziwie groteskowy degenerat, a przy tym niesamowicie inteligentny i charyzmatyczny człowiek, który gdyby chciał, mógłby zrobić ze swoim życiem coś dobrego. Puss widzi jednak sprawę zupełnie inaczej, co sprawia, że ma się ochotę udusić go gołymi rękoma.
Choć w 2. sezonie "Top of the Lake" nie ma oniryzmu, wędrówek po lesie ani zachwycających widoków, znajdziecie wiele powodów, aby podziwiać kunszt Jane Campion zarówno jako scenarzystki, jak i reżyserki. Serial wciąż skupia się głównie na małych, intymnych światach i wciąż jest pełen pięknych, pomysłowo zrobionych, zapadających w pamięć scen – jak ta z suknią ślubną Robin albo ta kiedy Robin i Mary razem palą papierosy – które udowadniają, jak niezwykłą twórczynią jest jego autorka. Nawet kiedy "Top of the Lake" staje się trochę bardziej przyziemne, nie znika wrażenie, że oto patrzymy nie na zwykły serial, tylko na pięknie zobrazowaną literaturę. Tak było cztery lata temu, tak jest i teraz.
To, że zmieniła się oprawa, nie ma większego znaczenia, bo udało się zachować to co najważniejsze, czyli ton, serce i duszę całej opowieści, poszerzając przy tym serialowy świat i pogłębiając bohaterów. Tak właśnie powinno się robić sequele.