Lingwiści i terroryści. "Manhunt: Unabomber" – recenzja serialu o polowaniu na Teda Kaczynskiego
Mateusz Piesowicz
18 sierpnia 2017, 22:02
"Manhunt: Unabomber" (Fot. Discovery)
Produkcje true crime cieszą się dużą popularnością, więc nic dziwnego, że każdy próbuje się przebić ze swoją. "Manhunt: Unabomber" od Discovery to próba całkiem udana. Spoilery z pierwszej połowy sezonu.
Produkcje true crime cieszą się dużą popularnością, więc nic dziwnego, że każdy próbuje się przebić ze swoją. "Manhunt: Unabomber" od Discovery to próba całkiem udana. Spoilery z pierwszej połowy sezonu.
Jesteś posłuszną owcą, która zrobi wszystko, co się jej każe. Żyjesz w świecie pełnym takich samych owiec, a wszyscy jesteście więźniami technologii. Takie i podobne tezy znalazły się w manifeście Teda Kaczynskiego, terrorysty znanego pod pseudonimem Unabomber (od kryptonimu, który jego sprawie nadało FBI: "UNiversity and Airline BOMber"), który przez niemal 18 lat pozostawał nieuchwytny dla amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. Kaczynski działał za pomocą samodzielnie konstruowanych bomb, które przesyłał swoim ofiarom listownie, zabijając w ten sposób trzy osoby i raniąc 29 aż do momentu jego zatrzymania w 1996 roku.
Historię polowania na Unabombera, a właściwie jej ostatni etap, przedstawia nowy serial Discovery Channel autorstwa Andrew Sodroskiego, a wyreżyserowany przez Grega Yaitanesa ("Dr House", "Quarry"). "Manhunt" (który w zamierzeniu ma być serialową antologią) rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych – w 1995 roku jesteśmy świadkami zdarzeń prowadzących do ujęcia Kaczynskiego (Paul Bettany), natomiast dwa lata później przygotowujemy się do jego procesu. Wszystko zaś oglądamy z perspektywy niejakiego Jima "Fitza" Fitzgeralda (Sam Worthington), profilera z FBI, którego niekonwencjonalne metody pozwoliły dokonać przełomu w ciągnącej się latami sprawie.
Oczywiście jak w każdym true crime, tak i tutaj najważniejszy nie jest efekt końcowy, który wszyscy znają, ale prowadząca do niego ścieżka. I pod tym względem "Manhunt" odchodzi nieco od przyjętych wzorców, bo pokazuje pracę nie tyle detektywistyczną, co analityczną. Bardzo skuteczne zacieranie za sobą śladów przez Kaczynskiego powodowało bowiem, że ścigający go członkowie UNABOM Task Force od lat dreptali w miejscu, chwytając się skrawków dowodów lub podążając za fałszywymi tropami. Fitz (prawdziwa postać, ale ponoć jego udział w śledztwie został mocno podkoloryzowany), świeżo upieczony profiler, który z wyróżnieniem ukończył akademię w Quantico, wnosi do sprawy całkiem nowe podejście.
Nie wszystkim jest to jednak w smak, Fitz toczy więc walkę nie tylko z nieuchwytnym przestępcą, ale również z własnymi współpracownikami (nieźle w tych rolach wypadają Chris Noth czy Jeremy Bobb). Ci zaś podchodzą do jego metod w najlepszym razie z dystansem, a w najgorszym z otwartą kpiną. Fitz miał wszak tylko uwiarygodnić dotychczasowe ustalenia śledztwa, a nie zmieniać jego przebieg, więc wychodzenie przed szereg nie jest w jego przypadku mile widziane. Szybko staje zatem bohater przed dylematem: ważniejsze jest posłuszeństwo wobec przełożonych czy właściwe wykonywanie swojej pracy?
Dobrze dla nas i dla fabuły serialu, że Fitz to facet dość uparty i gotowy na wiele, by postawić na swoim. Dzięki temu zyskujemy wgląd w naprawdę fascynujące aspekty sprawy i mamy okazję przekonać się na własne oczy, jak metody lingwistyki stosowanej przyczyniły się do schwytania terrorysty. Serial nie tylko chętnie wchodzi w szczegóły, racząc nas szeregiem scen, w których Fitz próbuje chwytać Unabombera za słówka, ale sprawia, że pozornie nudna robota nabiera charakteru niemal pionierskiego badania nieznanego gruntu.
Takie natomiast obarczone są ryzykiem wpadnięcia w nieprzewidziane pułapki, zwłaszcza gdy zabierają się za to ludzie bez doświadczenia. Fitz, współpracująca z nim agentka FBI Tabby (Keisha Castle-Hughes) oraz lingwistka Natalie (Lynn Collins) takiego nie mają, bo i skąd? Nikt wcześniej nie używał języka do rozwiązywania przestępstw, nasi bohaterowie wymyślają więc metody działania na poczekaniu, nie wiedząc nawet, czego dokładnie nie wiedzą. I choć może trudno w to uwierzyć, oglądanie ludzi godzinami wpatrujących się w całe strony tekstu rzeczywiście jest ekscytujące.
Na tym się jednak "Manhunt" nie kończy, bo poza nietypowym podejściem Fitza serial oferuje już bardziej standardową kryminalną opowieść. Nie mam jednak zamiaru na nią narzekać, bo twórcy spisują się co najmniej nieźle, potrafiąc umiejętnie budować napięcie i podnosić ciśnienie tam, gdzie to niezbędne. Zachowują przy tym zdrowy balans pomiędzy tymi dwoma aspektami, skutecznie wpisując odkrycia Fitza w dramaturgię całości. Ameryki tu nikt nie odkrywa, zwroty akcji są raczej przewidywalne, a schematyczność niektórych sztuczek razi (Fitz zabrnął w ślepą uliczkę, usłyszał coś mało istotnego i doznał olśnienia już przynajmniej kilka razy), ale absolutnie nie odbiera to przyjemności ze śledzenia całej historii.
Także dzięki temu, że ta nie jest kompletnie wypranym z emocji studium śledztwa, lecz opowieścią z solidnie napisanymi bohaterami. Fitz to po części dający się lubić everyman, a po części człowiek zapadający się coraz głębiej w niedającej mu spokoju sprawie. Na tę stronę jego osobowości światło rzucają przede wszystkim fragmenty z 1997 roku, gdy staje oko w oko z Unabomberem. Twórcy skutecznie grają tam motywem wzajemnej fascynacji i specyficznego szacunku między ścigającym a ściganym, nie dając (przynajmniej na razie) jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto jest górą w tym starciu.
Znów nie jest to nic szczególnie oryginalnego, ale dobra robota w wykonaniu Sama Worthingtona i jeszcze lepsza Paula Bettany'ego sprawia, że zgrany motyw ożywa. Nie przekracza przy tym serial cienkiej linii pomiędzy analizą intrygującej osobowości terrorysty, a nawet nieświadomą gloryfikacją jego przekonań. Zobaczymy jeszcze, jak dokładnie twórcy zamierzają rozwiązać wątek z 1997 roku, ale na teraz nieźle wychodzi im przedstawianie Kaczynskiego jako postaci chłodnej, wyrachowanej i w stu procentach skupionej na kontroli, ale i w pewnym stopniu tragicznej.
Fitz wydaje się przy nim człowiekiem znacznie prostszym, starającym się po prostu niczego nie zepsuć i byłoby to całkiem przekonujące, gdyby nie wciskane gdzieś między wierszami podobieństwo obydwu bohaterów. Wydaje mi się, że akurat tutaj twórcy poszli o jeden schemat za daleko, także dlatego, że Sam Worthington nie wypada szczególnie przekonująco, podzielając światopogląd Kaczynskiego (nie uwzględniając wybuchających przesyłek rzecz jasna). Fascynacja, szacunek, może nawet obsesja – to wszystko pasuje. Ale podobieństwo już nie bardzo. Nie w przypadku faceta, który ma kochającą rodzinę i poukładane życie, nawet jeśli zaczynają się na nim pojawiać rysy i wiemy mniej więcej, dokąd ono Fitza zaprowadzi.
To jednak niewielka wada w stosunku do reszty, która bierze całe mnóstwo schematów i mieszając je ze szczyptą oryginalnego podejścia, daje nam naprawdę udaną produkcję. Skupioną na wiarygodnym przedstawieniu historii, jej realiów i bohaterów, ale nie tracącą z oczu podstawowego celu – tego typu seriale po prostu muszą skutecznie wciągać od pierwszej do ostatniej minuty. "Manhunt: Unabomber" jest w połowie drogi do osiągnięcia celu.