Sprawiedliwość ma czułki. "The Tick" – recenzja serialu Amazona o nietypowym superbohaterze
Mateusz Piesowicz
28 sierpnia 2017, 19:02
"The Tick" (Fot. Amazon)
Jest niebieski i niemal niezniszczalny, a do tego głęboko wierzy w sprawiedliwość i przeznaczenie. Ma też czułki. Poznajcie Kleszcza, superbohatera trochę innego niż wszyscy. Spoilery.
Jest niebieski i niemal niezniszczalny, a do tego głęboko wierzy w sprawiedliwość i przeznaczenie. Ma też czułki. Poznajcie Kleszcza, superbohatera trochę innego niż wszyscy. Spoilery.
Inność to w głównej mierze wynikająca z podejścia twórcy, Bena Edlunda, który stworzył "The Tick" (czyli po prostu "Kleszcza") w 1986 roku jako parodię komiksowych superbohaterów i trafił w dziesiątkę. Prześmiewcza postać na tyle spodobała się czytelnikom, że kilka lat później powstał bardzo udany serial animowany (emitowany również w Polsce), a w 2001 roku FOX stworzył wersję aktorską z Patrickiem Warburtonem w roli głównej. Wtedy jednak publiczność ewidentnie nie była jeszcze gotowa na serial o facecie w kostiumie niebieskiego robaka i produkcję szybko skasowano.
Dziś jednak, gdy opowieści o superbohaterach ekranizowane są taśmowo, pomysł na adaptację historii obśmiewającej ich schematy powrócił i wydaje się być bardzo na czasie. Komiksowe filmy i seriale zalewają wszak rynek prawdziwą falą, a coraz większą rzadkością jest znalezienie wśród nich produkcji czymkolwiek wyróżniających się na tle reszty. "The Tick" szansę na to miał, w końcu mógł się pochwalić zarówno oryginalnym bohaterem, jak i humorystycznym podejściem do często przesadnie nadętego tematu.
Gdy jednak rok temu oglądałem pilota "The Tick", miałem wobec niego co najmniej mieszane uczucia. Bo i owszem, widać było niegłupi pomysł, ale równie mocno w oczy rzucał się brak zdecydowania twórców (wśród których jest również autor komiksu), by pójść na całość, przez co efekt końcowy ostatecznie prezentował się dość nijako. Widowni i szefostwu Amazona przypadł jednak do gustu na tyle, że 12 miesięcy później światło dzienne ujrzało kolejne 5 odcinków i na tym nie koniec, bo to dopiero połowa sezonu. Drugą zobaczymy w 2018 roku, ale podobnie jak przy okazji pilota, tak i teraz nie jestem w stu procentach przekonany, czy jest na co czekać.
Bo kolejne odcinki "The Tick" nie rozwiązują jego problemu, a wręcz go pogłębiają, miotając się gdzieś między czystym absurdem i opowiedzianą w tonacji całkiem serio historią o odkrywaniu swojego wewnętrznego superbohatera. Z ich połączenia powinien powstać serial zabawny i niegłupi, problem polega na tym, że to połączenie przychodzi twórcom bardzo opornie. A właściwie to nie przychodzi w ogóle, ponieważ w pierwszej połowie sezonu zajmujemy się głównie czekaniem, aż Arthur (Griffin Newman) pogodzi się z obecnością niebieskiego superherosa w swoim życiu i rolą, jaką ma do spełnienia w całej tej historii. Ale zaraz, kim jest Arthur?
Otóż Arthur jest w gruncie rzeczy głównym bohaterem serialu, mimo że w teorii to tylko pomocnik tytułowej postaci. Z jego perspektywy została poprowadzona narracja i to on staje się naszym przewodnikiem po świecie, w którym superbohaterowie są na porządku dziennym. Arthur nie zalicza się jednak do ich grona, bo to całkiem zwyczajny księgowy, choć mający swoje problemy. Te mają swoje korzenie w jego dzieciństwie, gdy chłopak przeżył traumatyczne doświadczenie związane z niejakim Terrorem (Jackie Earle Haley), złoczyńcą prześladującym miasto The City. Wspomnienie tych wydarzeń nie daje mu spokoju do dziś, podobnie jak zapewnienie, że Terror od dawna nie żyje. Arthur uważa, że to sprytnie zamaskowane kłamstwo i na własną rękę próbuje odkryć prawdę.
Właśnie podczas śledzenia jednego ze swoich tropów, drogi Arthura krzyżują się z Kleszczem (Peter Serafinowicz), superbohaterem wyglądającym wprawdzie groteskowo, ale bez dwóch zdań dobrze spełniającym swoją rolę. Nie wiemy, kim dokładnie jest Kleszcz, skąd się wziął i czemu akurat Arthura uważa za swojego idealnego pomocnika, a co istotniejsze, nie wie tego również on sam, tłumacząc wszystko górnolotnie brzmiącymi hasłami o przeznaczeniu. Nietrudno przy tym o sugestię, że dziwaczny superbohater jest tylko wytworem wyobraźni Arthura, ale z tą teorią serial upora się dość szybko. Przyjmijmy więc po prostu, że Kleszcz jest i już.
O ile jednak my nie będziemy mieć z tym wielkich problemów, bo niebieski bohater to postać na tyle sympatyczna, że kupuje się ją błyskawicznie, o tyle jego towarzysza będą trapić znacznie większe wątpliwości. I tu właśnie wkraczamy na bardzo grząski grunt, bo zamiast dać się porwać absurdalnemu tonowi opowieści, serial skręca w inne rejony, na pierwszym planie umieszczając Arthura i jego wewnętrzny konflikt pod tytułem: "Pozostać normalnym facetem czy dać się porwać przeznaczeniu?". Rozwiązanie jest oczywiste od pierwszej chwili, ale twórcy każą nam na nie czekać i czekać, włączając w spór także bliskich Arthura, choćby jego mocno stąpającą po ziemi siostrę Dot (Valorie Curry).
W ten sposób zostajemy świadkami ciągnącego się przez 6 odcinków dramatu, w którym Arthur jest rozrywany przez dwie strony swojej osobowości. Z jednej strony przeciętnego księgowego, który faszeruje się lekami i nie oczekuje od życia niczego spektakularnego; a z drugiej człowieka, który otrzymuje szansę zostania najprawdziwszym superbohaterem i zmierzenia się twarzą w twarz ze swoimi lękami. Oczywiście nie można takiego konfliktu rozstrzygnąć w kilka chwil i rzecz musi trochę potrwać, ale twórcy "The Tick" zdecydowanie przesadzają z proporcjami. Bo gdzie w tym wszystkim miejsce dla tytułowego bohatera?
Rola Kleszcza w pierwszych odcinkach jest właściwie drugoplanowa i ogranicza się do rzucania inspirujących haseł, czy dostarczania Arthurowi pokładów pewności siebie. Jest przy tym bez wątpienia uroczy, zwłaszcza że postać to nieprzesadnie inteligentna (jak sam oświadcza, w partnerstwie z Arthurem to on ma mózg, a Kleszcz całą resztę), ale po jakimś czasie jego próby stają się męczące. Na tyle, że widz zaczyna zadawać sobie pytanie, po co mu właściwie ten cały Arthur? Jak nie chce to nie, takich jak on można przecież znaleźć na pęczki. Serial nie potrafi niestety przekonująco odpowiedzieć na pytanie, czemu akurat Arthur i sam rzuca sobie w ten sposób kłody pod nogi.
Bo cała reszta tej opowieści wygląda znacznie bardziej obiecująco, przedstawiając jakby znajomy świat w krzywym zwierciadle. Twórcy postawili na swego rodzaju realność, urozmaicając historię telewizyjnymi materiałami o wymyślnych superherosach i ich wpadkach (jest nawet wywiad z superpsem), czy wręcz wtrącając fragmenty poświęcone niejakiemu Superianowi (Brendan Hines) mierzącemu się akurat z gigantycznym golasem. Jest niedorzecznie, ale z zachowaniem pozorów powagi, czyli w sam raz, by stworzyć znakomitą parodię.
"The Tick" wykorzystuje jednak tę szansę w znikomym stopniu, woląc skupić się na standardowej historii o dorastaniu do roli superbohatera, a na margines spychając swoje największe atuty. Naprawdę trudno to zrozumieć, tym bardziej że serial ożywa praktycznie w każdej scenie, w której Kleszcz wkracza do akcji, a blednie, gdy tylko zabraknie go na ekranie. Ukryty pod kostiumem Serafinowicz (jego strój zaznaje wyraźnego liftingu po pilocie, co zostało tu nawet zabawnie skomentowane) wypada bardzo dobrze, tworząc postać sympatycznego idioty o niezaprzeczalnym uroku osobistym i, jakby nieco przypadkowo, supersile.
Kontrast wobec poważnych superbohaterów jest zatem oczywisty i żal, że nie korzysta się tu z niego częściej. Twórcy pokazują, że potrafią i nie brakuje im dobrych pomysłów (zdecydowanie nie jest to przypadek "Powerless", które też miało wyśmiewać superbohaterskie schematy, a utonęło w komediowych banałach), ot choćby wprowadzając postać Overkilla (Scott Speiser), brutalnego mściciela w stylu Punishera nieustannie przekomarzającego się ze swoją inteligentną łodzią (przemawiającą głosem Alana Tudyka). Albo bawiąc się wizerunkiem czarnego charakteru za pomocą Ms. Lint (Yara Martinez) i jej kłopotów z uziemieniem.
Wszystko te drobnostki udowadniają, że w "The Tick" tkwi spory potencjał, ale nadal nie został on nawet połowicznie wykorzystany. Serial wręcz sam opiera się swojemu urokowi, uparcie stawiając na Arthura i jego problemy, które najzwyczajniej w świecie nudzą. Griffin Newman pasuje jak ulał do roli neurotyka, ale na litość, serial ma w tytule "Kleszcza", nie "Arthura" i najwyższa pora, żeby sobie o tym przypomniał. Gdy wreszcie to zrobi, będzie można zapytać, czy to naprawdę udana adaptacja. Na razie daleko mi do takiego stwierdzenia.