Wielkie widowisko kontra fabularne skróty. 5 plusów i 3 minusy z 7. sezonu "Gry o tron"
Piotr Wosik
7 września 2017, 22:02
"Gra o tron" (Fot. HBO)
"Gra o tron" w swoim przedostatnim sezonie zbierała pochwały za gigantyczne widowisko i cięgi za scenariuszowe skróty. Zanim zajmiemy się na dobre jesiennymi serialami, przeżyjmy to raz jeszcze.
"Gra o tron" w swoim przedostatnim sezonie zbierała pochwały za gigantyczne widowisko i cięgi za scenariuszowe skróty. Zanim zajmiemy się na dobre jesiennymi serialami, przeżyjmy to raz jeszcze.
"Gra o tron" jeszcze nigdy nie była tak droga w produkcji, pełna rozmachu i wypakowana akcją jak w 7. sezonie. Niesamowity nawet jak na współczesną telewizję budżet rzeczywiście było widać, smoki faktycznie przypominały gabarytami samoloty pasażerskie, a bitwy były bardziej emocjonujące niż kiedykolwiek. Tempo akcji stało się szalone, jedno ważne wydarzenie goniło drugie, a w międzyczasie mogliśmy cieszyć oczy efektami specjalnymi, których nie powstydziłby się filmowy blockbuster.
A jednak z jakiegoś powodu nosami zaczęli kręcić zarówno krytycy, jak i fani, zaś uwielbiający popkulturowe odniesienia "Rick i Morty" wystawił nawet scenariuszowi "Gry o tron" symboliczny nekrolog. Przyjrzyjmy się najważniejszym plusom i minusom tego sezonu.
PLUS [+] Wi-do-wis-ko!
Krótka, ale efektowna bitwa morska, spopielenie armii Lannisterów, a następnie Wędrowców, burzenie Muru, nieumarłe niedźwiedzie, smoki ziejące ogniem, nieumarły smok – czegóż to nie zobaczyliśmy? Atrakcje pełną gębą! Prawie w każdym odcinku doświadczaliśmy sekwencji, które rzucały na kolana i powodowały opad szczęki. Oglądaliśmy je po kilka razy, w zapętleniu, z niedowierzaniem, z zachwytem.
HBO przesunęło kolejną granicę jeśli chodzi o kształt rozrywki na małym ekranie. Budżet serialu rośnie z sezonu na sezon. W zeszłym roku wyniósł onieśmielające 100 mln dolarów, a więc odcinek kosztował średnio 10 mln. W tym roku koszt pojedynczego odcinka to już prawdopodobnie ok. 14 mln dolarów To jedna z najdroższych przyjemności, jakie dostępne są na małym ekranie.
PLUS [+] Efekty bardzo specjalne
Na co szły te pieniądze? W głównej mierze oczywiście na efekty specjalne i była to wzorcowa inwestycja pod względem przełożenia jej na uzyskaną wartość. CGI wykorzystywane w serialu potrafiło bić na głowę nawet tegoroczne kinowe widowiska (choćby "Valerian i miasto tysiąca planet" albo trzeci akt "Wonder Woman"). Na największą pochwałę zasługuje fakt, że fenomenalny wynik końcowy uzyskano poprzez kombinację efektów komputerowych i praktycznych. To nie tylko magia cyfrowa, ale także pirotechnika, wiatraki, pieczołowicie konstruowane scenografie itd. To wciąż wyraźnie odczuwalne dla oka doznanie, kiedy widzimy na ekranie prawdziwy wybuch bądź podmuch ognia – i za to należą się ekipie HBO ukłony.
CGI także robi wrażenie. Aby odpowiednio skomponować te najbardziej wymagające sceny, posługiwano się estetyką niemalże malarską. Dominowała pastelowa kolorystyka, a więc barwy jasne, łagodne, unikające zdecydowanych kontrastów. Natarcie Dothraków na armię Lannisterów przypominało momentami dzieła Wojciecha Kossaka, bitewne krajobrazy żywcem zdjęte z płótna.
Inspiracje można odnaleźć także chociażby w grach wideo. Chodzi o zastosowanie efektów cząsteczkowych, a więc symulacji punktowych zjawisk naturalnych, takich jak opady śniegu czy wzlatujące iskry. Serial umiejętnie wykorzystywał je w scenach rozgrywanych na green/blue screenie, którym to nadawały one teoretycznej głębi i pozwalały minimalizować efekt sztucznego tła. Do tego odpowiednio dobrane nasycenie koloru, oświetlenie, światłocień lub mgiełka i ręce same składały się do oklasków.
MINUS [-] Przyśpieszone tempo
Głównym minusem skrócenia 7. sezonu (nawet pomimo dłuższych odcinków) było przyśpieszanie tempa wydarzeń. Odbiło się ono na przynajmniej jednym kluczowym dla "Gry o tron" aspekcie, a mianowicie podróżach. Te zastąpione zostały swoistymi "teleportacjami", których montaż nie próbował ani wyjaśniać, ani jakkolwiek przedłużać.
To znacząca różnica względem poprzednich sezonów, ponieważ podczas różnorakich wojaży (a tych było mnóstwo, od Jona maszerującego z Dzikimi Ludźmi, przez Aryę wędrującą z Ogarem, Brienne z Podrickiem, aż po takie drobiazgi jak np. wspólne przeprawy Tyriona i Jorah Mormonta) obserwowaliśmy rozwój charakterologiczny postaci i zmienną dynamikę ich relacji. W bieżącej serii ten brak był wyraźnie odczuwalny, nie mieliśmy tylu okazji na bliższe, intymniejsze chwile z ulubionymi postaciami, a konstrukcja ich rysu psychologicznego i retardacja (opóźnianie akcji celem zbudowania napięcia) zostały zepchnięte na drugi plan, by ustąpić pola wydarzeniom toczącym się w szaleńczym tempie.
Powiązanym problemem były nawarstwiające się w ten sposób głupotki. I tutaj koronnym przykładem był odcinek "Beyond the Wall", który zagiął prawa czasoprzestrzennej logiki. Każdy świat, nawet ten fantasy, musi mieć swoje wewnętrzne fundamenty. W tym odcinku zostały one bardzo mocno naciągnięte, co nie umknęło uwadze widzów. Gendry "Flash" Baratheon, kruk F16, Dracarys Boeing 747, nurkujący Wędrowcy czy łańcuchy znikąd to tylko najbardziej rzucające się w oczy wątpliwości, które przeszkadzały się skupić, a w konsekwencji odbierały też przyjemność z seansu. A dało się ich uniknąć.
Reżyser feralnych fragmentów, Alan Taylor, mówił w rozmowie z Variety o celowaniu w wiarygodne nieprawdopodobieństwa, które lepsze są od niewiarygodnych prawdopodobieństw. Brzmi skomplikowanie? A wystarczyło dorzucić kilka minut, w trakcie których np. Jon i kompani próbowaliby przetrwać zmierzch i noc (wydłużone za Murem w porównaniu z resztą krainy) poprzez rozpalenie ogniska z ciał poległych towarzyszy (drastyczne, ale bardzo grootronowe), a Wędrowcy znajdywali łańcuchy w którymś z opuszczonych domostw. Cokolwiek, przecież między śmiercią a wyłowieniem Viseriona mogło minąć kilka dobrych tygodni.
PLUS [+] Humor!
"Gra o tron" nigdy nie była pozbawiona subtelnego poczucia humoru – tego czarnego, objawiającego się chociażby cotygodniowymi ripostami Tyriona, albo sympatycznego Samwella i rubasznego Bronna, którzy rozładowywali napięcie. Może już pamięć zniekształca mi obraz sytuacji, ale wydaje mi się, że w tym sezonie hollywoodzkie naleciałości objęły nie tylko nacisk na akcję, ale jeszcze więcej idealnie zrównoważonego luzu i polotu. Brylował wulgarny jak zawsze Ogar, wesołkiem okazał się też Tormund marzący o Brienne, a perełka sezonu należy do Davosa i żartu z dziurawieniem kolczugi. HBO zrobiło to dobrze, kontrującym i maskując humorem braki w odpowiednim spowalnianiu akcji.
MINUS [-] Romans Jona i Daenerys
To była kwestia czasu już od dawien dawna, logiczny rozwój wydarzeń, wszyscy się tego spodziewaliśmy. Chyba każdy z nas przynajmniej raz widział fanart przedstawiający spiknięcie się uwielbianych bohaterów. Ich romans żył więc w świadomości widzów na długo przed faktycznym ekranowym zapoznaniem. Pierwsze spotkanie Jona Snow i Daenerys Targaryen wypadło intrygująco, z miejsca czuć było pomiędzy nimi elektryzującą chemię opartą na buńczuczności. Na fizycznym przyciąganiu. Na osiągniętej pozycji i budującym się wzajemnym szacunku. Im dalej jednak w głąb, tym mniej było ich wspólnych scen, a jeśli już, to wciąż opierały się one o niewypowiedziane erotyczne napięcie.
Wydaje się, że zabrakło odpowiedniej ilości czasu, żeby zgłębić ich relację. Może jakiejś wspólnej podróży? Sam przeskok z zauroczenia do uczucia sprawiał wrażenie nagłego, jakby dziejącego się poza kadrem, a nie na oczach widza. Romantyczna konkluzja, a więc finalne zbliżenie bohaterów (#boatsex) także nie okazało się w pełni satysfakcjonujące, ponieważ scenarzyści w swoim stylu zsynchronizowali je z ujawnieniem rodowodu Jona (i podejrzanie zmartwionym Tyrionem), przez co rozkwit miłości obrócili w cokolwiek dyskomfortowe dla widza podglądanie cmokania ciotki.
PLUS [+] Koniec z pionkami na szachownicy
Spoglądając wstecz na poprzednie sezony "Gry o tron", odczuć można fabularny przebieg serialu. Ileż tam się działo, iluż bohaterów zdążyliśmy poznać, pożegnać, albo już zapomnieć. Zakończony 7. sezon był naznaczony duchem kulminacji, poczuciem, że teraz na szachownicy zdarzeń zostali już tylko sami ważni gracze. Same istotne dla gry końcowej roszady. Koniec z pionkami.
Tak jak bowiem uwielbiamy "Grę o tron", tak jestem pewien, że każdy z nas miał czasem dość niektórych figur (Stannis!) albo przeciągających się przetasowań, typu zamorskie podboje Daenerys. W bieżącej serii można odczuć już jednak wyraźną satysfakcję, bo ustawianie pionków się skończyło. Czuć niezaprzeczalnie wysokie stawki. Czuć, że zima w końcu nadeszła!
MINUS [-] Letnia pora emisji
No właśnie, dało się odczuć tę zimę czy nie? To może być minus bardzo indywidualny, ale postaram się go wyjaśnić. Decydując się na jakikolwiek seans, próbuję osiągnąć immersyjność. Termin ten pochodzi z rozrywki elektronicznej, oznacza zanurzanie zmysłów, ale ma swoje przełożenie na maksymalizowanie kinowego doświadczenia. W prostych słowach, chodzi o stworzenie warunków, które w najlepszy sposób pozwolą wciągnąć się w przedstawiony świat. Dać się pochłonąć.
Robimy to najczęściej podświadomie, w tym przypadku odpowiedzcie sobie na proste pytanie: czy lubicie latem oglądać filmy o świętach Bożego Narodzenia? Coś w tym nie pasuje, nie? Ja odczuwałem taki podskórny dysonans, kiedy opatuleni skórami bohaterowie komentowali dojmujący mróz, a ja otwierałem okna w pokoju i walczyłem z wieczornym, letnim upałem. Okej, okej, to bardziej ciekawostka, drobnostka, ale może ktoś ma podobne odczucia? Mnie bardziej odpowiadała wczesnowiosenna premiera i pozytywna w czekaniu na kolejny sezon jest dla mnie perspektywa, że ten pojawi się zimą 2019. Ot, korzystne sprzężenie zmysłów i okoliczności dla co bardziej wrażliwych fanów.
PLUS [+] Nocny Król
Ponoć historia jest tylko tak dobra, jak jej złoczyńca. Nocny Król i Biali Wędrowcy to antagoniści enigmatyczni, których praktycznie wciąż nie poznaliśmy i być może do końca nie poznamy. Może nie ma takiej konieczności? Podoba mi się bowiem poetyka, z jaką serial ich kreuje. Bez słów, stoiccy, milczący, uosabiający biblijną plagę i siłę natury, konieczną dla zachowania równowagi.
Być może to oni są najbardziej odpowiedni do rządzenia Siedmioma Królestwami i oczyszczenia ich z grzechu i deprawacji. Nie zwracają uwagi na kolor skóry, religię, historię, przynależność rodową czy zasobność sakiewki. Ich istnienie jest koniecznością. Reprezentują strach, który napędza ludzką egzystencję. Są śmiercią, która jest zwierciadłem życia. Ying i yang. Lód i ogień.
A i nie przeszkadza fakt, że wyglądają przekozacko.