Człowiek człowiekowi zombie. "Fear the Walking Dead" – recenzja premiery sezonu 3B
Marta Wawrzyn
11 września 2017, 22:32
"Fear the Walking Dead" (Fot. AMC)
Po niezłej, dynamicznej pierwszej połowie 3. sezonu "Fear the Walking Dead" powróciło, by w nowych odcinkach zaoferować wojny ludzko-ludzkie, w których prawie nie ma miejsca na zombie. Spoilery!
Po niezłej, dynamicznej pierwszej połowie 3. sezonu "Fear the Walking Dead" powróciło, by w nowych odcinkach zaoferować wojny ludzko-ludzkie, w których prawie nie ma miejsca na zombie. Spoilery!
Oglądacie jeszcze "Fear the Walking Dead"? Ja porzuciłam serial w 2. sezonie, który, owszem, miał sporo do zaoferowania (przede wszystkim rzut oka na apokaliptyczny Meksyk, Nicka całego we krwi oraz jego relację z Lucianą), ale głównie niemiłosiernie się wlókł, nie mówiąc wielu odkrywczych rzeczy ani o ludzkiej naturze, ani o swoich bohaterach. Wróciłam do niego, kiedy AMC zaproponowało mi wywiady z Danielem Sharmanem i Danay Garcią, nadrobiłam pół sezonu w dwa czy trzy dni i ucieszyłam się, że serial sporo zyskał.
Przede wszystkim nastąpiło znaczące przyspieszenie, część bohaterów zyskała na wyrazistości, a główny powód, dla którego w ogóle zaczęłam oglądać "Fear the Walking Dead" – wspaniała Kim Dickens, oczywiście – został wrzucony w pokręconą relację, która teoretycznie nie miała prawa działać, a jednak okazała się dla serialu zbawieniem. Chore gierki Madison i Troya Otto, syna właściciela farmy, na której Clarkowie znajdują coś na kształt schronienia, bardzo szybko stały się moim ulubionym elementem serialu. Nie tylko dlatego, że obserwowanie tej dwójki tak po prostu sprawia radochę. Troy to jedna z najlepiej napisanych postaci w serialu i na dodatku taka, która, podobnie jak wcześniej chociażby Victor Strand, była w stanie wydobyć na wierzch coraz bardziej interesujące rzeczy na temat samej Maddie.
Kim Dickens i jej postać to motor napędowy "Fear the Walking Dead", chodząca charyzma, serce i dusza serialu, aktorka, która prawdopodobnie jest za dobra, żeby zajmować się łapaniem zombie przez kolejną dekadę. Skoro jednak już podjęła taką decyzję, ci, którzy pamiętają ją z "Deadwood" i "Treme" – jak wyżej podpisana – trwają przy niej, ciesząc się, że scenarzyści dają jej co jakiś czas większe pole do popisu. Z Danielem Sharmanem, któremu produkcja AMC zawdzięcza złapanie drugiego oddechu, Dickens ma cudowną chemię od pierwszej chwili, tak że aż by się chciało, żeby ta ich chora gra w szachy, zmiksowana z "50 twarzami Greya" (o wszystkich barwach tej relacji najlepiej Wam opowie sam Daniel Sharman, też zakochany w Kim Dickens), trwała w nieskończoność. To jednak nie jest możliwe, serial prędzej czy później będzie musiał pozbyć się Troya, zostawić za sobą ranczo Ottów i wyruszyć z Clarkami w nieznane.
Podwójna premiera sezonu 3B, czyli odcinki "Minotaur" i "The Diviner" (z których pierwszy widziałam w lipcu, a drugi dopiero teraz, więc mam je bardzo wyraźnie rozdzielone), pokazują, że wszystko zmierza w tym właśnie kierunku. Sharman i Dickens raz jeszcze zaliczają emocjonalny roller coaster, po tym jak Troy postanawia iść na wojnę i kończy na wygnaniu. Ich ostatnia scena to czysta magia, bo bardziej niż kiedykolwiek spod pokręconych gierek wychodzi dwójka ludzi, która złapała jakąś dziwną nić porozumienia w tym szalonym świecie. On praktycznie rzuca jej wyzwanie i mówi częściowo werbalnie, częściowo poza słowami: "Nie zostawiaj mnie, lepiej już mnie zabij!". Ona z kolei nie jest w stanie nacisnąć na spust i nie do końca wiadomo, czy to dlatego, że już nie może znieść przemocy, czy po prostu nie jest w stanie pozbawić życia tego konkretnego słodkiego drania.
Wcześniej z kolei Troy ma świetną scenę z Nickiem, podczas której poznaje prawdę o swoim ojcu, tuż po tym jak cały w emocjach dziękuje synowi Madison za to, że przy nim trwa i go wspiera. I jest w tej ich wspólnej scenie tysiąc niejednoznaczności. Nie wiemy do końca, co kazało Nickowi stanąć u boku największego serialowego socjopaty, ale wiemy, iż pociągają go mroczne sprawy w różnym wydaniu. Wiemy też, jaki był skutek wyznania dotyczącego Jeremiaha – Troy na moment się rozsypał i ten moment wystarczył, aby stracił kontrolę nad sytuacją, co zapewne pozwoliło przeżyć im obu. Czy Nick to zaplanował, a następnie z zimną krwią wyegzekwował, dobrze odczytując słabości Troya? Pewnie nawet on sam do końca tego nie wie.
Pewne jest, że dzieci Madison dorastają i że oboje w tych dwóch odcinkach sięgają w pewnym sensie po władzę, każde w inny sposób. Alicia bardzo chce być tą rozsądną i tą odpowiedzialną, a jednocześnie coraz bardziej idzie na noże z własną matką. Nick wyraźnie szykuje się do opowiedzenia po konkretnej stronie w nadchodzącej wojnie ludzko-ludzkiej, a jego motywacje znów nie są oczywiste. To coś, co mógłby za nas rozgryźć Troy Otto (albo chociaż Daniel Sharman), który od razu widzi w ludziach wszystko, co chcieliby ukryć, a następnie to z nich wydobywa.
Rozejm z Ludem – wyrastającym teraz na zbiorowego antagonistę w serialu – to oczywiście ułuda. Nawet gdyby nie był oparty na szeregu kłamstw obu stron, prawdopodobnie i tak niewiele by wystarczyło, żeby nastąpiła szybka eskalacja. A brak wody to nie jest "niewiele". Brak wody to powód, dla którego ludzie się zabijają nie tylko w serialach. To jeden z najbardziej przerażających problemów globalnych i zarazem jedna z tych rzeczy, przez które kiedyś może runąć cała nasza cywilizacja, nieważne, jak bardzo zaawansowana.
Trafne diagnozowanie problemów współczesnego świata to jedna z najlepszych rzeczy w "Fear the Walking Dead". Serialowe wojny rasowe wydają się być przerażająco autentyczne, zwłaszcza w erze Donalda Trumpa i różnych jego klonów. To nie jest świat z apokalipsą zombie na horyzoncie, to nasz świat. Nie potrzebujemy zombie, żeby czuć niechęć do wszelkiej odmienności i każdego dnia ją głośno manifestować. Serial nie odkrywa Ameryki, kiedy nam to mówi, ale zarówno w 2. sezonie, jak i teraz, nie brakuje niezłych krótkich scen, pokazujących mechanizmy niesnasek na tle rasowym.
W całej tej zawierusze nie zapomniano o bohaterach, którzy oddalili się od rodziny Clarków. Nie wiemy co prawda, co się dzieje z Lucianą, ale za to pośrodku Chinatown odnaleźliśmy Victora – drugiego obok Troya bohatera, znakomicie wypadającego w duecie z Maddie – a na tamie rządzi Daniel, wypatrujący Ofelii. Możemy bezpiecznie założyć, że ci dwoje spotkają się przed końcem sezonu, a poza tym z pewnością spotkamy jeszcze Lucianę.
Z kolei Troy oczywiście nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Dopóki pozostaje przy życiu, może sporo namieszać. Kiedy już zostanie życia pozbawiony, będziemy wszyscy płakać, również dlatego, że wcale nie tak łatwo o wyrazistych bohaterów w serialu, który od początku twierdził, że stawia na postacie i ich rozwój, a nie fabularną sieczkę. Efektem tego nie zawsze dobrze egzekwowanego założenia są bardzo duże połacie zwykłej nudy – akcja się ślimaczy, bohaterowie stoją w miejscu, a ich pseudoegzystencjalne rozważania nie mają w sobie wystarczająco dużo ognia ani oryginalności, żeby się nimi ekscytować.
Innymi słowy, niejednoznaczne postacie łotrów/antybohaterów/wpiszcie-co-chcecie, takie jak Troy, są potrzebne, żeby "Fear the Walking Dead" żyło, oddychało i miało w sobie energię. Samo oglądanie, jak Madison Clark przemienia się w kolejnego Waltera White'a (przy okazji, zauważyliście wdzięczne nawiązanie muzyczne do "Breaking Bad?), może po prostu nie wystarczyć. A jej rodzina, no cóż, aż tak interesująca (jeszcze?) nie jest. Rozwój tych bohaterów najwyraźniej rozpisano na lata, a w międzyczasie brakuje fabularnego "mięcha".
I nie mówię tutaj o wymyślnym tudzież bezmyślnym mordowaniu zombie, tylko o relacjach międzyludzkich, które potrafiłyby sprawić, że od serialu nie dałoby się oderwać. Na razie "Fear the Walking Dead" przegnało Troya i natychmiast powróciło do stanu błogiej poprawności. Oby dalej czekały nas większe atrakcje.
"Fear the Walking Dead" emitowane jest w poniedziałki na kanale AMC Polska, najpierw o godz. 3:00 w nocy, potem o 21:00.