Trzy historie o miłości. "One Mississippi" – recenzja 2. sezonu
Marta Wawrzyn
24 września 2017, 19:03
"One Mississippi" (Fot. Amazon)
W 1. sezonie serialowa Tig wracała do domu, żeby pochować matkę. Teraz jest na Południu z zupełnie innych powodów, a w jej historii znacznie więcej jest słodyczy i goryczy. Spoilery w granicach rozsądku.
W 1. sezonie serialowa Tig wracała do domu, żeby pochować matkę. Teraz jest na Południu z zupełnie innych powodów, a w jej historii znacznie więcej jest słodyczy i goryczy. Spoilery w granicach rozsądku.
2. sezon "One Mississippi" zadebiutował na Amazonie dwa tygodnie temu i jakoś tak się złożyło, że brakowało nam czasu, żeby się z nim zapoznać. Szczerze tego żałujemy, bo w serialu nic się nie zmieniło: to wciąż ten sam, świetny, bardzo osobisty komediodramat, składający się z zaledwie sześciu półgodzinnych odcinków na sezon. Da się pochłonąć całość w jeden wieczór, prawie jak dłuższy film, opowiadający kilka historii, które najczęściej znajdują satysfakcjonujący (co nie znaczy, że szczęśliwy) finał.
Tym razem to przede wszystkim historie miłosne, bo po uszy zakochuje się nie tylko Tig (w serialu nosząca nazwisko Bavaro, a w rzeczywistości Notaro), ale także jej brat i ojczym. Lekko zmienia się ton serialu, w zeszłym sezonie będącego przede wszystkim opowieścią o stracie i próbach pozbierania się. Ci sami ludzie, którzy rok temu rozpaczali, błądzili i zastanawiali się co dalej, teraz już widzą światełko w tunelu.
Tig powraca do rodzinnej mieściny, by dalej prowadzić program ze swoją producentką, Kate (Stephanie Allynne, która w tym sezonie jest także współscenarzystką). Remy (Noah Harpster) odkrywa po kolei uroki diety, religii i kobiety, o której nigdy by nie pomyślał, że może mu się spodobać. Bill (John Rothman) przekonuje się, że nie wszystko jest skończone, kiedy tracisz miłość swojego życia.
Trzy historie miłosne powoli rozwijają się na przestrzeni sześciu odcinków, dostarczając momentów dziwnych, niezręcznych, zaskakujących i po prostu pięknych. Jedni zakochują się w sekundę i niemal bezproblemowo, inni muszą walczyć, planować kolejne ruchy i zmieniać się w imię miłości. A wszystko to razem składa się na opowieść o tym, jak ludzie pokonują własne ograniczenia, powoli przeskakują emocjonalne bariery, próbują wyjść ze strefy komfortu i nauczyć się patrzeć na świat oczami kogoś innego, często przy tym zaskakując zarówno samych siebie, jak i otoczenie.
Żadna z tych opowieści nie jest typowa: ktoś musi zapytać siebie, czy aby na pewno płeć ma znaczenie, kiedy zakochujemy się w drugim człowieku; ktoś inny musi pogodzić się z tym, że jego wybranka nie tylko nie jest modelką Victoria's Secret, ale też nie wierzy w takie bzdury jak dinozaury; ktoś kolejny odkrywa zaś, jak różne formy potrafi przybierać rasizm – i jest to dla niego prawdziwe objawienie. Ciekawe jest to, że wszyscy podchodzą do tego, co dla nich nowe i nie zawsze czy też nie do końca akceptowalne, z ogromną otwartością. Kiedy więc wszystkie historie i ich bohaterowie postanawiają wreszcie spotkać się ze sobą przy rodzinnej kolacji, jest to wydarzenie, owszem z gatunku burzliwych, ale też zaskakująco pouczających dla wszystkich stron.
Kompromisy w imię miłości i rodziny to jedno, walka o to, żeby nie być dyskryminowanym i mieć prawo do powiedzenia na głos trudnej prawdy, to drugie. W 2. sezonie "One Mississippi" Tig ma o co walczyć, być może nawet bardziej niż w poprzednim. Jej orientacja seksualna i bezpośredni sposób, w jaki o sobie mówi, ciągle komuś przeszkadza, nawet dziewczynom, z którymi się umawia. Wkurzać ludzi potrafi także ostry, bezkompromisowy sposób, w jaki komiczka podnosi kwestię molestowania seksualnego. Ale spotykają ją także zaskakujące podziękowania, wyrazy uznania, miłe słowa i uściski ze strony osób, po których niekoniecznie byśmy się tego spodziewali.
Pełne specyficznego uroku i wyborców Donalda Trumpa amerykańskie Południe było i pozostaje jednym z najistotniejszych bohaterów "One Mississippi". Tig niby jest w domu, ale nie do końca. Jest w miejscu, w którym homofobia przybiera wszelkie możliwe oblicza, począwszy od otwartej niechęci, a skończywszy na zwykłej głupocie. Momentami zabawnej, a nawet na swój sposób sympatycznej, ale to nie znaczy, że nie wyrządzającej szkód. Tak samo jest z historiami dotyczącymi molestowania, czy to teraz, czy w dzieciństwie. Tig otwiera się przed tysiącami ludzi, mówi publicznie coś, czego długo nie chciała przyznać przed samą sobą, a reakcje bywają różne.
Zmagania z marami z przeszłości to jeden z motywów przewodnich 2. sezonu "One Mississippi". Główna bohaterka, pod wpływem Kate, opowiada w radiu o tym, co zrobił jej dziadek w dzieciństwie, nie pomijając kilku drastycznych szczegółów (jak tego, że wszystko zaczęło się, kiedy miała dwa lata). Jedni patrzą na nią z podziwem, inni niekoniecznie, ale przede wszystkim widać, jak oczyszczającą moc mają te słowa dla jej rodziny. Zarówno Remy, jak i Bill wreszcie zaczynają mówić o tym koszmarze. I są to trudne, bolesne, intymne rozmowy, które Tig Notaro napisała z ogromnym wyczuciem.
Humor towarzyszy nam przez cały czas. Raz jest bardziej subtelny, innym razem ostrzejszy, raz służy do rozładowania pełnej napięcia sytuacji, innym razem do popchnięcia fabuły lekko do przodu. Radiowe opowieści Tig, często puentowane świetnie dopasowanymi utworami muzycznymi, pozostają niezwykłe w swojej prostocie i pewnie nie tylko Kate dosłownie się w nich zatraca i pod ich wpływem zaczyna inaczej patrzeć na świat.
Choć "One Mississippi" w tym sezonie jest wypchane po brzegi trudnymi tematami i ważnymi kwestiami społecznymi, przede wszystkim pozostaje bardzo długą rozmową o życiu i całej reszcie. Tig nie prawi nam kazań, nie mówi, jak mamy myśleć ani co czuć, ale punktuje bezlitośnie to, co jest dla niej synonimem ludzkiej bezmyślności i braku wrażliwości. W prosty, szczery, bezpośredni sposób mówi o największych traumach, każe nazywać po imieniu każdy przypadek molestowania seksualnego, także ten "niewinny", i otwierając się przed ludźmi, sama daje przykład, pokazuje, że się da.
A jednocześnie serial ma w sobie sporo lekkości i bezpretensjonalnego wdzięku, dokładnie tak jak rok temu. Bardzo dużo humoru wnoszą drugie połówki Remy'ego i Billa, Desiree (Carly Jipson) i Felicia (Sheryl Lee Ralph), obie skrajnie różne, obie mające rewelacyjne komediowe momenty. Ta pierwsza to typowa córa Południa, która zawiera w sobie tysiąc najlepszych i tyle samo najgorszych cech mieszkańców tych okolic, a jednak bardzo szybko odchodzi od stereotypu. Zarówno jej związkowi z Remym, jak i jej relacji z Tig czy Billem daleko do typowych, a przy tym nie da się tej "agresywnie pozytywnej" dziewoi odmówić jednego: szczerze stara się zrozumieć tych, którzy myślą inaczej. No chyba że mówimy o wierze w dinozaury, wtedy niełatwo ją przekonać.
Felicia jest cudowna z innego powodu – bo pod względem charakteru stanowi lustrzane odbicie Billa, a jednocześnie różni ich wszystko. Ta dwójka neurotyków ma tysiąc drobnych dziwactw i potrafi prowadzić w stu procentach na serio najbardziej nietypowe rozmowy, a pasja, jaka między nimi się rodzi, przyjmuje oblicza dalekie od zwyczajnych.
Przede wszystkim jednak ten sezon należy do Tig i Kate, kobiecego duetu, który ma chemię nie z tej ziemi, niezależnie od tego, czy akurat prowadzi jedną z tych niezwykłych rozmów w radiu, czy przeżywa osobno bądź wspólnie różnego rodzaju rozterki damsko-damskie. Te panie są ze sobą także w życiu prywatnym, nic więc dziwnego, że znakomicie wypadają razem na ekranie. Ich wzajemne przyciąganie wydaje się najbardziej autentyczne na świecie, bo to nie gra aktorska, to po prostu dwie zakochane w sobie kobiety. W ich rozmowach widać ogromną wrażliwość i naturalność, niezależnie od tego, jakiego kalibru tematy akurat są poruszane.
"One Mississippi" to od początku był jeden z tych seriali, z którymi czas mijał w okamgnieniu. Ale w 2. sezonie wyraźnie nabrało pewności siebie, poczuło się jeszcze bardziej komfortowo we własnej skórze i bardziej spójnie niż rok temu połączyło ze sobą kilka różnych światów. "Wszyscy rozumiemy świat na swój sposób" – mówi w pewnym momencie Remy i te słowa mogłyby stać się hasłem przewodnim sezonu. Trzy bardzo różne historie o miłości to też trzy łączące się ze sobą opowieści o tym, jak wiele da się osiągnąć, słuchając drugiego człowieka i podchodząc do niego z odrobiną szacunku.
Samo w sobie nie byłoby to specjalnie odkrywcze, ale sposób, w jaki tę nutkę słodyczy sprzedaje nam Tig Notaro, był i pozostaje nietuzinkowy. Więcej takich komediodramatów "o niczym", a świat będzie odrobinę lepszy.