Tych żołnierzy też już znacie. "SEAL Team" – recenzja 1. odcinka
Piotr Wosik
29 września 2017, 18:32
"SEAL Team" (Fot. CBS)
Serial militarny z oddziałem specjalnym w roli głównej to rozrywka, którą już widzieliście… na przykład dwa dni temu. "SEAL Team" trochę lepiej powiela gatunkowy schemat, ale to wciąż tylko przeciętniak.
Serial militarny z oddziałem specjalnym w roli głównej to rozrywka, którą już widzieliście… na przykład dwa dni temu. "SEAL Team" trochę lepiej powiela gatunkowy schemat, ale to wciąż tylko przeciętniak.
Strukturalne podobieństwa "The Brave" od NBC i "SEAL Team" od CBS nie są specjalnie zaskakujące, to bowiem nic więcej, jak bezpieczne podążanie wytartymi szlakami. Swoją drogą, to jednak całkiem zabawne, że w odstępie zaledwie 48 godzin emitowane są wręcz bliźniacze produkcje. Tutaj również obserwujemy losy elitarnego oddziału wojskowego (Navy SEALs), ich treningi, przygotowanie do misji i prowadzone operacje. Zadanie na początek? Dokładnie to samo – trzeba uwolnić zakładnika i zlikwidować wysoko postawiony cel. Niezmiennie waży się przecież bezpieczeństwo USA.
Porównania są więc zupełnie naturalne. To, co odróżnia te dwa seriale, to fakt, że "SEAL Team" dużo mocniej skupia się na swoich bohaterach i od razu pozwala nam ich lepiej poznać. Jason Hayes (David Boreanaz) to lider grupy, który próbuje pogodzić swoją pracę z życiem rodzinnym. Swoją postawą pozoruje siłę i bezwzględne poświęcenie. Widzimy go, jak lekceważy panią psycholog, ale jednocześnie dostrzegamy u niego nerwowy tik, który bezwiednie powtarza od czasu śmierci towarzysza. To prawdopodobnie najbardziej subtelny (i jedyny takowy) aspekt scenariusza, która ma protagonistę uczynić bardziej ludzkim.
Ray (Neil Brown Jr.) to z kolei prawa ręka dowódcy, lojalny i wygadany towarzysz, na którego w domu czeka ciężarna żona. To sygnał, że bohater nie będzie podejmował zbędnego ryzyka w podbramkowych sytuacjach. Inaczej jest z Clayem Spenserem (w tej roli znany z "Bates Motel" Max Thieriot), ten to bowiem typowy zapaleniec. Młody, gniewny, utalentowany i pewny siebie. Aktorowi wciąż do twarzy jest z młodzieńczą zadziornością, więc sztampa ta za bardzo nie razi.
Wyraźnie słabiej wypadają za to postacie kobiece – choć nie jest źle, szczególnie jak na przyjętą konwencję. Żona głównego bohatera (Michaela McManus) to atrakcyjna, przykładna i rozsądna pani domu, choć ich relacje do łatwych nie należą, a i związek już raczej skończony. Podobnie stereotypowa, ale autentyczna jest Davis (Toni Trucks) jako rezolutna i pyskata pani zaopatrzeniowiec. Odwrotnie wypada Mandy Ellis (Jessica Paré) jako główna analityczka. Bardziej w typie nauczycielki, wrażliwa i delikatna. Póki co niespecjalnie przekonująca, ale to akurat dobrze, że serial złamał tutaj kalkę "wkurzonej urzędniczki".
Generalnie obsada jest więc ciekawa, a relacje bohaterów się kleją. Nic nie ucieszyło mnie też bardziej, niż gościnny występ Michaela Rookera (Merle Dixon z "The Walking Dead") w roli nauczającego fachu wojaka Big Chiefa. Każda okazja do posłuchania charakterystycznego, zachrypniętego głosu aktora jest dobra! Fajnym dodatkiem był też pies, którego udało się zaangażować w prowadzoną akcję (w "The Brave" mignął takowy na płycie lotniska i tyle). Z drugiej strony nic nie zdziwiło mnie bardziej, niż epizod Daniela Gilliesa (Elijah z "Pamiętników wampirów"), który znikł tak szybko jak się pojawił. Nie jest to istotny spoiler, ponieważ od razu znamy jego los, aktora trudno nawet rozpoznać i występuje tylko w pierwszych minutach.
Samo otwarcie odcinka wypada więc dość intrygująco – niby w retrospekcjach, ale szybko trafiamy w wir akcji. Zainscenizowanie jej na statku, wykorzystanie motorówek i krótkiego starcia morskiego przykuwa uwagę i wypada świeżej, niż np. późniejsze infiltrowanie opuszczonego budynku. Rzecz dzieje się w prawdziwej lokacji, mundury i ekwipunek wyglądają prawdziwie, więc twórcom długo udaje się symulować realizm. Iluzja nieco nadszarpnięta zostaje podczas strzelaniny – Amerykanie to bowiem mistrzowie plucia ołowiem po karoseriach, a sekwencja jest też niepotrzebnie dynamizowana chaotycznym montażem.
Całość wypada jednak nieźle. Pod koniec bohaterowie muszą przeszukać wąskie korytarze i przez chwilę można nawet odczuć napięcie. Planowanie owej operacji jest maksymalnie uproszczone, ale przynajmniej sprawia wrażenie przemyślanego. Prowadzi też do stykowej sytuacji i rozwiązania, które jest dyskusyjne i można zastanowić się, czy bohaterowie faktycznie postąpili słusznie. To zawsze jakiś plus i naddatek w odbiorze.
Twórcy korzystają głównie ze sprawdzonych rozwiązań, więc całość – choć zupełnie nieoryginalna – jest znośna. Oczywiście jeśli zaakceptuje się też patriotyczne wstawki: a to perkusja podbija bojowy nastrój, a to melancholijna melodia robi za preludium niebezpiecznej akcji. Gdzieś w tle miga jeszcze flaga, ale całe szczęście nie aż tak bezczelnie jak np. u Michaela Baya.
Dość nieoczekiwanie, nawet jak na wytyczne procedurali, premierowy odcinek stanowi też zamkniętą całość. Twórcy ani nie uciekają się do szokującego zakończenia, ani też w żaden sposób nie próbują szerzej nakreślić fabularnego krajobrazu. Możecie więc obejrzeć i sami zdecydować, czy losy przedstawionych żołnierzy zainteresują Was na tyle, żeby co tydzień wyruszać z nimi do boju. Możecie też od razu i z lekkim sercem się z nimi pożegnać. Nie ma tu bowiem absolutnie nic odkrywczego i wydaje się, że w najlepszym wypadku "SEAL Team" pozostanie zaledwie typowym średniakiem – szarym szeregowym pośród dużo bardziej interesujących seriali.