Wciąż wesoła apokalipsa. "The Last Man on Earth" – recenzja premiery 4. sezonu
Piotr Wosik
3 października 2017, 21:02
"The Last Man on Earth" (Fot. FOX)
Nazywa się Tandy Miller, właśnie zapchał toaletę i zgubił się na morzu. "The Last Man on Earth" wraca w swoim specyficznym stylu i z wyjątkowo udanym odcinkiem. Drobne spoilery.
Nazywa się Tandy Miller, właśnie zapchał toaletę i zgubił się na morzu. "The Last Man on Earth" wraca w swoim specyficznym stylu i z wyjątkowo udanym odcinkiem. Drobne spoilery.
Kiedy ostatni raz widzieliśmy Tandy'ego Millera (niezmiennie zakręcony Will Forte) i jego przyjaciół, eksplozja w elektrowni i groźba radioaktywnego opadu zmusiła ich do dalszej podróży i szukania sobie nowego domu w Meksyku. Bohaterowie, uratowani w ostatniej chwili przez Pamelę (rozkoszna jak zawsze Kristen Wiig), ruszyli więc w morze i wątek ten bezpośrednio kontynuujemy w otwarciu 4. sezonu.
Pomysł na fabułę, czyli zmuszenie bohaterów do pozostania w ruchu, jest świetny, ponieważ w naturalny sposób dynamizuje wydarzenia i relacje zachodzące pomiędzy postaciami. To zdecydowanie najlepszy motyw serialu, choć z reguły nie trwa długo i tym razem będzie podobnie. Z wykorzystania jachtu i nowego środowiska można się jednak cieszyć, bo to znak, że znów zmienia się tożsamość serialu i zaraz będziemy obserwować zagospodarowywanie nowego miejsca.
A to najlepszy motor napędowy kolejnych gagów, z którego korzysta też zresztą bieżący odcinek. Z "The Last Man on Earth" jest tak, że przez wybitnie autorski styl Willa Forte, żarty często trafiają w próżnię albo potrafią nużyć, bo opierają się na powtarzalności. Tym razem humor sprawdził się jednak od początku do końca – zarówno sytuacyjny (np. dekapitacja zwłok i pozbywanie się ciała), jak i słowny (stwierdzanie czasu zgonu). Powód takiego stanu rzeczy ma na imię Pamela.
Dodatnie nowej bohaterki rozruszało towarzystwo, a poza tym odgrywająca ją Kristen Wiig ma świetną chemię z Willem Forte i ich relacja autentycznie potrafi rozbawić. W końcu znalazł się bowiem ktoś, kto docenia suchary bohatera i potrafi śmiać się razem z nim. Wiig to fantastyczna aktorka komediowa, zdystansowana i pełna pozytywnej energii. Nikt inny nie mógłby lepiej wcielić się w samozwańczą diwę, która lekką ręką marnuje zapasy żywności, przywłaszcza sobie kajutę kapitana, a ciężarnej kobiecie wyrywa z ręki szklankę wody, tylko po to, żeby napoić swojego pieska.
Reszta obsady zeszła więc tymczasowo na drugi plan, nie licząc oczywiście Carol (równie zakręcona Kristen Schaal), która zawsze znajdzie sposób, żeby się wyróżnić i rozbroić widza. A to przerażonym krzykiem oznajmiając, że ciało Pata się scala, a to znów sztucznym śmiechem próbując nawiązać rywalizację z Pamelą. Schaal to komediowe złoto i o ile Forte potrafi zmęczyć swoją manierą, to ona pozostaje wciąż ożywcza.
W całej tej zabawie jest jeszcze jeden przekomiczny akcent. Gościnny występ zanotował popularny komik i hollywoodzki aktor. Jego tożsamości nie będę zdradzał, żeby nie zepsuć nikomu ewentualnej niespodzianki, ale to może być kapitalna tradycja serialu, żeby okazyjnie zapraszać znane nazwiska. Pamiętacie Willa Farrella? Tu jest podobnie, łącznie z pogrzebem okraszonym piosenką i rysunkowym portretem. Absolutnie świetny dodatek.
Na wysokim poziomie wciąż stoi też realizacja. Kręcenie 20-minutowej komedii w plenerach i prawdziwych lokacjach to rzadkość. Zdjęcia w studiu ograniczone są do minimum (albo świetnie maskowane, jak np. akwen wodny) więc całość daje unikatowy efekt. To nie tylko porcja mniej lub bardziej udanych żartów, ale też historia przygodowa, którą chce się oglądać. Zakończenie obiecuje, że dalej też będzie ciekawie, więc jeśli przypadkiem wahaliście się, czy pora porzucić "The Last Man on Earth", to nie miejcie już żadnych wątpliwości. Perypetie Tandy'ego i ferajny to przyjemność wciąż odkrywana na nowo.