Nasz top 10: Najlepsze seriale września 2017
Redakcja
9 października 2017, 22:03
Od finału "Twin Peaks", przez debiut nowego "Star Treka" i "Kronik Times Square", aż po powroty naszych ulubionych komedii, w tym wdzięcznego "The Good Place" – to był bardzo dobry miesiąc w serialach. Podsumowujemy wrzesień!
Od finału "Twin Peaks", przez debiut nowego "Star Treka" i "Kronik Times Square", aż po powroty naszych ulubionych komedii, w tym wdzięcznego "The Good Place" – to był bardzo dobry miesiąc w serialach. Podsumowujemy wrzesień!
10. "Transparent" (powrót na listę)
4. sezon "Transparent" zdecydowanie nie był najlepszym w historii serialu. W porównaniu do poprzednich widać wyraźny spadek jakości, pojawiły się wcześniej tu niespotykane powtarzalność, dosłowność, a nawet pośpiech. Trzeba jednak mieć na uwadze, że nawet w słabszej niż zwykle formie produkcja Amazona jest ciągle lepsza od większości telewizyjnej konkurencji i właśnie dlatego nie mogło jej zabraknąć w naszym rankingu, choćby w samym ogonie.
Zwłaszcza że po prostu nie wypadało nam zignorować takiego wydarzenia, jak podróż Pfeffermanów do Izraela. Oczywiście w ich przypadku nie mogło być nudno, zaliczyliśmy więc odnalezionych po latach krewnych, wielkie awantury w najmniej sprzyjających okolicznościach, a nawet poważne dyskusje o stosunkach izraelsko-palestyńskich. Coś dla każdego, bo Jill Soloway starała się poświęcić dość czasu wszystkim bohaterom. Nie brakowało przy tym pamiętnych momentów, jak wizyta pod Ścianą Płaczu czy kąpiel w Morzu Martwym, które udowodniły, że twórczyni "Transparent" nadal z łatwością zamienia telewizję w czystą magię.
Ciągle potrafi też do głębi poruszyć i zaskoczyć, odkrywając kolejne warstwy swoich bohaterów i nie dając im ani chwili wytchnienia w poszukiwaniu własnej tożsamości. Nie zawsze wychodziło to równie dobrze na przestrzeni całego sezonu, ale gdy już coś się udało, jak choćby wątek Ali (rewelacyjna Gaby Hoffmann), to ręce same składały się do oklasków.
A towarzyszące temu emocje i wątpliwości? Łatwość, z jaką serial porusza trudne kwestie, a całkiem banalne sprawy zaklina w niezwykłych obrazach? Dla wielu to cel nie do zrealizowania, dla "Transparent" najbardziej naturalna rzecz na świecie i nie zmieni tego kilka mniej udanych momentów – te uznajemy za jednorazową zadyszkę. [Mateusz Piesowicz]
9. "Star Trek: Discovery" (nowość na liście)
We wrześniu nowy "Star Trek" jeszcze na dobre nie wystartował, bo widzieliśmy tylko dwa pierwsze odcinki, które stanowiły swego rodzaju wprowadzenie. Ale za to jakie! W odpowiednim stopniu spektakularne i skupione na opowiedzeniu wciągającej historii. Łączące klasyczne science fiction, na jakie liczyli fani serii z nowoczesnym podejściem i akcją, która nie zatrzymywała się ani na chwilę. A wreszcie przedstawiające całkiem nowe okoliczności i bohaterów, których od razu dało się polubić.
Dostaliśmy zatem naprawdę udany start, ustanawiający fundamenty pod jeszcze lepsze rozwinięcie i dający nadzieję na to, że "Discovery" będzie godnym spadkobiercą najlepszych odsłon serii. Nie identycznym ani zwyczajnie kopiującym stare rozwiązania, ale umiejętnie dopasowanym do nowych czasów i zupełnie innej telewizyjnej rzeczywistości. Symbolem tych zmian została natomiast Michael Burnham (Sonequa Martin-Green), bohaterka jednocześnie inna, jak i bardzo podobna do swoich słynnych poprzedników, a przede wszystkim spełniająca wszystkie kryteria ekranowego przywódcy.
Nie był to start pozbawiony wad, ale towarzyszący mu huk kamieni spadających z serc fanów "Star Treka" z całego świata mówi sam za siebie. A wszystko wskazuje na to, że dalej będzie tylko lepiej. [Mateusz Piesowicz]
8. "BoJack Horseman" (powrót na listę)
Ten sezon "BoJacka" oceniam co prawda o oczko niżej niż poprzedni, ale nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że miejsce w dziesiątce jest jak najbardziej zasłużone. Najlepszy dramat spośród komedii nie dobijał nas już co prawda tak jak rok temu, ale za to pewne rzeczy pogłębił, inne wyklarował i na koniec doprowadził do słodko-gorzkiej konkluzji.
To był sezon o rodzinie, konfrontacji z przeszłością, poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, kto odpowiada za to, że jesteśmy tacy a nie inni. Rodzinne historie BoJacka okazały się jeszcze bardziej bolesne i pokręcone, niż mieliśmy prawo przypuszczać (przedostatni odcinek, z jego matką, to mistrzostwo świata), a do tego dostaliśmy równie dobre osobiste wątki Princess Carolyn i Diane, z których żadna nie jest w stanie znaleźć tego, czego szuka.
Do poplątanych historii rodzinnych i miłosnych doszły tradycyjne kpiny z show biznesu, a także polityki, bo Mr. Peanutbutter postanowił wystartować na gubernatora. Kreskówka Netfliksa raz jeszcze udowodniła, że spokojnie może stawać w szranki z najlepszymi i wygrywać. I nie mówię tylko o komediach – "BoJacka" śmiało możemy nazwać jednym z najlepszych seriali ostatnich lat. [Marta Wawrzyn]
7. "One Mississippi" (powrót na listę)
Spośród wrześniowych komedii Amazona to właśnie "One Mississippi" okazało się w tym roku tą lepszą. W pierwszym sezonie oglądaliśmy serialową Tig, jak wraca z Los Angeles do domu, do małej mieściny w Missisipi, żeby pochować matkę i zacząć nowy rozdział w życiu. Do dramatów rodzinnych doszedł wtedy jeszcze fakt, że komiczka walczyła z rakiem piersi i rozstawała się ze swoją dziewczyną – to wszystko nadawało jej opowieści znacznie mroczniejszy ton, niż spodziewalibyśmy się po komedii w stylu indie.
W tym roku jest lżej, bardziej optymistycznie, a jednocześnie opowiadane przez Tig Notaro historie wciąż pozostają tak osobiste jak to tylko możliwe. Zarówno ona sama, jak i jej brat oraz ojczym, przeżywają miłosne perypetie, które są pięknie napisanymi opowieściami o tym, jak uczymy się na swoich błędach, przeskakujemy emocjonalne bariery i uczymy się akceptować ludzi odmiennych od nas.
W centrum wciąż znajduje się duet Tig i Kate (Stephanie Allynne, prywatnie żona twórczyni "One Mississippi", stąd ta fantastyczna chemia), którego relacja stanowi serce i duszę serialu. Nieważne, czy w studiu radiowym, czy poza nim, te dwie panie po prostu rządzą. Dodajmy do tego radiowe opowieści Tig, tonę wszelkich emocji, mnóstwo inteligentnego humoru i bezpośredni, szczery sposób, w jaki serial mówi o różnego rodzaju traumach – i mamy jedną z najlepszych rzeczy, jakie widzieliśmy we wrześniu. [Marta Wawrzyn]
6. "Halt and Catch Fire" (utrzymana pozycja)
Gdyby to zależało tylko ode mnie, "Halt and Catch Fire" wygrałoby to zestawienie. Niestety, mówimy o serialu tak niszowym, że nawet cała redakcja Serialowej go nie ogląda (a takie rankingi to, jak wiadomo, także konkurs popularności). Serialu, który prawdopodobnie też dzięki temu, że jest niszowy, mógł pewne rzeczy tak a nie inaczej rozwinąć, bez zastanawiania się, czy oglądalność przypadkiem nie spadnie.
Finałowy sezon to jeden cudowny odcinek za drugim, a te najlepsze ("A Connection is Made" i "Who Needs a Guy") nadeszły w drugiej połowie września. Gordon przez większość września przeżywał miłe chwile z Katie (fantastyczna Anna Chlumsky, zupełnie inna niż w "Veepie"), Cameron i Joe niby byli razem, ale głównie osobno, a Donna zbliżała się coraz bardziej do dna i zarazem kolejnego życiowego przełomu. Ciekawymi bohaterkami stały się obie córki Clarków, w szczególności zaś Haley, którą wcześniej ledwie znaliśmy.
Wielkie marzenia i okrutne porażki zawodowe wciąż pozostały ważną częścią całej historii, ale w tym sezonie widać bardziej niż kiedykolwiek, że to nie tyle serial o technologiach, co o ludziach. Ludziach szalenie samotnych, działających wręcz obsesyjnie i wbrew zdrowemu rozsądkowi, a do tego uparcie wierzących, że technologie nas do siebie zbliżają, a nie oddalają. Nawet jeśli wszystko wokół nich zdaje się temu przeczyć.
To, jak "Halt and Catch Fire" rozwinęło w ciągu czterech sezonów swoich bohaterów, jest po prostu niesamowite. Tuż przed finałem mogę powiedzieć, że kocham ich wszystkich razem i każdego z osobna, i będę bardzo, bardzo tęsknić. Szkoda, że to już prawie koniec, bo mogłabym ich oglądać jeszcze przez kilka sezonów. [Marta Wawrzyn]
5. "Narcos" (powrót na listę)
Obawy przed 3.sezonem "Narcos" były całkiem naturalne. W końcu serial miał sobie radzić bez Pabla Escobara w znakomitej kreacji Wagnera Moury, a to wydawało się zadaniem niemożliwym do wykonania. Twórcy jednak mu sprostali, fundując nam naturalną kontynuację historii, która wydawała się zamknięta, ale również całkiem nowe otwarcie. Równie ekscytujące, co poprzednio.
"Narcos" zmieniło się na tyle, na ile zmienił się biznes narkotykowy, odkąd Escobara zastąpił kartel z Cali. Grający tu pierwsze skrzypce agent Javier Peña (Pedro Pascal) stanął w szranki z przeciwnikami zorganizowanymi niczym przestępcza korporacja o międzynarodowym zasięgu. Mająca na swoje wezwanie nie tylko uzbrojoną po zęby armię kryminalistów, ale też przekupionych stróżów prawa i polityków, których ominięcie stanowiło wyzwanie nawet większe, niż dopadnięcie wszystkich czterech baronów. Serial natomiast opowiedział tę złożoną historię w swoim stylu, mieszając paradokumentalny styl z efektowną fikcją, serwując nam opowieść, od której trudno było się choć na moment oderwać.
Brutalną, gdy była taka potrzeba i trzymającą w napięciu jak najlepszy thriller. Niewiarygodną, a jednak zanurzoną w rzeczywistości i prezentującą jej bardzo różne oblicza. A wreszcie niesamowicie barwną i wciągającą, opartą nie tylko na prostym schemacie "dobrzy kontra źli", ale znacznie bardziej niejednoznaczną i pozbawioną oczywistych rozwiązań. Jasne, czasem schematów uniknąć się nie dało, ale jak na nie narzekać, skoro kolejne godziny z serialem upływały w błyskawicznym tempie, a po zakończeniu czuć było niedosyt, że na kontynuację znów będziemy musieli poczekać? [Mateusz Piesowicz]
4. "Better Things" (powrót na listę)
Rok temu pisaliśmy o "Better Things", że to dobry komediodramat z potencjałem na coś więcej. Teraz ten potencjał oglądamy w działaniu. Pamela Adlon, którą w pisaniu scenariusza wciąż wspomaga Louis C.K., wyraźnie nabrała pewności siebie i rozwinęła skrzydła. Każdy z odcinków 2. sezonu jest póki co znakomity, zrobiony z pomysłem i daleko wykraczający poza ramy dobrego serialu o zwyczajnym życiu.
Trzy wrześniowe odcinki – "September", "Rising" i "Robin" – są świetne pod każdym względem. W pierwszym mieliśmy taką imprezę, jaką może urządzić tylko Sam Fox, zakończoną też dokładnie w jej stylu. Drugi to ucieczka głównej bohaterki na weekend i cudowna fantazja na koniec z córkami w roli głównej. Trzeci z kolei zawierał jedną z najbardziej nietypowych pierwszych randek, jakie kiedykolwiek widzieliśmy na ekranach.
To wszystko tylko i aż scenki ze zwyczajnego życia samotnej matki, która każdego dnia ma tysiąc spraw do ogarnięcia. A jednak co tydzień przykuwają nas na dwadzieścia minut do ekranów i nie pozwalają się oderwać. Każdy dialog, każda piosenka, każdy foch dziewcząt i każda reakcja Sam – wszystko jest tu warte uwagi, wyjątkowe i jednocześnie tak bliskie prawdziwego życia, jak to tylko możliwe. [Marta Wawrzyn]
3. "Twin Peaks" (utrzymana pozycja)
Ciekawa sprawa z tym "Twin Peaks", bo choć absolutnie nie mamy stuprocentowego przekonania do nowej odsłony serialu Davida Lyncha, nie przeszkadzało mu to ciągle lądować w czołówce naszego zestawienia. Nawet teraz, gdy na dobre zaczął się telewizyjny sezon, a serialowa konkurencja znacząco się zwiększyła, "Twin Peaks" zostało na swoim miejscu, choć we wrześniu zafundowało nam tylko podwójny finał.
Finał, który tak naprawdę pozostawił nas z jeszcze większą liczbą pytań, niż mieliśmy wcześniej, czyli właściwie to powinniśmy w Davida Lyncha ciskać gromami za to, jak sobie z nas wszystkich zakpił. A jednak trudno się na niego złościć, bo ostatnie etapy szalonej wycieczki, jaką nam zafundował, wypadły naprawdę świetnie. Chcieliśmy szczęśliwych zakończeń i "naszego" Coopera ratującego sytuację? Proszę bardzo! A że potem wszystko zostało jeszcze raz postawione na głowie, to już inna sprawa.
Alternatywna rzeczywistość? Sen? A jeśli tak, to właściwie czyj? Trudno powiedzieć, co właściwie zobaczyliśmy w ostatniej godzinie "Twin Peaks", nie potrafią tego wyjaśnić również aktorzy, a wszystkie teorie są w gruncie rzeczy tylko przypuszczeniami. A jednak była w tym przedziwnym zakończeniu jakaś niezwykła moc i coś bardzo, ale to bardzo gorzkiego, choć niekoniecznie nazwanego za pomocą słów.
W tym przypadku myślę jednak, że są one naprawdę zbędne, bo wreszcie trafił Lynch w samo sedno – poruszał dokładnie te nuty, które powinien, grał emocjami jak prawdziwy wirtuoz i pozwolił nam na jeszcze jedną, oby ostatnią, wycieczkę w przeszłość tylko po to, by pokazać, że nie ma do niej powrotu. Smutne? Może i tak, ale tym razem naprawdę satysfakcjonujące. [Mateusz Piesowicz]
2. "The Good Place" (powrót na listę)
Po finałowym twiście z 1. sezonu spodziewaliśmy się po "The Good Place" wszystkiego co najlepsze. I dostaliśmy – to, a nawet coś więcej. Pierwsze odcinki 2. sezonu przerosły nasze najśmielsze oczekiwania, bo swoją pomysłowością i urokiem przerastają wszystko, co teraz oglądamy. Wrażenie robi zwłaszcza wypełniony tysiącem odjechanych pomysłów odcinek z "dniem świstaka", który toczy się w szalonym tempie i co chwila zaskakuje rewelacyjnymi gagami.
Twórcom udało się sprytnie zrestartować serial, bo różnicę sprawia także perspektywa – poprzedni sezon oglądaliśmy oczami Eleanor (Kristen Bell), teraz widzimy to samo od strony Michaela (Ted Danson, który w tym sezonie przechodzi sam siebie), niby tutejszego łotra, a jednak nie do końca. To, jak skomplikowani są bohaterowie "The Good Place" i jak sprawnie scenarzyści bawią się niuansami na ich temat, zadziwia na każdym kroku.
Historia czwórki osób, które po śmierci trafiają do "Dobrego Miejsca", na przestrzeni kilkunastu odcinków rozwinęła się w najoryginalniejszą, najbardziej nietypową i najinteligentniejszą komedię, jaką amerykańska telewizja ogólnodostępna ma teraz do zaoferowania. Na pozór banalne dylematy moralne przedstawiono w sposób nie tylko przewrotny, ale i bardzo wdzięczny, zaś z bohaterów zrobiono podobną ekipę charakterystycznych oryginałów, jaką kiedyś oglądaliśmy chociażby w "Parks and Recreation". "The Good Place" to teraz nie tylko najlepszy sitcom, ale i po prostu jeden z najlepszych seriali. [Marta Wawrzyn]
1. "Kroniki Times Square" (nowość na liście)
Prostytutki, alfonsi, gangsterzy, policjanci, narkomani, a pośrodku tego wszystkiego James Franco razy dwa – "Kroniki Times Square" (w oryginale "The Deuce") to nie tyle prowadząca z punktu A do punktu B fabuła skupiona na początkach branży porno, co wielowątkowa mozaika tętniącego życiem miasta. Serial wymagający, którego dokumentalna precyzja, specyficzna tematyka i równie nietypowe podejście twórców, Davida Simona i George'a Pelecanosa ("The Wire"), nie każdemu muszą przypaść do gustu. Ale zdecydowanie każdemu go polecamy, bo to telewizja przez duże T.
Akcja kręci się wokół tytułowej 42. ulicy, a wymienianie wszystkiego, co nas zachwyciło w pierwszych trzech odcinkach, zajęłoby zbyt dużo czasu, więc skupmy się na bohaterach. Bo choć "The Deuce" urzeka realistycznym wykonaniem, nie byłoby tej historii bez ludzi z krwi i kości wypełniających brudne i odrzucające, a jednak pełne niezwykłego uroku ulice. Zapomnijcie o prostytutkach o złotym sercu, niewinnych ofiarach czy innych stereotypach – tutaj rządzą prawdziwi ludzie z prawdziwymi problemami, nieważne, że pochodzą ze społecznego marginesu. Serial nikogo nie gloryfikuje ani nie potępia, lecz po prostu maluje portret społeczny ze wszystkimi jego odcieniami.
A to oznacza, że jest w tym świecie miejsce zarówno na ludzkie tragedie, jak i przejawy szczęścia. Powolne opadanie na dno i mozolne wspinanie się ku czemuś lepszemu. Śmiertelną powagę, ale też sporo humoru i normalności odnajdywanej tam, gdzie nikt się jej nie spodziewa. Sposób, w jaki się to wszystko ze sobą łączy i jak wspólnie egzystuje w jedynym w swoim rodzaju ekosystemie jest absolutnie niesamowity. Sprawia, że wszystko inne w telewizji nagle wydaje się miałkie i pozbawione znaczenia. A wierzcie mi, ta historia na dobrą sprawę nawet się jeszcze nie zaczęła. [Mateusz Piesowicz]