Pocałunki przed śmiercią. "Riverdale" – recenzja premiery 2. sezonu
Piotr Wosik
13 października 2017, 15:02
"Riverdale" (Fot. CW)
Na ponowne odwiedziny "Riverdale" nie musieliśmy długo czekać. Trochę zatęskniliśmy, trochę też zapomnieliśmy, ale już po kilku minutach łatwo się wdrożyć i przypomnieć sobie, za co serial lubimy. Drobne spoilery.
Na ponowne odwiedziny "Riverdale" nie musieliśmy długo czekać. Trochę zatęskniliśmy, trochę też zapomnieliśmy, ale już po kilku minutach łatwo się wdrożyć i przypomnieć sobie, za co serial lubimy. Drobne spoilery.
W telewizyjnych dramatach wszelkiego rodzaju możemy dowolnie przebierać, aż znajdziemy coś dla siebie. Z komediami też źle nie jest, SF wciąż ma się dobrze. Pojawiły się również nowe podgatunki, jak np. opowieści superbohaterskie i komiksowe. "Riverdale", także oparty na powieści graficznej, odkurza nam tymczasem lekko niemodny dziś gatunek klasycznej teen dramy. Może nie całkiem jest on passé, ale chowany jest obecnie pod różnymi płaszczykami, pelerynami trykociarzy albo nawet – o zgrozo – wojskowymi mundurami.
"Riverdale" niczego nie udaje. Bierze na warsztat topos amerykańskiej szkoły i małego miasteczka, zajmuje się młodzieżowymi perypetiami miłosnymi i intrygami szytymi grubymi nićmi. Wsadza w to wszystko makijaże, stylizacje, melancholijny nastrój i popowy soundtrack. I robi to dobrze, przypominając nam o – bardziej lub mniej – grzesznych przyjemnościach, jakie wciąż możemy z gatunku wyjmować. Ach, te czasy "Plotkary", "Pamiętników wampirów" i "Słodkich kłamstewek".
Wracając do "Riverdale", na początku drugiego sezonu znajdujemy się dokładnie tam, gdzie serial żegnaliśmy. Scenarzyści nie zrobili wygodnego dla siebie przeskoku w czasie i w zamian obserwowaliśmy bezpośrednie konsekwencje postrzelenia Freda. Osobisty dramat Archiego został poprowadzony sprawnie i wypadł przekonująco. Odgrywający go K.J. Apa potrafi nie tylko błysnąć uśmiechem, ale kiedy trzeba to i wiarygodnie zapłacze.
W dramatycznych okolicznościach zacieśnił się także związek z Veronicą (Camila Mendes). Nie jestem przekonany, czy zbliżenie pod prysznicem, kiedy bohater miał jeszcze na sobie krew ojca, jest najbardziej romantycznym momentem, ale nie zważając na dobry smak, to przykład młodzieżowych turbulencji, wobec których serial podchodzi z pomysłem i odwagą. Nie jest to sztampowa opera mydlana, co widać również chwilę później, kiedy rozzłoszczony Archie wyprasza Veronicę, a ta nie daje się odstraszyć i wybiera emocjonalną konfrontację.
To jednocześnie świadectwo charakteru Ronnie, która z podobną zawziętością stawia się także ojcu. W roli powracającego z więzienia rodziciela zadebiutował Mark Consuelos, po którym już widać, że wpasuje się idealnie. Witamy go w dobrze znanej scenie – siedzącego przy stole i zanurzonego w półmroku. Aktor ma mnóstwo naturalnej charyzmy, żeby wybrnąć z takich klisz obronną ręką. Pod względem dopasowania do serialu to świetny obsadowy wybór – możemy spodziewać się, że jego bohater sporo namiesza i doda całości jeszcze więcej uroku.
W jakimś stopniu powiązany będzie z postrzeleniem Freda, choć z pewnością nie bezpośrednio, bo to byłoby zbyt oczywiste. Intryga, jaka rysuje się na drugi sezon, będzie miała więcej zakrętów, co sygnalizuje zaskakujące zakończenie odcinka czy też kwestia skradzionego portfela. Tutaj akurat mały minus dla odcinka za rozwodzenie się nad motywacjami kryminalisty. Timing zajścia już w finale zeszłego sezonu wskazywał atak na Freda, ale bohaterowie musieli dość do tego w bardziej łopatologiczny sposób – naiwnie wypadło szczególnie zaskoczenie Archiego, kiedy szeryf Keller zasugerował osobiste porachunki.
śledztwo zaangażowali się też oczywiście Jughead (Cole Sprouse) i Betty (Lili Reinhart), którzy potwierdzili, że nic nie zostało skradzione z knajpy Popa. Ten pierwszy wplątał się dalej w związki z gangiem Serpents i to również będzie ważny wątek dalszej części sezonu. Wiadomo było, że całkiem od nich nie ucieknie, ale dobrze, jeśli będą pokazywane w niejednoznaczny sposób, tj. z naciskiem na rodzinną przynależność, pomoc i wsparcie, które, tak jak tutaj, może dać różne efekty.
Póki co problematyczne powiązania z kryminalistami służyły głównie za potwierdzenie uczucia Betty, która ma w głowie wątpliwości swoje i matki, ale z chłopaka nie zrezygnuje. Miłosne trójkąty i romantyczne przetasowania możemy więc (chwilowo?) odłożyć na półkę. Serial dał znać, że teraz przyszła pora pracy nad parami, które już się wykrystalizowały.
Dla fanów Cheryl (Madelaine Petsch), którzy lubią oglądać ją razem z Archiem, to może być mały cios, ale spokojnie – rudowłosa piękność ma nową misję, która powinna podobnie nas elektryzować. Zemsta na rodzinie i terroryzowanie poparzonej matki w szpitalnym łóżku to kapitalne sceny. Drastyczne, może nawet nieprzyjemne, ale kiedy Cheryl ściska rurkę doprowadzającą tlen i szepcze swoją tyradę, to nie mogłem opędzić się od myśli, że "okrucieństwo to nowe sexy".
Całkiem demonicznie jednak nie jest i to kolejna zaleta "Riverdale". Serial bierze się odpowiednio na poważnie – tak, żeby zainteresować widza – a jednocześnie ma do siebie zdrowy dystans, który pozwala bawić się konceptem. Trudno było nie roześmiać się na widok szminki Cheryl pozostawionej na czole nieprzytomnego Freda. Przewrotny humor jest tu umiejętnie wykorzystywany, podobnie w scenie, kiedy poetycko przerażonego Popa Jughead kontruje wesołym "rozchmurz się".
Funkcjonujemy w nawiasie komiksowej logiki i jesteśmy tego świadomi, przekazują nam scenarzyści. Podobnie podchodzą też zresztą do tajemnicy Anioła Śmierci i oby potrafili trzymać się tego kursu. Zadanie będzie tym razem utrudnione, bo druga seria rozplanowana jest na pełne 22 odcinki. Wizje Freda w śpiączce ładnie podsumowują ojcowską miłość i obawę przed stratą, ale nie były niezbędne. Tu jeszcze nie powinna nam się zapalać żółta lampka, ale z tyłu głowy można mieć już myśl o nieuniknionych zapychaczach wydłużonego sezonu.
Byle tylko prezentowane były z niezmiennym wdziękiem. Istotny atut to bowiem unikająca plastiku i tandety realizacja – "Riverdale" wciąż świetnie brzmi i cudnie wygląda. Panowie są przystojni, panie olśniewające, piosenki wpadają w ucho i sprzężone są z deszczową aurą serialu. Lubimy perypetie Archiego Andrewsa i spółki, bo przyzwoicie zrobiona teen drama to po prostu dobra rozrywka. Rozkoszna odskocznia, w sam raz na panoszącą się za oknami jesień.