"Are You There, Chelsea?" (1×01): Nie oglądać na trzeźwo!
Marta Wawrzyn
12 stycznia 2012, 22:02
W sezonie 2011/2012 NBC nie udało się stworzyć żadnej zabawnej komedii. I wygląda na to, że "Are You There, Chelsea?" niestety nie przełamie złej passy.
W sezonie 2011/2012 NBC nie udało się stworzyć żadnej zabawnej komedii. I wygląda na to, że "Are You There, Chelsea?" niestety nie przełamie złej passy.
"Whitney", "Up All Night", a teraz to. NBC w tym sezonie najwyraźniej bardzo, ale to bardzo nie chce rozśmieszyć swoich widzów. Znowu. Nie czytałam książki "Are You There, Vodka? It's Me, Chelsea" autorstwa Chelsea Handler, więc nie mam pojęcia, czy jest zabawna, czy nie. Laurę Prepon kojarzę z "Różowych lat siedemdziesiątych", gdzie była fajna, ruda i nawet miewała jakieś przebłyski talentu. Liczyłam na to, że i tu da radę.
Niestety, oba seriale Laury dzieli przepaść. "Are You There, Chelsea?" (swoją drogą, jaki sens ma ten tytuł, skoro to Chelsea modli się do wódki słowami "Are You There, Vodka?", a nie na odwrót?) to komedia nudna, sztampowa i niezbyt śmieszna. Nie jest najgorszą premierą ani sezonu, ani stycznia ("wygrywa" na razie "Work It"), ale trudno ją też nazwać udaną.
Można tu odnaleźć mnóstwo sitcomowych klisz: knajpa, gdzie wszyscy przychodzą pogadać o niczym, współlokatorki okupujące kanapę w salonie, przystojny kolega z pracy, z którym główna bohaterka trochę by chciała, a trochę nie. Opierające się głównie na stereotypach żarty nie grzeszą oryginalnością, co nie byłoby aż takie straszne (w "2 Broke Girls" to przecież działa), gdyby lepiej je napisano lub/i zagrano. Ale twórcy chyba założyli, że będziemy rechotać na sam widok karła, okropnej baby z więzienia, trzydziestoletniej dziwacznej dziewicy i kota o imieniu Ass Face.
Dodajmy do tego wyjątkowo koszmarne dowcipy na temat seksu (wiecie, co to lady wood? Jeżeli nie, to Chelsea Wam powie), robienia kupy podczas rodzenia dziecka (na marginesie: identyczny "gag" był w jednym z jesiennych odcinków "Up All Night"), sikania na wolnym powietrzu i innych czynności, które nie są aż tak zabawne, jak by chcieli twórcy kiepskich komedii – i mamy "Are You There, Chelsea?". Nawet widoku porodu nam nie oszczędzono. Kobiety krzyczące z bólu w takiej sytuacji są, jak wiadomo, przezabawne, dlatego twórcy sitcomów tak uparcie nam je serwują.
OK, "Are You There, Chelsea?" nie jest aż tak okropne jak piszę, a już na pewno bardziej strawne od obu jesiennych "hiciorów" NBC – "Whitney" i "Up All Night". Główna bohaterka i jej alkoholowy problem mogą dać się polubić. Jej nowa współlokatorka Dee Dee (to ta nieszczęsna dziewica) miała w pilocie jeden czy dwa zabawne momenty. Kolega Chelsea z pracy odzywa się na razie niewiele, ale przynajmniej wygląda całkiem, całkiem. Sama idea sitcomu w knajpie, choć oklepana, jakoś bardzo mi nie przeszkadza (lepsze to niż kanapa, dwa fotele i telewizor w salonie). Setka wiśniówki i da się oglądać.
Muszę jednak wyznać, że zaczynam mieć już po dziurki w nosie sitcomów o niedorozwiniętych emocjonalnie 30-latkach, którzy przesiadują po knajpach, gadają o bzdurach i absolutnie nic nie osiągnęli w życiu. To było fajne i świeże w latach dziewięćdziesiątych. Teraz mamy rok 2012. Czas wymyślić coś nowego.
Zwłaszcza że książka Chelsea Handler wcale nie musiałaby być złym serialem. Mogłaby się na przykład sprawdzić jako komediodramat o niebanalnej kobiecie w stylu produkcji stacji Showtime. Jako sitcom zrobiony przez NBC ta historia nie ma niestety w sobie absolutnie nic ciekawego.