Traumatyczne dojrzewanie. "Big Mouth" – recenzja zaskakującej animacji od Netfliksa
Nikodem Pankowiak
22 października 2017, 13:02
"Big Mouth" (Fot. Netflix)
Netflix kilka razy zaskakiwał nas już produkcjami wypuszczanymi w ostatniej chwili, z zaskoczenia. To samo tyczy się "Big Mouth" – serialu, który pojawił się znikąd i narobił trochę zamieszania.
Netflix kilka razy zaskakiwał nas już produkcjami wypuszczanymi w ostatniej chwili, z zaskoczenia. To samo tyczy się "Big Mouth" – serialu, który pojawił się znikąd i narobił trochę zamieszania.
Dorastanie jest jak wojna, tak można byłoby wywnioskować z nowego serialu Nicka Krolla (m.in. "The League"), a walka toczy się na kilku frontach. Rodzice nie do końca potrafią zrozumieć, że ich dzieci zaczynają się zmieniać, zaczynasz zwracać uwagę na płeć przeciwną, a do tego pojawiają się potrzeby, które czasami trudno zaspokoić. O tym wszystkim właśnie traktuje "Big Mouth" – animacja, której wchodzący w okres nastoletni absolutnie nie powinni oglądać.
Bo "Big Mouth", choć opowiada o problemach dorastania, to animacja tylko dla dorosłych. Młodsi widzowie nie mają tu czego szukać, chyba że chcą doznać jeszcze większej traumy. Dwóch przyjaciół, Nick (Nick Kroll, występujący w tym serialu w kilku rolach) i Andrew (John Mulaney) wkracza właśnie w okres dojrzewania – zaczynają zwracać coraz większą uwagę na dziewczyny, dowiadują się, co to porno i co można zrobić, jeśli nie trzyma się rąk na kołderce.
Pojawiają się pierwsze pocałunki, miłości i rozczarowania – nie tylko u nich, ale także ich przyjaciółek, Jessi (Jessi Klein) i Missy (Jenny Slate), dzięki którym możemy poznać "uroki" dojrzewania także z dziewczęcej perspektywy. To, jak toczy się fabuła, jest sprawą drugorzędną – cała historia to tylko pretekst to kolejnych żartów z tego, jak dziwnym okresem jest dojrzewanie. Trzeba przyznać, że Kroll i pozostali twórcy bardzo dobrze tę dziwność ujęli. Z bohaterami nie sposób nie sympatyzować, w końcu wszyscy mierzyliśmy się kiedyś z podobnymi problemami. No dobra, może do ucha nie krzyczał nam wtedy Hormonalny Potwór, ale na pewno i tak czuliśmy jego obecność.
"Big Mouth" to przede wszystkim jednak serial komediowy i w tej kategorii trzeba go rozliczać. Dowcipów sytuacyjnych i słownych nie brakuje. Dodatkowo wszystko podszyte jest dużą dawką absurdu – mamy wspomnianego już Hormonalnego Potwora, mamy gadającą poduszkę, która zachodzi w ciążę po seksie z nastolatkiem (Kristen Bell jest wspaniała nawet w takiej roli), mamy alternatywną historię tego, jak powstał świat (spoiler alert: kosmita przeleciał Ziemię)… Naprawdę, wyobraźnia twórców zdaje się nie mieć granic.
Problem w tym, że granica dobrego smaku zostaje tutaj przekraczana moim zdaniem zbyt często – żarty zalatują fekaliami i wymiocinami, a scenarzyści nie raz, nie dwa wychodzą z założenia, że penis jest dobry na wszystko. Ja rozumiem, miało być obrazoburczo, miało być po bandzie, ale takie rzeczy trzeba umieć robić. Te kilka fallicznych dowcipów mniej z pewnością wyszłoby wszystkim na dobre. Z drugiej strony podziwiam Nicka Krolla i resztę ekipy, bo ci tak naprawdę mówią nam wszystkim: walcie się, będziemy robić tyle niesmacznych żartów, ile będziemy chcieli.
Trzeba jednak przyznać, że pod płaszczykiem komedii testującej granice dobrego smaku widzów "Big Mouth" przemyca sporo ważnych treści. Jest więc i o tym, jak decyzje wpływają na dzieci, jaką presję współcześni nastolatkowie odczuwają, by zawsze być cool, ba, jest nawet poruszany temat kultury gwałtu, obecnej nie tylko na amerykańskich wyższych uczelniach, ale także w liceach. To także, mimo całej absurdalnej otoczki, serial bardzo prawdziwy. Niech podniesie rękę ten, kto choć w części nie przeżywał tych samych problemów, co bohaterowie. Nikt? No właśnie.
Mam z "Big Mouth" jeszcze jeden problem. Z jednej strony, jak już wspomniałem, jest to serial, który mówi o rzeczach ważnych i potrafi być przy tym niezwykle zabawny. Z drugiej, mam wrażenie, że to bardziej taka serialowa ciekawostka – przez kilka odcinków sprawia ci ogromną przyjemność, ale im dłużej oglądasz, tym bardziej zaczynasz się zastanawiać, czy ma to jakikolwiek sens. Naprawdę, to jedna z tych produkcji, która powinna się zakończyć po kilku odcinkach, więcej nie potrzeba.
Ostatecznie sami będziecie musieli zdecydować, czy 10 odcinków żartów o masturbacji, ejakulacji i wszystkim tym, co składa się na pokręcony obraz dorastania, to dla Was nie za dużo. Ja czasu spędzonego przed ekranem na pewno nie żałuję, bo "Big Mouth" to powiew świeżości wśród seriali. Tyle że ma bardzo krótką datę przydatności do spożycia.