"Belfer" w wersji turbo – recenzja premiery 2. sezonu
Marta Wawrzyn
22 października 2017, 18:02
"Belfer" (Fot. Robert Pałka/Canal+)
Widzieliśmy już pierwszy odcinek 2. sezonu "Belfra" i możemy powiedzieć jedno: jest inaczej. Szybciej, mocniej, mniej swojsko i bardziej wielkomiejsko, ale Paweł Zawadzki pozostał sobą.
Widzieliśmy już pierwszy odcinek 2. sezonu "Belfra" i możemy powiedzieć jedno: jest inaczej. Szybciej, mocniej, mniej swojsko i bardziej wielkomiejsko, ale Paweł Zawadzki pozostał sobą.
Canal+ pokazał nam przed premierą tylko pierwszy z nowych odcinków "Belfra", czyli zdecydowanie za mało, żeby ferować wyroki na temat całego sezonu. Ale wiemy już jedno: to zupełnie inny "Belfer" niż ten, którego znacie. Prestiżowa wrocławska szkoła, w której toczy się akcja, jest specyficzna pod każdym względem. Dzieciaki vlogują, spędzają czas w modnych knajpach (nawet ich szkolna stołówka wygląda jakby przenieśli ja prosto z jakiegoś Placu Zbawiciela), jeżdżą na ferie do Paryża, prowadzą dyskusje o literaturze i pełne są werterycznego bólu, którego źródła nie są na początku takie oczywiste.
Do tego dochodzi jeszcze "mordercza gra", którą znacie z hasła reklamującego sezon i która najwyraźniej toczy się w tym liceum. O co w tym wszystkim chodzi? Kto zabija? Czemu akurat w tej szkole? Po pierwszym odcinku wiem, że nic nie wiem, choć to nie jest tak, że nie wyjaśniono zupełnie niczego. "Belfer" w tym roku postawił na turbodoładowanie. Fabuła wciąga od pierwszej chwili, a cliffhanger na końcu odcinka sprawi, że będziecie odliczać dni i godziny do premiery kolejnego, nawet jeśli nie będziecie pewni, czy kupujecie to wszystko w tej formie.
Bo tak, jest to forma przerysowana i przedramatyzowana, a poczucie, że oglądamy coś swojskiego i bliskiego nam wszystkim, gdzieś znikło. Skromne Dobrowice, pełne charakterów, które często znamy z własnego otoczenia – ileż to jest miasteczek, którymi rządzą tacy panowie w garniturach jak Molenda? Ilu takich chłopaków jak Kuś wyrywa licealistki pod dyskotekami? Ile takich dziewczyn jak Ewelina robi, co może, żeby się wyrwać? – zastąpiły wielkomiejskie klimaty. I to czuć od pierwszej chwili, podobnie zresztą jak różne uroki serialowego Wrocławia. Atmosferę nowego sezonu "Belfra" buduje już sam gmach, gdzie osadzona jest większość akcji. Wspaniały budynek Wydziału Architektury Politechniki Wrocławskiej, udający serialowe liceum, sam w sobie stanowi atrakcję.
Hipsterskie kawiarnie, podkreślające indywidualizm bohaterów ciuchy (widać, że te dzieciaki stać), nowoczesna "Balladyna" wystawiana przed szkolne kółko teatralne, kamery zamontowane na korytarzach liceum, vlog prowadzony przez jedną z uczennic, dziewczyny całujące się na korytarzu na oczach nauczycieli – to wszystko składa się na specyficzny klimat, ale o oderwaniu od rzeczywistości nie ma mowy. Ja jestem w stanie rozpoznać w uczniach z 2. sezonu "Belfra" młodzież z prestiżowych krakowskich szkół, a i warszawiacy czy wrocławianie nie powinni mieć problemu z dostrzeżeniem w nich czegoś znajomego.
Scenarzyści "Belfra" – Jakub Żulczyk i Monika Powalisz, do których dołączyli w tym sezonie Wojciech Bockenheim i Bartosz Ignaciuk – jedną rzecz robią lepiej niż ktokolwiek w Polsce: potrafią od pierwszych minut nadać swoim bohaterom wystarczająco indywidualnego rysu, byśmy od razu zobaczyli ludzi z krwi i kości. Tak było rok temu, tak jest i tym razem. Choć ciężar tchnięcia życia w tę fabułę w dużej mierze spoczywa na bardzo młodych aktorach, nie ma zgrzytów. Obsadzie niewątpliwie pomaga fakt, że dostaje do ręki dobrze napisany scenariusz. Dialogi w "Belfrze" znów wyprzedzają o lata świetlne wszystkie inne polskie seriale. A i przerysowanie nie przeszkadza, bo ci bohaterowie nie tylko są "jacyś", przede wszystkim są prawdziwi i wielowymiarowi.
Prym wiodą trzy dziewczyny, Magda, Luiza i Karolina, grane przez Michalinę Łabacz, Elizę Rycembel i Zofię Wichłacz – każda zupełnie inna, każda na swój sposób intrygująca i tajemnicza. Charakter postaci dodatkowo podkreślany jest strojami, które potrafią być bardzo różnorodne (np. jeden z chłopaków ma słabość do oldskulowego stylu, z obowiązkową marynarką na czele). I choć "Belfrowi" daleko pod tym względem do amerykańskich seriali dla młodzieży, w których szkoły przypominają wybiegi, trzeba przyznać, że wygląda to dobrze i dobrze też koresponduje z dorosłymi problemami, które zdaje się skrywać przynajmniej część tych dzieciaków.
Paweł Zawadzki (Maciej Stuhr), który teraz jest kimś w rodzaju "Belfra do wynajęcia", wpasowuje się w to miejsce od pierwszej chwili i zabiera się za rozplątywanie czegoś, co wydaje się mocno zagmatwane i nieoczywiste. Tym samym ląduje w środku niebezpiecznej intrygi, z której w tym momencie rozumie niewiele więcej niż widzowie.
Obok Stuhra i zdolnych aktorów młodego pokolenia w obsadzie znalazło się kilka osób, które dobrze znacie, jak Mirosław Haniszewski czy Aleksandra Konieczna. Zwłaszcza na tego pierwszego warto zwrócić uwagę, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że grany przez niego oficer CBŚ będzie istotną częścią całej historii.
Wygląda na to, że i Belfer, i widzowie będą mieli co rozplątywać, bo to intryga zupełnie inna i, przynajmniej na pierwszy rzut oka, znacznie bardziej wielopiętrowa niż ta, którą znamy z 1. sezonu. Choć trudno w tym momencie wypowiadać się na temat jakości całego sezonu, jedno mogę powiedzieć na pewno: jego pilot to prawdziwa petarda, która obiecuje jeszcze więcej szalonych twistów i podkręconych emocji, niż zaserwowano poprzednio. Ja z przyjemnością dam się znów wciągnąć, a o tym, co teraz może wydawać mi się wadą, prawdopodobnie bardzo szybko zapomnę. Dokładnie tak jak rok temu.
Recenzja jest przedpremierowa. 2. sezon "Belfra" startuje w Canal+ w niedzielę, 22 października o godz. 21:30.