Włochy mafią stoją. "Suburra" – recenzja pierwszej włoskiej produkcji Netfliksa
Nikodem Pankowiak
30 października 2017, 13:02
"Suburra" (Fot. Netflix)
Tęsknicie za "Gomorrą"? A może uważacie, że produkcji o gangsterach jest za mało? Jeśli na którekolwiek pytanie odpowiedzieliście twierdząco, "Suburra" jest czymś dla Was. Drobne spoilery.
Tęsknicie za "Gomorrą"? A może uważacie, że produkcji o gangsterach jest za mało? Jeśli na którekolwiek pytanie odpowiedzieliście twierdząco, "Suburra" jest czymś dla Was. Drobne spoilery.
Pierwsza włoska produkcja Netfliksa musiała być o mafii, innej możliwości nie było. Problem tylko w tym, że już jedna, niezwykle popularna gangsterska produkcja telewizyjna z Italii wyszła na świat. Twórcy "Suburry" sami sprezentowali sobie zatem karkołomne zadanie – musieli stworzyć serial, który z pewnością będzie do niemal kultowej już "Gomorry" porównywany, a jeszcze musi się po tych porównaniach obronić. Trudna misja, ale nie bez szans na powodzenie. Tutaj jednak takich porównań nie znajdziecie – "Gomorrę" odkładam na bok i oceniam "Suburrę" taką, jaka jest, bez dodatkowego kontekstu. Nie będzie także porównań do filmowej "Suburry" – serial jest jej prequelem i znajomość filmu absolutnie nie jest wymagana.
Jest ich trzech. Aureliano (Alessandro Borghi) – stosunkowo młody gangster, z którym już trzeba się liczyć, ale który wciąż nie gra w pierwszej lidze. Spadino (Giacomo Ferrara) – pochodzący z gangsterskiej, cygańskiej rodziny, więc siłą rzeczy znający jedynie takie życie. Gabriele (Eduardo Valdarnini) – syn policjanta. Żaden z niego wielki gangster, ale zachciało mu się handlować kokainą w złym miejscu, co wplątuje go w spore kłopoty i krzyżuje jego ścieżki z Aureliano i Spadino. Bardzo ważną postacią jest także Samurai (Francesco Acquaroli) – postawiony zdecydowanie wyżej od nich gangster, który nie raz, nie dwa wpłynie na ich losy.
No i jest jeszcze Rzym – miejsce, o którym z czystym sumieniem można powiedzieć, że jest bohaterem akcji na równi ze wspomnianymi wcześniej postaciami. Operatorzy wykonali świetną robotę, pokazując nam z jednej strony miasto urzekające swoim pięknem, a czasem zabierając nas w takie jego zakamarki, w które turyści mogliby zajrzeć jedynie przez przypadek. Wieczne miasto zachwyca i niepokoi zarazem i trudno się dziwić – w końcu jego centralnym punktem jest Watykan i Bazylika św. Piotra, którą w serialu widać nader często. Szybko się przekonamy, że to miejsce piękne tylko z wierzchu, a panowie ubrani w sutanny są nie mniejszą mafią niż ci z pistoletami u boku.
Można powiedzieć, że to właśnie Kościół splata losy trzech głównych bohaterów, bo spotykają się oni w tym samym miejscu i w tym samym czasie – na suto zakrapianej orgii, na której niemal umiera wysoko postawiony w Watykanie ksiądz. Panowie postanawiają go szantażować, aby zarobić jak najwięcej pieniędzy i nawet nie zauważają, jak wplątuje ich to w coraz większe problemy. W tle zaczyna się pojawiać do cna przepełniona korupcją włoska polityka i nie myślcie, że tylko rzymscy urzędnicy potrafią dogadać się z mafią, by osiągnąć swoje cele – ci z Watykanu robią to równie chętnie.
Scenarzyści "Suburry" potrafią zręcznie żonglować wątkami. Łączą je w odpowiednich momentach, ale gdy trzeba, potrafią też bohaterów na trochę rozdzielić. Bardzo dobrze serialowi robi to, że jego bohaterowie nie zasiadają na najwyższych szczeblach zorganizowanej przestępczości. Owszem, trzeba się z nimi liczyć, a o Samuraiu, który wydaje się pociągać za wiele sznurków, mówi się nawet, że rządzi tym miastem, ale nawet i on trafia na ludzi, którzy nie się onieśmieleni jego władzą.
Siła "Suburry" tkwi właśnie w bohaterach, bo przez większość czasu jednak nie jest to serial wypakowany akcją. Nie uświadczycie tutaj tylu szalonych pościgów i strzelanin, jak w "Narcos". Tutaj liczą się przede wszystkim bardzo niejednoznaczne postacie. Taki Aureliano na przykład z jednej strony jest szaleńcem, który często nie panuje nad nerwami – czym zresztą sprowadza na siebie spore problemy. Przez całe to szaleństwo bardzo często przebija się jednak sentymentalny gość, który tęskni za matką i potrafi przygarnąć psa zabitego przed chwilą gangstera.
Spadino wydaje się być w konflikcie z całym światem, swoją rodziną, a przede wszystkim ze sobą. W końcu to gangster ukrywający przed wszystkimi swój homoseksualizm, a na dodatek zmuszony przez rodziców do ślubu, który wzmocni pozycję jego rodu w rzymskim półświatku. Ta postać udała się chyba twórcom najbardziej – Spadino jest pełen sprzeczności, bo niby wygląda na najbardziej wyluzowanego ze wszystkich bohaterów, ale można odnieść wrażenie, że wewnątrz niego wszystko się gotuje. Najbardziej tragicznym bohaterem jest jednak Gabriele – chłopak zdecydowanie nie pasuje do tego gangsterskiego świata, jednak z czasem pochłania go on coraz bardziej, aż wydaje się, że to się nie może dobrze skończyć.
Jako produkcja gangsterska "Suburra" wypada więcej niż dobrze – ciemne interesy, których w Rzymie nie brakuje zostały tu przedstawione bardzo realistycznie, doskonale oddano także różnorodność panującą w tym świecie – są tutaj ludzie działający po cichu, którzy zarobili już pewnie niesamowite pieniądze, ale starają się z tym nie obnosić i są tacy, jak cygańska rodzina Spadino – obwieszeni złotem, które ocieka też ze ścian ich domów. Są ludzie działający racjonalnie, są tacy, którzy zbyt często dają się ponieść emocjom. Twórcy serialu odzierają nas także z idealizmu, bo w tym świecie każdy człowiek ma swoją cenę, trzeba tylko ją znaleźć. Nawet polityk, który wydaje się prawy i sprawiedliwy, bo w końcu nikt nie chce chodzić w obdartych butach.
Jeśli czegoś jeszcze w dzisiejszej telewizji brakuje, to są to mocne seriale o gangsterach. "Suburra" udanie wypełnia tę lukę i nie pozwala się nudzić przez 10 odcinków. Owszem, momentami tempo serialu mogłoby być nieco szybsze, ale w ostatecznym rozrachunku to serial, który prostymi środkami, bez szczególnego kombinowania, potrafi widza zaintrygować i przyciągnąć do ekranu. Sposoby na to są czasem wręcz absurdalnie proste – wystarczy na przykład na początku odcinka pokazać zaskakującą scenę, a później cofnąć akcję o 24 godziny, by pokazać, jak do niej doszło. Nie jest to szczególnie wysublimowane, ale skoro działa, to czego chcieć więcej?
Bo "Suburra", mimo czasem szekspirowskich dylematów bohaterów, to jednak przede wszystkim serial, który ma dostarczać widzom rozrywki i jego twórcy zdają się to rozumieć. Chwała im za to, że udało im się stworzyć rozrywkę wysokich lotów, którą powinni docenić fani i "Narcos", i "The Wire". A fani "Gomorry" to wręcz powinni przyjąć ten serial z otwartymi rękami.