Serialowa alternatywa: "Rodzina plus", czyli jak ułożyć sobie nowe życie i nie zwariować
Mateusz Piesowicz
15 listopada 2017, 22:02
"Rodzina plus" (Fot. SVT)
Ona, on, ich byli i dzieci. Problemami w takim układzie śmierdzi na kilometr, ale bohaterowie szwedzkiego serialu "Rodzina plus" są gotowi na wiele, by wszystko w nim funkcjonowało.
Ona, on, ich byli i dzieci. Problemami w takim układzie śmierdzi na kilometr, ale bohaterowie szwedzkiego serialu "Rodzina plus" są gotowi na wiele, by wszystko w nim funkcjonowało.
O tym, że Skandynawowie potrafią robić nie tylko kryminały, ale i świetne seriale obyczajowe, już wiemy, wystarczy przypomnieć sobie duńskie "The Legacy". "Rodzina plus" (w oryginale "Bonusfamiljen", 1. sezon możecie znaleźć w Netfliksie) to produkcja szwedzkiej telewizji SVT, która prezentuje podejście znacznie lżejsze i bardziej komediowe, ale w gruncie rzeczy skupia się na podobnej tematyce – skomplikowanych relacjach rodzinnych.
Te dotyczą przede wszystkim Lisy (Vera Vitali) i Patrika (Erik Johansson), ale nie tylko ich, bo w związku tych dwojga jest jeszcze sporo innych osób. Wszystko dlatego, że para zeszła się ze sobą po rozwiązaniu nieudanych małżeństw odpowiednio z Martinem (Fredrik Hallgren) i Katją (Petra Mede). Co to za problem? Ano żaden, więc zdradom i rozstaniom serial nie poświęca ani trochę czasu, od samego początku wrzucając nas w sam środek życia nowo powstałej rodziny. Jedyny szczegół jest taki, że byłych nie można ot tak odstawić na boczny tor, gdy ma się z nimi dzieci.
A że tych jest aż trójka (William, syn Patrika i Katji; oraz Eddie i Bianca, dzieci Lisy i Martina), trzeba na tyle umiejętnie podzielić między nimi i ich rodzicami swój czas, żeby żadne nie czuło się w nowej sytuacji źle. To zaś wymaga zarówno ogromnej zręczności, jak i chęci, cierpliwości oraz mnóstwa dobrej woli.
Brzmi to jak zarys familijnej komedii, którą Amerykanie momentalnie zamieniliby w nieoglądalnego potworka (i niestety zapewne wkrótce to zrobią, bo NBC nabyło format serialu jeszcze przed jego premierą). Na szczęście dla nas oryginalna "Rodzina plus" nie ma z sitcomem nic wspólnego, będąc skupionym na emocjach komediodramatem, który równie często bawi, co porusza, stawiając na pierwszym miejscu realistyczne podejście.
Bo to właśnie realizm jest tym, co nieustannie przewija się w życiu Lisy i Patrika. Przekłuwa ich bańkę perfekcyjnej rzeczywistości, w której udało im się bezboleśnie założyć nową rodzinę, nie rozbijając przy tym starych. Takie utopijne rozwiązanie nigdy nie było możliwe, ale warto zaznaczyć, że twórcy serialu nie przyjmują postawy obwiniającej którejkolwiek ze stron. Nikt tutaj nie jest chodzącym ideałem, każdy ma swoje, zazwyczaj całkiem słuszne racje, a także zwykłe ludzkie wady niepozwalające na łatwe odnalezienie się w trudnej sytuacji.
Tutejsza natomiast jest wyjątkowo pogmatwana, choć Lisa i Patrik starają się z całych sił, by przynajmniej udawać przed dziećmi i sobą nawzajem, że wszystko jest w porządku. Tydzień mieszkacie tutaj, tydzień u tatusia. Tu słuchacie Patrika, choć macie prawo go nie znosić, a tam żyjecie z Martinem i jego matką w ciasnej norze, udając, że jego życie nie jest jedną, wielką porażką. To tylko pierwsze z brzegu przykłady codziennych problemów bohaterów, bo przecież równie dziwacznie wygląda sprawa z Williamem i jego matką. W takim galimatiasie pogubiłby się niejeden dorosły, a co dopiero mówić o dziesięciolatkach?
Z tego rodzaju chaosu naprawdę łatwo byłoby wyciskać kolejne absurdalne zdarzenia i zamieniać je w szereg mniej i bardziej wyszukanych gagów. Twórcy "Rodziny plus" takiego podejścia jednak unikają, preferując nieco głębszą analizę sytuacji. Zamiast więc prostego schematu konflikt-rozmowa-rozwiązanie powtarzanego co odcinek, wolą subtelniej i wolniej budowane napięcie, którego efekt wcale nie musi być łatwy do przewidzenia.
Weźmy niby prostą relację Eddiego z Patrikiem. Całkiem zrozumiałe, że chłopak nie cierpi nowego partnera matki, ale z czasem spodziewalibyśmy się raczej ocieplenia stosunków między nimi, prawda? Tutaj natomiast napięcie tylko rośnie, a sytuacja z czasem robi się wręcz toksyczna. Jasne, jedna ze stron jest dziesięciolatkiem, po którym trudno oczekiwać emocjonalnej dojrzałości, ale przecież sprawa nie dotyczy tylko jego. Spójrzcie na chłód, jakim emanuje Katja, dziecinną złośliwość Martina, która ma podłoże w głębszych problemach mężczyzny czy ignorowanie oczywistości przez Lisę. To wszystko oznaki tego, że twórcy naprawdę solidnie popracowali nad charakterami swoich postaci, byle tylko nie uczynić z nich marionetek, które swoje problemy rozwiązują w ciągu godziny.
Zrozumienie sytuacji, w jakiej wszyscy się tu znaleźli i zaakceptowanie każdego jej oblicza to proces trudny i chwilami bolesny, zwłaszcza gdy trzeba spojrzeć w lustro i szczerze sobie powiedzieć, że to akurat ty możesz być problemem. "Rodzina plus" stawia swoich bohaterów w takich sytuacjach nieustannie, nie zważając na ich dobre intencje i chęci. Sztuczne uśmiechy skrywające prawdziwe uczucia są tu na porządku dziennym, ale koniec końców nigdy nie są one rozwiązaniem. Tym może być tylko szczerość, czegokolwiek by ze sobą nie niosła.
Serial stara się więc pokazać, że czasem warto powiedzieć sobie prawdę prosto w oczy i zamiast zaklinać się, że wszystko jest w porządku, przyznać, że przejście do "bonusowej rodziny" nie jest wcale takie proste. Bo nawet cywilizowane rozstanie z uwzględnieniem dobra dzieci ciągle jest rozstaniem. A to zawsze powoduje jakieś pęknięcia, rozczarowania i rany, które mogą się długo nie zagoić. Nie jest to jednak również powód, by nie próbować szukać szczęścia i poświęcać się dla dobra innych. Życie rzadko bywa czarno-białe, a "Rodzina plus" udowadnia to w jednocześnie banalny, jak i wyjątkowo mądry sposób.
Jest więc szwedzki serial historią bardzo autentyczną, także pod tym względem, że nie nurza się w efekciarskich sztuczkach fabularnych, rzadko kiedy sięgając po kłótnie, rzucane w emocjach wyzwiska czy wielkie, rodzinne awantury. Kulminacja wcale nie musi nastąpić przez wrzaski i płacz, może być równie wyraźnie widoczna w stopniowo narastającym smutku spowodowanym choćby odsunięciem na margines lub brakiem zainteresowania ze strony najbliższych. Tak samo w drugą stronę: czy szczęście może się przejawiać tylko w rodzinnym uścisku i innych emocjonalnych fajerwerkach? Skądże, wystarczy drobny gest albo idealnie dobrane, pojedyncze zdanie.
"Rodzina plus" to potrafi, dzięki czemu łatwiej jej wybaczyć pewne schematy i chwilowe dłużyzny. To serial niezwykły w swojej zwyczajności, potrafiący rzucić ostrym komentarzem ("Ludzie na Titanicu też czuli się jak rodzina"), a niedługo potem wzruszyć w najprostszy sposób. Twórcy wysyłają bohaterów do pary terapeutów nie po to, by w magiczny sposób rozwiązać ich problemy, lecz… pokazać, że to też ludzie, którzy często się ze sobą nie zgadzają. To jednak nigdy nie jest powodem do darcia szat, lecz zupełnie normalną sytuacja. Taką, od jakiej na ekranach telewizorów coraz bardziej odwykliśmy, wypada więc się cieszyć, że są jeszcze seriale, które nam o tej zwykłości przypominają i że mnóstwo widzów chce je oglądać.
***
W kolejnej Serialowej alternatywie przenosimy się na Wyspy. Przyjrzymy się "Strike", czyli ekranizacji powieści detektywistycznych autorstwa J.K. Rowling.