Nasze podsumowanie tygodnia – raz jeszcze same hity!
Redakcja
26 listopada 2017, 22:02
"Godless" (Fot. Netflix)
Na Netfliksie w tym tygodniu wylądowały dwie znakomite nowości, "Godless" i "Ona się doigra", z kolei ShowMax przyniósł nam marvelowskie "Runaways" tuż po światowej premierze. Doceniamy także "Peaky Blinders" i nie tylko.
Na Netfliksie w tym tygodniu wylądowały dwie znakomite nowości, "Godless" i "Ona się doigra", z kolei ShowMax przyniósł nam marvelowskie "Runaways" tuż po światowej premierze. Doceniamy także "Peaky Blinders" i nie tylko.
HIT TYGODNIA: "Peaky Blinders" i powrót do Small Heath w wielkim stylu
Choć "Peaky Blinders" ma za sobą bardzo udane trzy sezony, widzowie wciąż świetnie pamiętają pierwszy, dziejący się w brudnym, mrocznym Small Heath – robotniczej dzielnicy Birmingham, którą serial przemienił w kolejny krąg piekła. Kiedy Tommy zamieszkał w pałacu na wsi, Ada z żony komunisty zamieniła się w damulkę, a ciotka Polly założyła szpilki z Paryża, łatwo było o tych korzeniach zapomnieć. Steven Knight jednak nie zapomniał.
I choć pomiędzy początkiem pierwszego i czwartego sezonu upłynęło w serialowym świecie ponad sześć lat, powrót do Small Heath doskonale przypomina, jak to było zakochać się w "Peaky Blinders" po raz pierwszy. Tommy Shelby już co prawda nie jeździ przez to piekło na koniu, ale cała reszta pozostała bez zmian. Tylko tutaj rodzina Shelbych może wygrać z włoską mafią – znają każdy kąt i każdy mieszkaniec jest ich potencjalnym żołnierzem.
Choć po wizycie, która właśnie przytrafiła się Tommy'emu, jednak trudno uwierzyć, że Shelby dadzą radę z tego wyjść cało (jeśli nie liczyć ofiar sprzed tygodnia). Próba sił połączona z rozmową o modzie wypadła póki co zwycięsko dla pana Changretty (Adrien Brody, genialny w scenie z Cillianem Murphym), który wydaje się przewyższać przeciwnika pod każdym względem. Ale to oczywiście zaledwie początek.
Bo przecież Shelby mają po swojej stronie nie tylko całą dzielnicę, ale także "pogan" i ich króla, Aberamę Golda (Aidan Gillen, czyli Littlefinger z "Gry o tron", którego rozpoznacie chyba tylko po głosie), gościa równie charyzmatycznego i tajemniczego co włoski mafiozo. Rozgrywkę na najwyższym szczeblu czas zacząć. Zapnijcie pasy i niech się dzieje wola nieba. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Gallagherowska czarna komedia, czyli w "Shameless" znów po staremu
Nic tak nie jednoczy rodziny, jak wspólne rozkopywanie grobu matki? W przypadku Gallagherów okazało się, że tak, zwłaszcza gdy w ruch poszedł ciężki sprzęt, konfrontacji z którym Monica (Panie świeć nad jej gnijącą duszą) już nie zniosła. Zaskakująco dobrze znieśli to jednak jej bliscy, którzy po raz kolejny wyszli cało z poważnych tarapatów.
Po okresie względnego spokoju, "Shameless" wróciło bowiem do dobrze nam znanych motywów, wrzucając Gallagherów w sam środek wielkiej afery, tym razem ze wściekłym dilerem w centrum uwagi. Należało się oczywiście tego spodziewać, w końcu nie można ot tak sprzedać kilku funtów trefnej mety, nawet legalnie odziedziczonej. Kłopoty zostały jednak rozwiązane w stylu godnym Gallagherów oraz czarnej jak smoła komedii z kilkoma zwrotami akcji. Całe szczęście, że Frank… przepraszam, Francis, uratował sytuację.
A warto jeszcze wspomnieć, że nie tylko tata Gallagher odkrył w tym odcinku swoją nową tożsamość. Zrobił to również Kev, a może raczej Bart, którego radość ze zwycięstwa nad rakiem (tak jakby) nieco zmąciła informacja, że pochodzi z chowu wsobnego, a co gorsza z Kentucky. Absurd, szaleństwo i czyste emocje (wizyta domowa w wykonaniu grupy AA!) – takiego "Shameless" prosimy jak najwięcej! [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Godless", czyli klasyczny western w nowoczesnej odsłonie
Porządnych westernów brakuje w dzisiejszej telewizji i "Godless", 7-odcinkowy miniserial, stworzony przez Scotta Franka, tę lukę przynajmniej w jakimś zakresie wypełnia, zgrabnie łącząc schematy znane z klasyki gatunku z wymogami współczesnej telewizji. Wyraźny podział na tych dobrych i tych złych, postacie, w których łatwo rozpoznać pewne archetypy, zamiłowanie do długich ujęć z plenerami i kowbojami na koniach – to wszystko znacie z filmów o Dzikim Zachodzie.
Ale nie znacie takich kobiet jak te z miasteczka La Belle, które staje się miejscem konfrontacji przesiąkniętego złem rewolwerowca Franka Griffina (Jeff Daniels) z jego zbuntowanym wychowankiem Royem Goode'em (Jack O'Connell). Społeczność mieściny w Nowym Meksyku, w której z jakiegoś powodu nie mieszka prawie żaden facet (jeśli pominąć zmęczonego życiem szeryfa, granego przez Scoota McNairy'ego), skrywa w sobie wiele tajemnic i niejeden raz Was zaskoczy.
Bohaterki, wśród których prym wiodą energiczna Mary Agnes (rewelacyjna Merritt Wever) i silna jak diabli Alice (prawie równie świetna Michelle Dockery), to jeden z głównych powodów, dla których warto zobaczyć "Godless". A zaraz po nich wypada wymienić mroczny i brudny klimat oraz filmową realizację. Nawet jeśli dłużyzny będą Was nudzić, warto wytrwać przed ekranem dla kolejnych przecudnych ujęć, a także dla finału, który jest prawdziwie poetycką orgią przemocy. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: "Ona się doigra", czyli remake, który ma sens
Gdy reżyser samodzielnie bierze się za serialową wersję swojego debiutanckiego filmu, można pomyśleć, że kompletnie skończyły mu się pomysły. Spike Lee, autor filmu "Ona się doigra" z 1986 roku, udowodnił jednak, że nie ma zamiaru odcinać kuponów od starego sukcesu. Netfliksowa "Ona się doigra" to serial podobny do oryginału, ale też kompletnie inny, a przede wszystkim pasujący jak ulał do współczesnych czasów i biorący udział w ważnej dyskusji.
Założenie jest proste – główna bohaterka, Nola Darling (DeWanda Wise), to artystka z Brooklynu, która dzieli swój czas pomiędzy pracę oraz trzech kochanków: poważnego bankiera Jamiego (Lyriq Bent), przystojnego modela i fotografa Greera (Cleo Anthony) oraz zwariowanego lekkoducha Marsa (Anthony Ramos). Kolejny komediodramat o skomplikowanym życiu uczuciowym? Po części tak, ale w znacznie większej mierze "Ona się doigra" jest portretem naszej rzeczywistości i młodej kobiety próbującej odnaleźć w niej swoje miejsce, zachować niezależność i po prostu żyć, tak jak sobie tego życzy.
Serial zabiera głos w szeregu poważnych kwestii, od przemocy na tle seksualnym do polityki, postrzegając to wszystko oczami młodej Afroamerykanki, która nie boi się mówić, co myśli, nawet jeśli bywa niezdecydowana. Ma przecież do tego pełne prawo, tak samo jak do chwil szaleństwa i decydowania o każdym aspekcie własnego życia – bo przecież nie czyni to z niej ani wariatki, ani seksoholiczki, a jeśli ktoś ma z tym problem, to jest to tylko i wyłącznie jego wina.
Straszne, że o takich podstawowych rzeczach musi nam dziś przypominać telewizja, ale dobrze, że robi to w takim stylu. Czasem eksplodującym energią, hałaśliwym i porywającym do tańca (dosłownie!), a kiedy indziej bardziej wyciszonym, skupionym na detalach i skłaniającym do myślenia, zwykle zwracając się bezpośrednio do nas. "Ona się doigra" to tysiąc różnych rzeczy (i niewiele mniej utworów w rewelacyjnym soundtracku) zamkniętych w 10 odcinkach, które są jak podróż przez współczesność – i nie ma znaczenia, czy brooklyńską, czy jakąkolwiek inną. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: "Search Party" – czarna komedia o millenialsach powraca
Jedna z najbardziej oryginalnych komedii ostatnich lat powróciła w znacznie mroczniejszej odsłonie niż ta sprzed roku. Poszukiwania zaginionej koleżanki i przy okazji samej siebie przez Dory (Alia Shawkat) zakończyły się przypadkowym morderstwem, a teraz życie musi toczyć się dalej. Nasi bohaterowie znaleźli się w najgorszej możliwej sytuacji, a sposób, w jaki sobie z nią radzą, to połączenie czystego absurdu z czarną jak smoła komedią.
Nie ma dziwniejszego widoku, niż banda przerysowanych millenialsów desperacko zabierających się za zakopywanie trupa w lesie i pozbywanie się dowodów zbrodni. Scenarzyści nie tylko ostro z nich kpią, ale też dokładają im kłopotów, czyniąc ich sytuację coraz bardziej i bardziej ekstremalną. W efekcie w "Search Party" jest jak u Hitchcocka, którego filmami (i nie tylko jego) inspirowane były klimatyczne plakaty zapowiadające ten sezon.
W tym momencie trudno powiedzieć, dokąd ta szalona fabuła zaprowadzi naszych bohaterów (jakoś trudno mi uwierzyć, że wylądują na dłużej za kratkami), ale jedno jest pewne. To było i dalej będzie coś więcej niż satyra na tych okropnych millenialsów. Historia o dojrzewaniu, dorastaniu i życiowym pogubieniu jak stanowiła, tak stanowi trzon tej opowieści. A do tego mamy całą masę uniwersalnych tematów – począwszy od miłości, przyjaźni i wszelkich relacji międzyludzkich, a skończywszy na poszukiwaniu własnej drogi życiowej – podanych w niebanalnej formie. [Marta Wawrzyn]
HIT TYGODNIA: Teen drama spotyka superbohaterów w "Marvel's Runaways"
Połączenie serialu młodzieżowego ze światem marvelowskich superbohaterów nie brzmiało jakoś szczególnie zachęcająco, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnie dokonania komiksowego giganta w telewizji. Nie tylko na ich tle "Runaways" prezentuje się jednak bardzo pozytywnie, wnosząc do uniwersum sporo świeżego powietrza.
Historia grupy nastolatków odkrywających po pierwsze, że ich rodzice to zrzeszeni w tajnej organizacji złoczyńcy, i po drugie, że oni sami nie są tacy zwyczajni, jak mogłoby się wydawać, nie wygląda może na serial wybitny, ale na pierwszorzędną rozrywkę już tak. Dość powiedzieć, że pierwsze trzy odcinki (wszystkie są dostępne w ShowMaksie) mijają w mgnieniu oka, choć tak naprawdę dostaliśmy zaledwie zarys całej historii. Ta jest bowiem zaskakująco rozbudowana, oprócz dzieciaków obejmując również dorosłych i masę wątków, których powiązań możemy się na razie tylko domyślać.
Śledzenie, jak stopniowo są przed nami odkrywane kolejne tajemnice, sprawia jednak czystą przyjemność, bo twórcy (Josh Schwartz i Stephanie Savage) umiejętnie mieszają pełną mrocznych sekretów przygodę z bardziej typową historią obyczajową. Nie brakuje więc nastoletnich dramatów, przyjaźni i romansów, które ożywają na ekranie za sprawą obdarzonej świetną chemią młodej obsady. Dodajmy jeszcze do tego dobre, nieinfantylne dialogi, mnóstwo zwariowanych pomysłów i szczyptę emocji, a otrzymamy serial, który może być nawet czymś więcej, niż tylko cotygodniowym guilty pleasure. [Mateusz Piesowicz]
HIT TYGODNIA: Kate i Rebecca wreszcie ze sobą rozmawiają w "This Is Us"
Odcinek "Number Two", w który Kate straciła dziecko, to i bomba emocjonalna, i masa innych świetnych rzeczy. Przykładowo serwis TVLine nagrodził Chrisa Sullivana, czyli serialowego Toby'ego, tytułem wykonawcy tygodnia. I trudno się z tym nie zgodzić. Po raz pierwszy zobaczyliśmy tę postać w tak dramatycznej wersji – Toby zamienił się w kłębek bólu, próbujący trzymać fason przed swoją narzeczoną, a Sullivan dawał świetnie radę w każdej sytuacji i grał jak z nut wszelkie emocje.
Ja jednak w szczególności chciałabym wyróżnić duet Rebecca – Kate, którego poplątana, pełna nieporozumień relacja sprawiała, że ta rodzina wydawała się trochę mniej szczęśliwa, niż powinna. Kate przez większość życia czuła, że swoją matkę zawodzi, ta zaś nie potrafiła nic z tym zrobić. Zwykłe bzdury przeradzały się w prawdziwe festiwale wrogości, a o normalnych rozmowach nie było mowy.
Moment, w którym Kate straciła dziecko – dokładnie tak jak kiedyś Rebecca – okazał się przełomem dla ich relacji, bo wreszcie matka mogła powiedzieć córce, że wie dokładnie, przez co ona przechodzi. A ta wiedziała, że nie ma w tym ani odrobiny fałszu. To się naprawdę przydarzyło – kiedyś matce, a teraz córce. I dzięki temu mieliśmy najbardziej naturalne pojednanie na świecie, które dobrze pasuje do tego sezonu, wcześniej skręcającego w różnych mrocznych kierunkach. W całym morzu goryczy pojawiła się odrobina słodyczy – i dobrze. [Marta Wawrzyn]