U Larry'ego wciąż bez zmian. "Pohamuj entuzjazm" – recenzja finału 9. sezonu
Mateusz Piesowicz
4 grudnia 2017, 22:02
"Pohamuj entuzjazm" (Fot. HBO)
Kilka dobrych pomysłów, sporo gościnnych występów i niepodrabialny Larry David. Czy to recepta na sukces? Nie do końca, co widać po nierównym jak cały sezon finale "Pohamuj entuzjazm". Spoilery.
Kilka dobrych pomysłów, sporo gościnnych występów i niepodrabialny Larry David. Czy to recepta na sukces? Nie do końca, co widać po nierównym jak cały sezon finale "Pohamuj entuzjazm". Spoilery.
Po dobrym początku wydawało się, że powrót serialu Larry'ego Davida do telewizji po 6 latach nieobecności to pomysł najlepszy z możliwych. Z czasem jednak okazało się, że radę udzielaną nam w tytule przez samego twórcę, warto brać sobie głębiej do serca. Bo kolejne odcinki "Pohamuj entuzjazm" nie podnosiły niestety poziomu, oferując garść udanych dowcipów i znacznie więcej historii, które wyparowywały z głowy jeszcze przed napisami końcowymi.
Finałowa "Fatwa!" jest więc swego rodzaju sezonem 9. w pigułce, bo naprawdę świetny motyw tytułowego musicalu przeplatał się tutaj z historyjkami w najlepszym razie niedopracowanymi (Larry rujnujący ślub Sammi), a w najgorszym zwyczajnie kiepskimi (Ernst i Valentina). Bawił ten odcinek całkiem skutecznie, ale trudno mi oprzeć się wrażeniu, że gdyby zachował standardową sitcomową formę (zamiast rozciągać się do 46 minut), pozbywając się po drodze kilku motywów, zapamiętałbym go o wiele lepiej. Zwłaszcza, jeśli ostatecznie okaże się również zakończeniem całego serialu.
Tego na razie nie wiemy – sam David stwierdził jedynie, że jeśli powstanie kolejny sezon, to na pewno nie każe nam na niego czekać kolejnych kilku lat. Braku pomysłów z pewnością nie można mu zarzucić, nieco gorzej wygląda kwestia ich jakości. Bo choć żartami byliśmy przez ostatnie tygodnie dosłownie zasypywani, ile z nich tak naprawdę zapadło Wam w pamięć?
Larry David przeskakiwał od gagu do gagu jak szalony twórca, który próbuje pozbyć się z głowy nadmiaru pomysłów. Spisuje więc zarysy wszystkich na kartce, ale nie ma zbytnio czasu, by nad którymś z nich pochylić się nieco bardziej. Efekt był taki, że choć jakościowo "Pohamuj entuzjazm" to nadal półka wyżej, niż większość sitcomów, brakowało mu wyróżnika, który pozwoliłby bez dwóch zdań uznać ten powrót za potrzebny. Po całym sezonie wygląda raczej na lekko przeterminowane "The Best Of Larry David", które przywoływało dobre wspomnienia na początku, ale im dłużej trwało, tym bardziej robiło się nużące.
Dokładnie tak jak "Fatwa!", która rozpoczęła się od kapitalnego musicalowego numeru, a zakończyła jeszcze jednym odniesieniem do głównego motywu całego sezonu. Pośrodku zaś to, co zwykle – Larry wkurza wszystkich dookoła z tą różnicą, że tym razem trafił mu się równie uciążliwy konkurent w osobie Lin-Manuela Mirandy. Działało to nieźle, przynajmniej dopóki trzymaliśmy się wątków, które ostatecznie zbiegły się w jeden. Irytujący pod wieloma względami twórca "Hamiltona", F. Murray Abraham i jego uwagi na temat ubrania, a wreszcie gest Larry'ego wobec Cody'ego (Nick Offerman), który obrócił się przeciwko niemu, skumulowały się na paintballowym polu w absurdalnym pojedynku i skłamałbym, pisząc, że mnie to nie bawiło.
Podobnie jak zakończenie z dosięgającą głównego bohatera, mocno odwleczoną i w sumie już nieaktualną (zdjęcie fatwy to jednak nie takie proste zadanie) zemstą. Pozostawianie nas w takim zawieszeniu to w "Pohamuj entuzjazm" nic nowego, więc gdyby "Fatwa!" rzeczywiście miała kończyć serial, nie moglibyśmy mówić o zaskoczeniu. W sumie można nawet powiedzieć, że równie paniczna, co komiczna ucieczka Larry'ego przed przeznaczeniem to ładne ujęcie na sam koniec. A już na pewno lepsze od płytkich żarcików o swingersach czy biuściastej tłumaczce na język migowy, którymi serial raczył nas pomiędzy absurdalnym głównym wątkiem.
Jasne, humor niskich lotów był tu zawsze, więc narzekanie na niego mijałoby się z celem, gdyby nie fakt, że zazwyczaj (albo przynajmniej gdy serial był w wysokiej formie) czymś się jednak wyróżniał. Jeśli nie błyskotliwą puentą, to przynajmniej barwną formą, dzięki której nawet przekraczanie granic dobrego smaku wyglądało tu inteligentnie. Od jakiegoś czasu zaczęło tego brakować, a proste gagi stały się tylko i wyłącznie prostymi gagami. Pośmialiśmy się i wystarczy, przejdźmy do następnego. Od Larry'ego Davida powinniśmy oczekiwać więcej.
Zwłaszcza że ciągle stać go na dobre pomysły. Choćby takie drobnostki, jak bardzo charakterystyczny dla twórcy "Pohamuj entuzjazm" konflikt o podziękowania niewspółmierne do gestu i przeprosiny nieadekwatne do winy. Czysta niedorzeczność i drobiazg, któremu żadna inna komedia nie poświęciłaby ani sekundy, tutaj urósł do rangi podstawowego problemu zakończonego nawet bardzo męskim rozwiązaniem. Było w tym sezonie więcej podobnych motywów, ale ginęły one przygniecione toną mniej wyszukanego humoru, gdy śmiech przechodził w pospolity rechot.
A przez to można było niestety zapomnieć, że całość bywała jednak czymś więcej, niż tylko zbiorem żartów. Tak, Larry David nadal jest śmieszny, ale jego zwykłe, uciążliwe dla wszystkich dookoła, a dla nas cudowne zrzędzenie i punktowanie absurdów rzeczywistości zbyt często było tu wykorzystywane jako banalny komediowy motyw, za którym nic nie stoi. A ileż można oglądać zawsze dostającego za swoje przerysowanego faceta, zanim zacznie przynudzać? Zwłaszcza dziś, gdy komediowy rynek staje się coraz bardziej wymagający, a w cenie są jak najbardziej oryginalne pomysły?
Wierzę, że Larry David wciąż ich sporo ma. Zresztą spójrzcie tylko, jak zręcznie przerobił "Hamiltona" na "Fatwę!", wplatając do tego nawet samego siebie w roli Aarona Burra. Takich właśnie rzeczy potrzeba w "Pohamuj entuzjazm", a nie sympatycznych, ale w większości pozbawionych szczególnego znaczenia występów gościnnych czy wątków, które sygnalizowano tylko po to, by potem je w gruncie rzeczy porzucić (jak związek Cheryl z Tedem Dansonem). Przed premierą 9. sezonu zapowiadano, że Larry wraca i nic się nie zmieniło. Po początkowym entuzjazmie coraz bardziej dręczyła mnie myśl, że może jednak powinno. Finał tego poczucia nie zmienił.