Paula i jej Josh. "Crazy Ex-Girlfriend" – recenzja jesiennego finału 3. sezonu
Kamila Czaja
10 grudnia 2017, 15:32
"Crazy Ex-Girlfriend" (Fot. CW)
Bardziej samoświadoma Rebecca. Paula na pierwszym planie. Zaskakujące rozstanie. Niby ten sam serial, ale już widać, że "Crazy Ex-Girlfriend" wchodzi w nową fazę. I robi to śpiewająco (o penisach). Spoilery!
Bardziej samoświadoma Rebecca. Paula na pierwszym planie. Zaskakujące rozstanie. Niby ten sam serial, ale już widać, że "Crazy Ex-Girlfriend" wchodzi w nową fazę. I robi to śpiewająco (o penisach). Spoilery!
Mimo kontynuacji kilku wątków z poprzednich odcinków w "Getting Over Jeff" wyraźnie widać, że sporo się w serialu zmieniło. Postawienie diagnozy dotyczącej problemów Rebekki oraz rezygnacja z umieszczenia w centrum uwagi pokręconego związku głównej bohaterki i Josha dało szansę pokazania nowych perspektyw i tematów.
Zmieniła się sama Rebecca. Wprawdzie terapia wciąż trwa, a nasza bohaterka nie przestała w cudowny sposób być osobą nadambitną i obwiniającą się o wszystko. Jednak w "Getting Over Jeff" możemy zobaczyć, jaka jest Rebecca, kiedy cieszy się drobnymi rzeczami, nie analizuje wszystkiego kilka kroków do przodu i znajduje czas, by przejąć się nie tylko własnymi obsesjami.
Były w tym odcinku momenty, kiedy zastanawiałam się, czy Rebecca nie mogła zostać w domu, żeby Paula miała faktycznie swój odcinek. Twórcom udało się jednak wszystko na tyle ładnie połączyć, że ostatecznie nie zgłaszam większym zastrzeżeń. Do tego dorzucili zaskakująco naturalny romans z Nathanielem. Jeszcze do niedawna uważałam, że Rebecca powinna najpierw poradzić sobie sama ze sobą, zanim wejdzie w kolejny związek. Nathaniel jednak w ostatnich odcinkach wyrasta na wspierającego przyjaciela, który ma potencjał stać się wspierającym partnerem. No i ta chemia!
Odcinek jednak zdecydowanie należy do Pauli i Donny Lynne Champlin. Chwilami wydawało mi się, że perspektywa kolejnego romansu jako recepty na domowe frustracje za bardzo przypomina "I'm So Happy that Josh Is So Happy" z pierwszej serii, ale serial znów udowodnił, że nie powinnam wątpić w sens posunięć scenarzystów. Historia ponownego spotkania z dawnym chłopakiem toczyła się banalnie – aż do momentu, kiedy schemat został wywrócony, dawny czar prysł, a Paula doceniła swoje rodzinne życie. I co się rzadko zdarza: przed szkodą, a nie po niej. Zresztą warto poznać ten wątek choćby dla samej otwierającej go piosenki. Parodia przeboju zespołu ABBA może rozbawić do łez tekstem i choreografią. Polecam zobaczyć kilka razy, żeby docenić wszystkie smaczki (na przykład napis "Suggestive Vegetables"):
Poznaliśmy też ojca Pauli. Niezbyt odkrywcza obserwacja, że łatwiej zaprzyjaźnić się z cudzymi rodzicami, zyskała tu dość ciekawy wariant, a jeleń z rzutką w oku na pewno pojawi się w moich koszmarach. Sama postać Boba wydała się dość schematyczna, a piosenka w stylu Shirley Temple nie zapadnie mi w pamięć, ale dobrze, że twórcy nie postawili na jakąś spektakularną poprawę zachowania ojca Pauli. Drobne sygnały, że troszczy się o córkę i jest z niej dumny, wystarczą.
Najbardziej ucieszyło mnie jednak nie to, że Paula uwolniła się od pytania, co by było, gdyby została z Jeffem. Największy potencjał widzę w rozmowie Rebekki i Pauli i w próbie przejścia do prawdziwej przyjaźni zamiast relacji opartej na matczynym wsparciu. Tę, delikatnie mówiąc, niezbyt zdrową opiekę Pauli dobrze podsumowuje utwór "After Everything I Have Done For You" z sezonu pierwszego. Teraz jest szansa na partnerstwo i równoprawny udział w duecie, który już nieraz udowodnił, że może wszystko.
To, że Rebecca schodzi w tym odcinku na dalszy plan, pozwala wykazać się nie tylko Pauli, ale i innym bohaterom drugoplanowym. Uwielbiany przez fanów związek Darryla i White Josha rozpadł się w dziwnie niedramatyczny sposób. Właściwie mimo sympatii dla tej pary prawie nie zauważyłam zerwania, tak subtelnie zostało ono rozegrane. To był zdrowy związek – i takie też było jego zakończenie. Chociaż rozgoryczeni fani piszą na forach, że przecież zawsze można osiągnąć kompromis, to z przykrością przyjmuję wersję twórców "Crazy Ex-Girlfriend": zdarzają się życiowe dylematy, przy których sama miłość to za mało.
Na rozwinięcie wątku Heather musimy jeszcze poczekać. Póki co wciąż szuka ona swojej drogi i wygłasza świetne sarkastyczne komentarze – przy czym w najlepszej wymianie zdań to Heather się podkłada (Heather: Czy istnieje coś, co można wypełnić, jeśli było się studentką i już się nią nie jest? Rebecca: To się chyba nazywa podanie o pracę).
Szkoda, że tak wiele miejsca dostał w odcinku Josh. Jest pogubiony podobnie jak Heather, ale – jak ta słusznie zauważyła – głupszy i mniej cool niż ona. Jego przejścia trudno się oglądało, nie tylko ze względu na drastyczne sceny związane z pewną infekcją, ale też dlatego, że niewiele wnosił. Wiem, że Josh na dobre i na złe stanowi część West Coviny, ale chyba nie po to wreszcie zniknął z marzeń Rebekki, żebyśmy musieli go teraz ciągle oglądać w ulubionym barze? Ta postać lepiej sprawdza się jako abstrakcja, facet reprezentujący szansę na nowe życie – jak wtedy, gdy na widok Jeffa Paula stwierdza, że to "jej Josh Chan".
"Getting Over Jeff" przynosi kilka strawnie podanych morałów i przypomina, że oglądamy serial, który pod pozorem szalonego musicalu podejmuje poważne tematy. Dotychczasowa część sezonu trzeciego bardziej niż serie wcześniejsze przypomina, że mamy do czynienia z bohaterką zmagającą się z prawdziwym zaburzeniem psychicznym. Kilka ostatnich odcinków to prawdziwy przełom, który chyba nawet największym niedowiarkom udowodnił, że osoby odpowiedzialne za serial od początku wiedziały, co chcą zrobić. Na pewno nie opowieść o miłości do dawnego chłopaka z wakacyjnego obozu.
Zapowiadając trzeci sezon jako coś w rodzaju "Fatalnego zauroczenia", twórcy nieźle nas zwiedli. Wątek zemsty szybko okazał się preludium do prawdziwych zmagań Rebekki: tych z własną psychiką. Być może teraz będziemy już oglądać serial o kimś bardziej świadomym siebie. "Getting Over Jeff" udowadnia jednak, że nadal możemy też liczyć na fascynujący drugi plan, świetne piosenki i inteligentne dialogi. Już nie mogę się doczekać. A póki co idę kolejny raz zobaczyć "First Penis I Saw" (jakkolwiek by to nie brzmiało).