Widzieliśmy już 4. sezon "Black Mirror", a oto 10 rzeczy, które możemy Wam powiedzieć
Marta Wawrzyn
10 grudnia 2017, 20:02
Spokojnie, nie zdradzamy żadnych dużych spoilerów ani twistów. Piszemy, na co warto czekać, a co spodobało nam się trochę mniej – i czy 4. sezon "Black Mirror" dorównuje swoim poprzednikom.
Spokojnie, nie zdradzamy żadnych dużych spoilerów ani twistów. Piszemy, na co warto czekać, a co spodobało nam się trochę mniej – i czy 4. sezon "Black Mirror" dorównuje swoim poprzednikom.
Jak już pewnie wiecie, 4. sezon "Black Mirror" pojawi się na Netfliksie 29 grudnia i będzie składać się z 6 odcinków: "Arkangel", "Crocodile", "Metalhead", "Black Museum", "Hang the DJ" i "USS Callister". W ekipie znów jest mnóstwo świetnych nazwisk, jak Jodie Foster, reżyserująca "Arkangel", czy aktorzy znani z takich seriali jak "Fargo", "Peaky Blinders", "Mad Men", "Broadchurch" itd.
Jeśli nie czytaliście opisów odcinków od Annabel Jones, to je przeczytajcie, bo są one bardzo, bardzo trafne, a jednocześnie nie zdradzają tego co najważniejsze i co sprawi, że będziecie siedzieć na krawędzi fotela.
A oto 10 moich uwag na temat nowego sezonu "Black Mirror" – nie zamiast, tylko oprócz przedpremierowej recenzji, która pojawi się u nas zaraz po świętach.
1. To najrówniejszy sezon "Black Mirror"
Dobra wiadomość jest taka, że właściwie nie ma odcinka, o którym można powiedzieć, że jest wyraźnie słabszy od reszty. Nawet "Black Museum", który Annabel Jones słusznie określiła jako "absolutny popcorn", jest czymś więcej niż tylko banalną zabawą konwencją horroru, bo w każdej z trzech opowiadanych historii mocno stawia na emocje – bardzo ludzkie i bardzo prawdziwe.
Zła wiadomość? Nie ma też fajerwerku na miarę "San Junipero" czy subtelnego cudeńka w stylu "Be Right Back". Charlie Brooker zawsze lubił uderzyć widza puentą po głowie i niestety w tym sezonie czyni to częściej niż w poprzednich, co sprawiło, że moja ocena niektórych odcinków spadła po dotarciu do zakończenia (ale też zdarzało się, że było dokładnie na odwrót – to naprawdę jest bardzo równy sezon, pod każdym względem).
2. To także kolejny cudowny "mały festiwal filmowy"
Już 3. sezon "Black Mirror" jego twórcy określili jako "mały festiwal filmowy". W tym sezonie jeszcze bardziej widać, jak swobodnie Charlie Brooker i spółka czują się w najróżniejszych konwencjach filmowych. Jest space opera, jest horror, jest kryminał, jest film indie, jest coś w stylu komedii romantycznej z nowymi technologiami w tle. Jest też czarno-biały koszmar w postapokaliptycznych klimatach. Nawet jeśli nie wszystko przypadnie Wam do gustu, nie sposób nie podziwiać łatwości, z jaką "Black Mirror" zmienia szaty, lokacje i konwencje, bawiąc się schematami i budując od zera całkiem nowe światy, które łączy nie tyle nawet technoparanoja, co ludzkie pogubienie w obliczu coraz wymyślniejszych technologii.
3. Najlepszym odcinkiem jest "USS Callister"
I nie, wcale nie dlatego, że to "Star Trek" 'a la "Black Mirror". To coś znacznie bardziej skomplikowanego: osadzona w kosmosie w klimatach retro, niepokojąca opowieść o władzy, kontroli i innych bardzo ludzkich sprawach. Powiedzmy, że to nie jest coś, czego się spodziewacie, oglądając zwiastun, i że słowa "to boldly go where no one has gone before" nabiorą dzięki "Black Mirror" nowego znaczenia.
"USS Callister" jest najdłuższym i zarazem najbardziej angażującym odcinkiem w tym sezonie. To świetnie opowiedziana historia, która z wielu powodów wciąga i wywołuje emocjonalne reakcje. To interesujący hołd dla najbardziej klasycznego "Star Treka", tego z lat 60., i fantastyczna zabawa konwencją, którą wszyscy znamy. To także rewelacyjny popis aktorski, przede wszystkim duetu z 2. sezonu "Fargo" – Cristin Milioti i Jessego Plemonsa. Jeśli któryś odcinek ma potencjał, by zostać naszym nowym "San Junipero", to jest to właśnie "USS Callister".
4. Drugi mój ulubiony odcinek to "Metalhead", ale…
…ale to także odcinek, który prawdopodobnie podzieli publikę. Nie mogę powiedzieć dlaczego, bo dosłownie wszystko tutaj może być spoilerem. Powiem więc tylko tyle: chyba jeszcze nigdy "Black Mirror" tak bardzo nie kojarzyło mi się ze "Strefą mroku". Czarno-biała oprawa sprawia, że świat przedstawiony "Metalhead" wydaje się jeszcze bardziej poryty, a rozgrywający się na naszych oczach koszmar jeszcze bardziej niepokojący i paradoksalnie też bardziej namacalny. Ten odcinek to także fantastyczny teatr jednej aktorki – Maxine Peake z "Teorii wszystkiego".
5. Komedia romantyczna Charliego Brookera? Tak, tak i jeszcze raz tak!
Jednym z moich faworytów jest również "Hang the DJ", odcinek, po którym prawdopodobnie nie spodziewacie się cudów. Zwiastun tym razem nie kłamie: to rzeczywiście jest dość lekka, oczywiście jak na "Black Mirror", i przy tym bardzo przewrotna opowieść, w której główną rolę gra pewna nowoczesna aplikacja randkowa. Brzmi to tak sobie, ale mogę Was zapewnić, że pomysłowość Brookera znów nie zna granic. Nie raz, nie dwa uśmiechniecie się, widząc, jak trafnie zostały tutaj opisane współczesne związki i współczesne randkowanie. A duet Georgina Campbell i Joe Cole – ją znacie z "Broadchurch", jego z "Peaky Blinders" – jest po prostu cudowny! Takie rom-komy mogę oglądać.
6. "Arkangel" i "Crocodile" to najbardziej tradycyjne odcinki
I znów – to jest dobra i zła wiadomość jednocześnie. Ja złapałam się na tym, że w 2017 roku oczekuję od "Black Mirror" czegoś innego niż w 2011 roku. Ale jestem pewna, że spora część publiki właśnie tę dwójkę uzna za najlepsze odcinki – dokładnie z tych samych powodów, z których na mnie nie zrobiły one aż takiego wrażenia.
7. Islandia w "Crocodile" wygląda po prostu nieziemsko
Ludzkie okrucieństwo w przecudnych okolicznościach przyrody – skąd my to znamy? No właśnie. "Crocodile" to odcinek, w którym zakochają się fani seriali skandynawskich, bo klimat Nordic noir rzeczywiście tutaj widać, słychać i czuć, a główny wątek jest naprawdę mroczny. Urządzenie, pozwalające odczytać czyjeś wspomnienia, staje się tutaj pretekstem do opowiedzenia historii o ludzkiej naturze, która przerazi Was swoim chłodem i zachwyci swoją oprawą.
8. "Arkangel" to cała prawda o dzisiejszych rodzicach
Odcinek reżyserowany przez Jodie Foster też do moich największych faworytów nie należy, ale jedno w nim robi wrażenie: to, z jaką trafnością Brooker opisał dzisiejszych rodziców i ich skłonności do kontrolowania każdego aspektu życia swoich dzieci, oczywiście z troski o ich bezpieczeństwo. "Arkangel" to przerażająco trafny obraz współczesnego rodzicielstwa, który oglądamy z dwóch perspektyw: córki i matki. I choć wszystko każe być po stronie córki, nietrudno zrozumieć matkę i zacząć samemu się zastanawiać, co byśmy zrobili na jej miejscu. Bo wiadomo, że zaufanie jest dobre, a kontrola jeszcze lepsza. Motyw kontroli to zresztą coś, co przewija się przez cały ten sezon "Black Mirror", ale o tym pogadamy już po premierze.
9. Jeden z odcinków dużo zyskuje dzięki świetnie dobranej piosence
Podobnie jak w przypadku "San Junipero" i "Heaven Is a Place on Earth", piosenka jest klamrą spinającą odcinek i… pozwólcie, że na tym już zakończę! Chociaż akurat ten cudny spoiler muzyczny możecie znaleźć w amerykańskich serwisach, jeśli bardzo chcecie.
10. Naprawdę trudno rozmawia się o "Black Mirror" bez spoilerów
Konstruując słowo po słowie poprzednie 9 punktów, uświadomiłam sobie, że praktycznie się nie da rozmawiać o "Black Mirror" bez spoilerów. Netflix wyjątkowo szybko dał nam dostęp do nowych odcinków i zachęcił do wcześniejszego pisania przedpremierowych recenzji, ale prawda jest taka, że w tym momencie nie ma mowy o prawdziwej dyskusji, bo Wy nic nie wiecie (ach, te oszukańcze zwiastuny!), a my nie za wiele możemy powiedzieć. Byle do 29 grudnia – to będzie cudownie koszmarny koniec roku i niczego nie zmieni fakt, że na niektóre odcinki jak zwykle będziemy kręcić nosem.