My oglądamy, a nas podglądają. Co Netflix wie o swoich użytkownikach i jak wykorzystuje tę wiedzę?
Mateusz Piesowicz
12 grudnia 2017, 22:02
Anonimowość w sieci to mit i dotyczy to także serwisów streamingowych, które wiedzą o nas coraz więcej. Co jednak, gdy zaczną tę wiedzę wykorzystywać w przykry sposób?
Anonimowość w sieci to mit i dotyczy to także serwisów streamingowych, które wiedzą o nas coraz więcej. Co jednak, gdy zaczną tę wiedzę wykorzystywać w przykry sposób?
Ponad 109 mln użytkowników na całym świecie, oglądających więcej niż 140 mln godzin wideo dziennie, czyli około miliarda godzin na tydzień. Tak prezentuje się imponujący wynik globalnej oglądalności Netfliksa. Liczby robią wrażenie, zwłaszcza wtedy, gdy weźmiemy pod uwagę, że streamingowy gigant gromadzi te wszystkie dane i analizuje je kawałek po kawałku. Tak, również tę malutką część, którą stanowi każdy z nas. Trochę niepokojące?
Nie przesadzajmy. W końcu żadnym odkryciem nie jest, że Netflix wie bardzo dużo (jeśli nie wszystko) na temat naszych zwyczajów podczas oglądania. Dzięki temu tworzy coraz dokładniejsze rekomendacje i jeszcze lepiej dopasowuje swoją bazę pod naszym indywidualnym kątem. Czyli działa dokładnie tak, jak każda korporacja, nie podając przy tym publicznie żadnych szczegółowych danych. Albo prawie żadnych, bo od czasu do czasu dostajemy tego rodzaju podsumowania, z których trudno wyciągać daleko idące wnioski.
Co jednak, gdy ujawniane publicznie informacje stają się coraz bardziej szczegółowe? Na tyle, że osoba, której dotyczą, może się w nich bez problemu rozpoznać? Wtedy trzeba postępować niezwykle delikatnie. I jak dotąd Netflix to robił, podając chociażby zaskakujące dane o użytkowniku, który oglądał "Piratów z Karaibów: Klątwę Czarnej Perły" codziennie przez 365 dni, albo takim, który obejrzał całe "Shameless" w formie binge-watchingu, przebywając na Antarktydzie. Wszystko oczywiście w formie ciekawostki, anonimowo i bez żadnych komentarzy. A potem na amerykańskim profilu Netfliksa pojawił się ten wpis.
To the 53 people who"ve watched A Christmas Prince every day for the past 18 days: Who hurt you?
— Netflix US (@netflix) 11 grudnia 2017
Nieważne, że informacja o "Świątecznym księciu" jest prawdziwa; nieważne, co o niej sądzimy; i nieważne, że tweet jest tylko wyjątkowo nietrafionym żartem. Oceniając w ten sposób część swoich użytkowników, ktoś w Netfliksie mocno przesadził, a przy okazji dał nam do myślenia. Abstrahując nawet od tego, jak musi się czuć jedna z tych 53 osób, jeśli dotarł do niej ten tweet, bardzo niepokojąca jest wizja, że ktoś może akurat przeglądać dane w naszym netfliksowym koncie i wysnuwać z nich różne wnioski. Nic dziwnego, że sprawa wywołała spore oburzenie, bo wyraźnie przekroczono pewną granicę.
Very creepy, Netflix. Not cool spying on your PAYING customers and then judging them in public.
— Angela.Kay (@DeepSouthProud) 11 grudnia 2017
Jednym głupim wpisem, który sam w sobie pewnie wielkiej szkody nie wyrządził (przedstawiciel Netfliksa broni nawet tweeta, mówiąc, że "dotyczy ogólnych trendów, nie indywidualnych osób"), poruszono jednak poważniejszą kwestię. Tego, kto ma dostęp do danych na nasz temat i jak je wykorzystuje. Zbieranie informacji do tworzenia rekomendacji – w porządku. Przeszukiwanie ich, by potem publicznie kpić sobie z konkretnych ludzi – zdecydowanie nie. Wizja niczym z ponurej przyszłości godnej "Black Mirror", do której, mam nadzieję, nadal nam daleko. Oglądać seriale i filmy ze świadomością, że ktoś może nas osądzić za nasze wybory? Nie brzmi to jak świetlana przyszłość.