Serialowa alternatywa: "Strike", czyli gorzkie życie londyńskiego detektywa
Mateusz Piesowicz
13 grudnia 2017, 22:02
"Strike" (Fot. BBC)
Detektyw z problemami osobistymi, smutnym spojrzeniem i jeszcze smutniejszym płaszczem, a do tego Londyn o różnych obliczach i zagadkowe morderstwa. Czego chcieć więcej?
Detektyw z problemami osobistymi, smutnym spojrzeniem i jeszcze smutniejszym płaszczem, a do tego Londyn o różnych obliczach i zagadkowe morderstwa. Czego chcieć więcej?
Jeśli przedstawić bohatera serialu BBC w taki sposób jak na wstępie, wygląda na bardzo archetypiczną postać. Ot, kolejny John Luther, tym razem pozbawiony oblicza Idris Elby. W Cormoranie Strike'u jest jednak coś więcej i niekoniecznie mam na myśli tylko imię i nazwisko, za które ma pełne prawo nie znosić swoich rodziców do końca życia. Poza nimi nasz bohater ma jeszcze całkiem barwne życie prywatne, jak przystało na syna gwiazdy rocka i narzeczonego nie do końca zrównoważonej celebrytki. Sami przyznacie, że telewizyjni detektywi zwykle mniej rzucają się w oczy. No i przeważnie mają dwie nogi.
Cormoran (Tom Burke) swoją stracił w Afganistanie, ma więc za sobą traumatyczną przeszłość, w której przeżycia wojenne są tylko jednym z kilku elementów. Bogata osobowość głównego bohatera to fundament, na którym opiera się "Strike" – serial będący w gruncie rzeczy tylko (i aż) jeszcze jednym, solidnym brytyjskim kryminałem. Jakoś jednak trzeba się wyróżnić z tłumu, a jeśli uważacie, że sama tytułowa postać to za mało, to powinien Was przekonać pierwowzór literacki. Tymi są powieści Roberta Galbraitha, czyli nikogo innego, jak skrywającej się pod pseudonimem J.K. Rowling. Autorka "Harry'ego Pottera" w świat kryminałów wkroczyła trzema tytułami, z których dwa – "Wołanie kukułki" i "Jedwabnik" – zostały już zekranizowane, a trzeci ("Żniwa zła") jest w drodze na mały ekran.
I trudno się temu dziwić, bo serialowy "Strike" to wszystko to, czego wymaga się od klasycznego kryminału. Charakterystyczny bohater, zagadkowe zbrodnie, szukanie poszlak i zabawa w poszukiwanie winnego razem z detektywem. A raczej z parą detektywów, bo Cormoranowi towarzyszy asystentka, Robin (Holliday Grainger), której praca nie ogranicza się tylko do siedzenia za biurkiem, tym bardziej, że jej szef szybko dostrzega niewątpliwy talent swojej podopiecznej. W ten sposób samotny Luther zamienia się w duet na miarę Sherlocka i Watsona – choć czasem trudno powiedzieć, kto jest kim w ich przypadku.
Czyżby więc był "Strike" kompletnym recyklingiem pomysłów? W stu procentach może nie, ale w dużej części jak najbardziej tak – podobnie zresztą jak większość telewizyjnych kryminałów. W przeciwieństwie do niektórych, tutejsi twórcy jednak ze swoimi intencjami się nie kryją, nie próbując nam wmówić, że tworzą nową jakość w gatunku. "Strike" to pierwszorzędna robota, w której nie znajdziecie nic nowego, ale na pewno będziecie się przy niej dobrze bawić.
O ile oczywiście podejdziecie do serialu z odpowiednimi oczekiwaniami. Bo musicie wiedzieć, że bliżej niż do kryminałów o geniuszach rozwiązujących wszystkie sprawy w mgnieniu oka i mierzących się z równie błyskotliwymi zbrodniarzami jest mu do historii o zwykłych, szarych detektywach. Takich, którzy prawdy doszukują się mozolnie, tocząc dziesiątki rozmów z podejrzanymi i świadkami oraz przekopując się przez wszystko raz za razem, próbując znaleźć ten jeden, przegapiony wcześniej szczegół. Temperatura całości utrzymywana jest na bardzo średnim poziomie, skoki napięcia i nerwowe oglądanie to też nie jest coś, czego należy się w tym przypadku spodziewać. Ba, nawet trupy dawkuje się tu oszczędnie (jeden jest wprawdzie dość "malowniczy", ale gdzie temu do dawki mroku i brutalności znanego choćby z produkcji skandynawskich).
Siła "Strike" tkwi więc nie w błyskotliwej fabule i zwrotach akcji, które zwalą Was z nóg, ale dobrze poprowadzonych, wciągających historiach i dających się lubić bohaterach. Cormoran i Robin to para, z którą sympatyzuje się praktycznie od razu (a trzeba przyznać, że ich pierwsze spotkanie zapada w pamięć), także dlatego, że Tom Burke i Holliday Grainger mają świetną chemię. Jest pomiędzy nimi jakiegoś rodzaju napięcie i choć serial absolutnie nie zmienia się w romantyczną historię detektywistyczną, dodaje ono historii sporo charakteru.
Co ciekawe, głównie za jej sprawą, bo o ile Cormoran to postać mniej więcej znajoma, o tyle Robin rozgryźć nieco trudniej. Wiemy, że ma nudnego narzeczonego, który nie przepada za jej pracą. Wiemy też, że ona ją uwielbia i ma ambicje, by w pełni się jej poświęcić. Konflikt nasuwa się automatycznie, ale twórcom udało się rozegrać go subtelnie, bez popadania w szczególną dramę. Uniknęli więc stereotypów i stworzyli kobiecą postać, która wygląda na bardziej skomplikowaną, a nawet zwyczajnie ciekawszą, niż jej szef i to wcale nie jest zarzut w jego stronę.
Bo do Cormorana również nie mam szczególnych zastrzeżeń. Może jego przeszłość powinna wybrzmieć w tym wszystkim nieco lepiej, bo chwilami twórcy pozostawiają w niej zbyt dużo niedopowiedzeń, ale trzeba przyznać, że smutne spojrzenie Toma Burke'a potrafi sprawić, że o wielu z nich się zapomina. On sam wprawdzie czasem zdaje się nie pamiętać, że jego bohater to inwalida (zwłaszcza na początku serialu), za to nadrabia całą resztą. Dopasował się swoją aparycją idealnie do postaci, będąc wzorowym gorzkim detektywem, który dźwiga na swoich barkach zbyt wiele spraw. Perfekcyjnie oddaje niechlujstwo i niedopasowanie Cormorana do rzeczywistości (nie tylko śpi na rozkładanym łóżku w biurze, ale i zdarza mu się załatwić potrzebę do plastikowego kubka), nie przekraczając przy tym granicy, za którą byłby karykaturalny.
Dodając do niego Robin, która stanowi jego przeciwieństwo praktycznie pod każdym względem, stworzono bardzo naturalny duet znakomicie odnajdujący się w tutejszym Londynie. Ten bowiem także ma dwa oblicza. Obserwujemy zarówno to pełne bogactwa i przepychu, w którym światowej sławy modelki żyją w luksusowych penthousach, a literacka bohema urządza sobie wystawne przyjęcia, jak i zupełnie inny, w którym bieda aż piszczy. Łącznikiem pomiędzy nimi są natomiast londyńskie puby, których Cormoran jest stałym bywalcem. Jeszcze tylko angielska pogoda nadająca wszystkiemu szarobury odcień i mamy serial wręcz przesiąknięty brytyjskim klimatem.
Sprawy kryminalne w pierwszym sezonie są dwie. Pierwsza dotyczy samobójstwa modelki, któremu ktoś najwyraźniej pomógł, druga zaginięcia znanego pisarza i to właściwie wszystko, co musicie o nich wiedzieć. Akcja toczy się spokojnym tempem, bo twórcy stawiają raczej na klimat (i dobrze na tym wychodzą, zwłaszcza w drugim przypadku). Pogubić się nie sposób, okazji do szczególnych rozmyślań też nie ma, więc ani się obejrzycie, a cały, pięcioodcinkowy serial będzie już za Wami. Czy coś więcej z niego zostanie w głowie? Na pewno Cormoran i Robin, czyli para, którą zdecydowanie chciałbym oglądać na ekranie częściej. I to w zupełności wystarcza.
***
Kolejna Serialowa alternatywa pozostanie brytyjska. Sprawdzimy, jak Jodie Whittaker, nowa Doktor Who, poradziła sobie w miniserialu "Trust Me".