Najlepsze serialowe odcinki 2017 roku (miejsca 30 – 21)
Redakcja
28 grudnia 2017, 22:03
"The Crown" (Fot. Netflix)
Na wypadek gdyby Wam było mało podsumowań roku, mamy jeszcze jedno. Oto pierwsza część naszego wielkiego rankingu najlepszych tegorocznych odcinków. Na liście m.in. "Dziewczyny", "The Crown" i "American Gods".
Na wypadek gdyby Wam było mało podsumowań roku, mamy jeszcze jedno. Oto pierwsza część naszego wielkiego rankingu najlepszych tegorocznych odcinków. Na liście m.in. "Dziewczyny", "The Crown" i "American Gods".
30. "Peaky Blinders" – "The Company"
Najlepszy do tej pory sezon "Peaky Blinders" został zwieńczony tuż przed świętami równie satysfakcjonującym finałem, który pomimo ogromnej konkurencji dał radę wskoczyć na listę najlepszych odcinków roku. W "The Company" niespodzianka goniła niespodziankę, twist następował po twiście, a jednak na pierwszym planie i tak były takie najprostsze, ludzkie emocje. Bo tu chodziło nie tylko o przetrwanie Peaky Blinders i ich interesu, tego legalnego i tego drugiego, ale także o życie naszych ulubionych bohaterów. Zagrożenie wydawało się bardziej realne niż kiedykolwiek wcześniej.
Twist z Arthurem był najokrutniejszy na świecie, z kolei o Alfiem mogę powiedzieć tyle, że spotkało go to, na co zasłużył. Podobnie jak Lucę Changrettę, który – zarówno sama postać, jak i odtwórca tej roli, Adrien Brody – znacząco przyczynił się do świetności całego sezonu. Rozmowy z Tommym o modzie tym razem zabrakło, ale nie zabrakło napięcia. Steven Knight sprawił, że byłam w stanie uwierzyć nie tylko w marny koniec Arthura – choć trudno sobie wyobrazić "Peaky Fookin' Blinders" bez niego – ale i w to, że rodzina Shelbych przegra tę wojnę i w kolejnym sezonie będzie zaczynać znów od zera.
Ludzie, którzy "żyją gdzieś pomiędzy życiem i śmiercią", przetrwali jednak i najazd włoskiej mafii, by gładko przejść do kolejnego etapu. Oby był równie udany jak ten. [Marta Wawrzyn]
29. "You're the Worst" – "Not a Great Bet"
Wprawdzie 4. seria perypetii Jimmy'ego i Gretchen po obiecującym początku raczej nas rozczarowała, ale w połowie sezonu dostaliśmy odcinek, który został z nami na dłużej. Może dlatego, że zamiast serwować kolejne zabawy w kotka i myszkę między skłóconą parą, twórcy "You're the Worst" skupili się na jednej postaci, a Aya Cash mogła pokazać swoje aktorskie możliwości.
"Not a Great Bet" może się kojarzyć choćby z jednym z najlepszych odcinków pierwszego sezonu "Dziewczyn" – "The Return". Historie z odwiedzinami dorosłych dzieci w rodzinnym domu dają szansę na świetne zestawienia: młodzieńcze nadzieje a prawdziwe życie oraz wizja siebie a to, jak widzą człowieka inni. W "You're the Worst" udało się jednak nie popaść w związany z konwencją banał. Poza Cash duża w tym zasługa Zosi Mamet (przypadkiem najbardziej znanej właśnie z "Dziewczyn"), która w roli Heidi, dawnej znajomej Gretchen, przez cały odcinek doskonale stopniuje narastającą irytację, by w którymś momencie nie wytrzymać i warknąć to, co widzowie od dawna myślą: "Na litość boską, jesteś dorosła!".
Rzecz w tym, że właśnie dorosłości Gretchen boi się najbardziej. W "Not a Great Bet" daje więc pokaz niedorosłości właśnie. Snuje barwne opowieści, by nie myśleć o swojej życiowej sytuacji. Chętnie przyłącza się do zabawy nastolatków, nie dostrzegając, jak bardzo tam nie pasuje. I wcale nie chce zostać wytrącona z wmawianych sobie historii o dawnej przyjaźni z Heidi i pięknej wspólnej młodości. Gorzki, ale boleśnie logiczny w kontekście odcinka finał zostawia widza z poczuciem, że właśnie zobaczył kawał dobrej, ponurej opowieści o dorosłym życiu. Życiu, z którego każdy chyba czasem miałby ochotę się wymiksować. [Kamila Czaja]
28. "American Gods" – "A Prayer for Mad Sweeney"
Opowiedziana w "American Gods" historia jest pełna pamiętnych chwil, ale my stawiamy na odcinek, który nieco odchodzi od głównego wątku, dając pole do popisu parze fantastycznych aktorów i pozwalając nam przyjrzeć się bliżej najlepszemu duetowi w serialu. Dygresją od reszty jest tylko w pewnym stopniu, bo jak mieliśmy sami zobaczyć, w tym serialowym świecie połączenia między postaciami i wątkami bywają bardzo zaskakujące.
Właśnie tak było w "A Prayer for Mad Sweeney", w którym poruszaliśmy się na przemian po dwóch płaszczyznach czasowych. Za każdym razem w towarzystwie Szalonego Sweeneya (fantastyczny Pablo Schreiber) oraz Emily Browning, wcielającą się zarówno w dobrze nam znaną Laurę Moon, jak i Essie MacGowan, XVIII-wieczną dziewczynę, której życie splotło się nierozerwalnie z losem irlandzkiego Leprechauna. Tego, którego kiedyś dokarmiała, a potem sprowadziła za sobą do Ameryki, by tam opowiadać o nim kolejnym pokoleniom.
Jej historia to magiczna, ale też realistyczna i przewrotna opowieść (niesamowite wrażenie jeszcze potęguje osoba narratora, Ibisa), która sama w sobie jest absolutnie cudowna. Jednak dopiero w zestawieniu z teraźniejszością, w której oglądamy, jak dociera się nietypowy duet Sweeneya i Laury, otrzymujemy pełen obraz niezwykłej pary. Dwójki, której losy splatały się ze sobą od lat i która w jakimś sensie jest na siebie skazana. I to nie tylko w jednym życiu. Aż chciałoby się, by cały serial był o nich. [Mateusz Piesowicz]
27. "Outlander" – "A. Malcolm"
Odcinek ze spotkaniem w drukarni to dla fanów "Outlandera" najbardziej wyczekiwana rzecz w tym roku. I trzeba przyznać, że Ronald D. Moore i spółka nie zawiedli, raz jeszcze udowadniając, że nie ma w tej chwili lepszego guilty pleasure. Wraz z pełnym emocji spotkaniem państwa Fraserów po 20 latach do "Outlandera" powróciła magia, której źródłem jest w dużej mierze chemia grającego główne role duetu.
Sprawę rozegrano naprawdę sprytnie, bo po cliffhangerze z poprzedniego odcinka i dwutygodniowej przerwie kazano widzom jeszcze trochę poczekać i pokazano dzień wielkiego spotkania z perspektywy Jamiego. Chwilę trwało, zanim z powrotem znaleźliśmy się w w tym momencie, kiedy w drukarni pojawiła się Claire, a i wtedy sprawa okazała się nie być taka prosta. Wiadomo, że ludzie, którzy nie widzieli się przed dwie dekady i nie sądzili, że jeszcze się odnajdą, nie mogli tak po prostu, w ciągu paru minut wylądować znów w łóżku. Ale wiadomo też było, że to jest to, na co fani czekają najbardziej.
I doczekaliśmy się seksu 'a la "Outlander", ale przede wszystkim dostaliśmy w tym odcinku tonę wszelkich emocji, sprzedanych jak zwykle w romantycznej, melodramatycznej formie. Caitriona Balfe i Sam Heughan zdziałali cuda, pokazując najpierw szok, niezręczność i niepewność, a potem tę niesamowitą naturalność, z jaką Jamie i Claire stanowią jedność. Dostaliśmy z obu stron zapewnienia, że są dla siebie tymi jedynymi, a także zapowiedź nowej przygody. Potem niestety tak dobrze już nie było, ale "A. Malcolm" to zdecydowanie jedna z 30 najlepszych rzeczy, jakie widziałam w tym roku. [Marta Wawrzyn]
26. "Crazy Ex-Girlfriend" – "Josh's Ex-Girlfriend Is Crazy"
Tytuł odcinka to tylko częściowo "masło maślane", a tak naprawdę świetny sposób, by pokazać, jak nisko upadła na tym etapie Rebecca. O ile teoretycznie cały pomysł na serial wiąże się z tym, że była dziewczyna Josha jest "szalona", o tyle dopiero teraz widz naprawdę zmuszony zostaje do oglądania katastrofy w zwolnionym tempie.
Boli już na początku, czyli przy patrzeniu, jak Rebecca w okrutnej tyradzie uderza w najczulsze punkty ludzi, którzy najbardziej na świecie chcą jej pomóc. Każda kolejna scena prowadzi do kolejnej złej decyzji, aż do zaskakującego, chociaż nieznośnie prawdopodobnego finału. A biedny, znerwicowany przed ekranem widz, który przecież chciał tylko posłuchać śmiesznych piosenek w kalifornijskiej scenerii, musi przyznać, że nasza bohaterka kiedyś w końcu takie dno musiała osiągnąć.
Przy tym jakimś cudem nadal bywa zabawnie i pozytywnie. Celowo przedramatyzowane sceny podglądania byłego faceta oraz starcie w wesołym miasteczku nawet Josha zmieniają na chwilę w interesującą i godną współczucia postać. A od wierności bliskich Rebeki może się zrobić ciepło na sercu. Tak, bohaterka serialu spada na samo dno, ale przynajmniej ma się od czego odbić ("z małą pomocą swoich przyjaciół").
A na koniec wychodzi Josh Groban i śpiewa depresyjną piosenkę "The End of the Movie", przy której trudno się nie śmiać przez łzy. Może i "życie nie ma narracyjnego sensu" – ale "Crazy Ex-Girlfiend" ma go zdecydowanie. A "Josh's Ex-Girlfriend Is Crazy" stanowi jeden z najlepszych tego dowodów. [Kamila Czaja]
25. "Dear White People" – "Chapter V"
Adaptując swój film "Dear White People" na potrzeby netfliksowego serialu, Justin Simien idealnie wykorzystał możliwości formatu, poświęcając konkretnym bohaterom własne odcinki i przedstawiając świat studentów Uniwersytetu Winchester z wielu różnorodnych perspektyw. Jednak z fantastycznego zbioru historii o skomplikowanych, niedoskonałych i poszukujących własnej tożsamości młodych Afroamerykanach, jeden konkretny odcinek zasługuje na szczególne wyróżnienie i nie tylko dlatego, że został wyreżyserowany przez Barry'ego Jenkinsa, wcześniej w tym roku nominowanego do Oscara za "Moonlight".
"Chapter V", przedstawiający dzień z życia gorliwego Reggiego (Marque Richardson), czerpie swoją siłę z tego, jak w gwałtowny sposób przechodzi od charakterystycznej dla serialu lekkości i błyskotliwej satyry w bardzo realistyczne i kompletnie poważne spojrzenie na niesprawiedliwości, z jakimi cały czas zmagają się Afroamerykanie, oraz traumę, na jaką są narażeni. Pozornie błaha sprzeczka na uniwersyteckiej imprezie prowadzi do wstrząsającego momentu, w którym policjant celuje pistoletem w niewinnego Reggiego. Tak druzgocące zakończenie odcinka kompletnie odstaje od poprzedzających go beztroskich, zabawnych scen, jednocześnie w jeszcze bardziej przejmujący sposób pokazując doświadczenie, które dla wielu czarnoskórych Amerykanów jest nadal zbyt realistyczne i prawdopodobne.
Ale nie samo podjęcie tematu, powracającego tak często w mediach, czyni z "Chapter V" szczególnie udany "rozdział" serialu, tylko przede wszystkim to, w jak osobisty i emocjonalny sposób zostaje on przedstawiony. Szczególnie zapada w pamięć finałowe ujęcie, ukazujące łkającego Reggiego, zbyt zdruzgotanego swoim przeżyciem, aby opuścić własny pokój i dołączyć do nawołującej go do działania przyjaciółki. To prosta i zarazem dobitna puenta dla najlepszego odcinka komediodramatu, który choć w swoim pierwszym sezonie wyróżniał się przede wszystkim swoim dowcipnym tonem, to zarazem nigdy nie bagatelizował doświadczeń współczesnych czarnoskórych Amerykanów. [Michał Paszkowski]
24. "Pokój 104" – "Voyeurs"
Rozgrywająca się w tytułowym motelowym pokoju antologia braci Duplassów nie była serialem, jakiego się spodziewaliśmy. Eksperymentalna produkcja rzadko kiedy wychodziła poza ramy dziwacznej ciekawostki, zostawiając nas raczej z uczuciem konfuzji, niż zachwytu. Zazwyczaj, bo były od tej reguły wyjątki, a "Voyeurs" jest ich zdecydowanie najlepszym przedstawicielem.
Nieco ponad dwudziestominutowy odcinek nie ma wiele wspólnego z tradycyjną telewizją. To praktycznie pozbawiony słów balet, z którego wybrzmiewają poczucie straty, tęsknoty i frustracji. Zaczyna się jednak zwyczajnie, gdy motelowa sprzątaczka (Dendrie Taylor) wchodzi do pokoju, zastając w nim skutki zabaw dwojga kochanków. Wśród rozlanego wina, kawałka tortu i innych śmieci znajduje jeszcze ślady, z których stopniowo układamy sobie prostą historię: on jest pnącym się po szczeblach kariery żonatym biznesmenem, ona jego sekretarką, która spodziewa się z nim dziecka. Ale czy on porzuci dla niej całe swoje dotychczasowe życie?
Na to pytanie odpowiedzi nie dostajemy, bo wraz z pojawieniem się drugiej bohaterki, wspomnianej młodej dziewczyny (zjawiskowa Sarah Hay), odcinek zmienia się w coś niezwykłego. Początkowo niedostrzegające się kobiety rozpoczynają zsynchronizowany taniec, używając pokoju i łazienki jako sceny, a my zaczynamy rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Dwie bohaterki są różnymi wersjami tej samej postaci: młodszą, pełną wątpliwości i nadziei na przyszłość; oraz starszą, już dawno pozbawioną złudzeń.
Czyżby więc było "Voyeurs" gorzkim wspomnieniem utraconej szansy? Oderwaniem od ponurej rzeczywistości, w jaką zamieniły się marzenia młodej dziewczyny? Nie! Bo oto przychodzi zakończenie, wyjaśniające, że sprzątaczka nie jest prawdziwą osobą, a jedynie wizją tego, co może spotkać dziewczynę, jeśli teraz nie podejmie właściwych decyzji. Przestrogą, która przemawia do swego młodszego wcielenia poprzez desperacki taniec i bardziej dosadne metody (domaga się od mężczyzny konkretnych deklaracji, a nie pustych słówek), by nie popełniła tragicznych w skutkach błędów.
Wszystko dzieje się natomiast bez choćby jednego słowa, pozwalając nam zatopić się w ruchach tancerek i muzyce, przemawiających donośniej, niż gdyby całość próbować opowiedzieć normalnie. Do tego dochodzi zmieniająca się kolorystyka, dopowiadający fragmenty historii montaż i wiszące w powietrzu niedopowiedzenie: co zrobi młoda kobieta? Banalna historia zostaje za sprawą wyszukanej formy przekształcona w coś absolutnie niezwykłego. Prawdziwa perełka, którą zdecydowanie warto wyłowić. [Mateusz Piesowicz]
23. "Better Call Saul" – "Chicanery"
Zdecydowanie najlepszy odcinek 3. sezonu "Better Call Saul", a także popisowa godzina w wykonaniu pary aktorów – Boba Odenkirka i Michaela McKeana, stających ze sobą twarzą w twarz podczas starcia w sądzie. Na szczególne wyróżnienie zasługuje jednak ten drugi, który zmuszony do ukazania prawdziwej twarzy swojego bohatera, zrobił to w sposób tak genialny, że jego widok na długo utkwił mi w pamięci.
Zapędzony w kozi róg Chuck odkrył przed nami swojego absolutnie najgorsze oblicze, w jednej chwili zmieniając się z perfekcyjnie przygotowanego, opanowanego prawnika w oszalałego z wściekłości krzykacza, wyrzucającego publicznie wszystko, co leży mu na wątrobie. Wylewająca się z niego frustracja tak bardzo przysłoniła mu obraz, że nie był w stanie dostrzec, iż właśnie opuścił maskę, za którą przez lata skutecznie skrywał prawdziwe uczucia względem swojego brata i zrobił to w absolutnie najgorszy sposób.
Jego kipiący emocjami wywód był perfekcyjnie zagrany, absolutnie odrażający i niesamowicie bolesny, ale też równie szokujący dla wszystkich zgromadzonych na sali sądowej, co dla nas przed ekranami. Nie byliśmy przyzwyczajeni do takich fajerwerków ze strony akurat tego bohatera, a przecież wrażenie pozornego spokoju jeszcze pogłębiał cały odcinek, który do ekscytującej konkluzji kroczył bardzo spokojnie, nie dając po sobie poznać, że za chwilę rozpęta się istne piekło. Nikt nie potrafi tak skrupulatnie tkać scenariuszowych nici, jak twórcy "Better Call Saul", a "Chicanery" jest tego najlepszym przykładem. [Mateusz Piesowicz]
22. "The Crown" – "Vergangenheit"
Drugi sezon "The Crown" nie podarował nam może tak fascynującego odcinka jak ten o londyńskim smogu w serii pierwszej ("Act of God"), ale "Vergangenheit" daje interesujący, pogłębiony obraz kilku postaci, misternie splatając pozornie niezwiązane ze sobą wydarzenia.
Początkowo wątek kaznodziei może się wydawać niepotrzebny. Jednak przypomnienie, że królowa jest równocześnie i głową kościoła, i potrzebującą jasnych recept parafianką, ciekawie zniuansował bohaterkę, trochę w tym sezonie zepchniętą na drugi plan przez Filipa i Małgorzatę. Równocześnie padające w tym odcinku pytania o granice przebaczenia doskonale współgrają z wątkiem głównym.
"The Crown" świetnie odbrązawia postać Edwarda VIII. Czasem przedstawiany jako romantyczny kochanek, który dla miłości oddał władzę, w wydaniu Alexa Jenningsa jest po prostu smutnym błaznem, żałującym utraconej chwały. W "Vergangenheit" prawie udaje mu się wrócić na szczyt, ale tajemnica z przeszłości udaremnia ambitne plany. Na tle powiązań z nazistami bledną wcześniejsze intrygi z "The Crown". Czym są jakieś romanse, nawet królewskie, wobec takiej zdrady? Zdrady, której nawet tak dotychczas wspaniałomyślna i mająca słabość do wuja Elżbieta nie jest w stanie wybaczyć.
"Vergangenheit" okazuje się świetnie zaplanowane, pozwala błyszczeć aktorom i nie ucieka od trudnych tematów. Wątki prywatne dobrze łączą się tu z wielką historią i racją stanu, odcinek mocno wciąga, a poruszone problemy mogą dać do myślenia. [Kamila Czaja]
21. "Dziewczyny" – "American Bitch"
Ostatni sezon "Dziewczyn" jako całość był, mimo kontrowersyjnego finału, zaskakująco udany. A żaden jego odcinek nie spotkał się z tak szerokim oddźwiękiem jak "American Bitch". To bardzo ciekawy głos na temat molestowania na parę miesięcy przed całą serią wielkich skandali, ale też po prostu przykład kameralnej, dobrze wymyślonej i zrealizowanej historii.
Lena Dunham, scenarzystka "American Bitch", świetnie wykorzystuje konwencję odcinka butelkowego do zaproponowania widzom wciągającej psychodramy z dwojgiem uczestników. Hannah z powodu napisania krytycznego artykułu o podejrzanym o molestowanie Chucku Palmerze (znany z "The Americans" Matthew Rhys) zostaje przez tego sławnego pisarza zaproszona do jego mieszkania. W efekcie dostajemy świetnie napisane dialogi, w których każda ze stron błyskotliwie próbuje przedstawić swoje racje.
Retoryczna sprawność Chucka, słabość Hannah do jego prozy i zaskakująca szczerość pisarza w mówieniu o niejednoznacznych relacjach z kobietami usypia czujność i bohaterki, i widza. Aż przechodzimy od ładnie brzmiących feministycznych teorii do życiowej praktyki. Moment, w którym pisarz pokazuje swoje diaboliczne oblicze (i przy tym coś jeszcze…), szokuje i zmusza do przemyślenia na nowo całego ekranowego spotkania. Niebanalny, podważający pozornie jasne prawdy, świetnie napisany i zagrany odcinek. [Kamila Czaja]